Wielkie kłopoty gospodarcze Niemiec i prawdopodobnie nadchodzące jeszcze większe, tworzą przestrzeń, w którą mogłaby wejść Polska. Jeśli tak się nie stanie, to tylko z powodu poddańczej postawy obecnie rządzących wobec Berlina i wstrzymania bądź porzucenia wielkich inwestycji jak CPK.
CZYTAJ RÓWNIEŻ:
Chory człowiek Europy
Niemcy ze względu na swe długotrwałe i strukturalne kłopoty gospodarcze nazywane są chorym człowiekiem Europy. Od ponad roku pogrążone są w recesji, problemy nie znikają, a na horyzoncie pojawiają się wciąż nowe. W ostatnim czasie szczególnie dotykają one wszystkiego co dotyczy produkcji i usług związanych z transportem.
Horrendalne ceny energii wyganiają z Niemiec przemysł motoryzacyjny. Ekspansja Chin, zwłaszcza jeśli chodzi o pojazdy elektryczne, budzi wśród producentów prawdziwe przerażenie. Będąca na usługach niemieckiego przemysłu przewodnicząca Komisji Europejskiej Ursula von der Leyen zapowiada nawet kroki odwetowe Unii wobec Państwa Środka.
Kolejny problem kreują niemal całkowicie bezkarni w Niemczech ekoterroryści. Trudno się dziwić skoro w skład koalicji rządzącej wchodzą pogrążeni w klimatycznym amoku Zieloni. Lewackie bandy podpaliły urządzenia i elementy infrastruktury energetycznej w okolicach Grunheide i pobawiły prądu kilkadziesiąt tysięcy mieszkańców oraz fabrykę samochodów elektrycznych Tesla. Firma szacuje straty na straty na setki milionów euro. Kilka podpaleń dotknęło inne fabryki.
CZYTAJ RÓWNIEŻ: Atak na fabrykę Tesli, czyli postępująca radykalizacja ruchów ekologicznych. „Konieczna jest walka o zmianę systemową”
Blokowana jest rozbudowa zakładów Tesli, więc Elon Musk już myśli o wycofaniu się z Niemiec. W ten sposób tworzy się przestrzeń, w którą mogą wejść inne państwa i dlatego w Wielkiej Brytanii mówi się o przekonaniu przedsiębiorcy, by przeniósł swą produkcję z Niemiec właśnie na Wyspy. Na jakimś etapie przenoszenia produkcji za granicę ma być już 61% niemieckich firm przemysłowych.
Kolejne wielkie problemy rodzą się głównie w transporcie. Nadchodzi wielki sezon strajków. Tak przynajmniej wieszczy Hagen Lesch z Niemieckiego Instytutu Ekonomicznego, który twierdzi, że rok 2024 będzie rekordowy, jeśli chodzi o protesty pracownicze. W 2023 roku tzw. skala ekslacji była najwyższa od 2000 roku. W tym roku jeszcze wzrosła czego wyrazem są nieustające już strajki na kolei i w lotnictwie. Pociągi co rusz stają, samoloty nie latają, a największe lotniska - w Monachium, Frankfurcie, Berlinie ciągle są paraliżowane.
Brak rozwiązań na horyzoncie
Nic nie wskazuje na to, by jakieś głębsze problemy zostały rozwiązane. Związki zawodowe domagają się bowiem skrócenia czasu pracy bez obniżania płac. Tydzień pracy miałby wynosić 35 godzin. Nie da się uciec od wrażenia, że podrzucane przez Donalda Tuska propozycje rozważenia skrócenia czasu w Polsce są w jakiejś części odpowiedzią na żądania niemieckich związków czy firm. Skrócenie czasu pracy w Niemczech oznacza bowiem spadek konkurencyjności niemieckiej gospodarki. By to złagodzić można obniżyć czas pracy w Polsce i tym samym polskie przedsiębiorstwa utracą część przewagi konkurencyjnej związanej z kosztami pracy.
Niemieccy piloci i stewardzi domagają się podwyżek i po 3 tysiące euro rekompensaty na zatrudnionego. Podobnie dziesiątki tysięcy pracowników naziemnych - co najmniej 500 euro miesięcznie podwyżki plus premia za inflację. Na dodatek w najbliższych miesiącach wygasają porozumienia płacowe w wielu branżach. Rok 2024 jest pod tym względem wyjątkowy, bo rozmowy o warunkach pracy i nowe porozumienia o wynagrodzeniach mają objąć aż 12 milionów pracowników. We wrześniu rozpoczną się negocjacje zbiorowe w branży metalowej i elektrycznej - największym sektorze taryfowym zatrudniającym ponad 3,6 mln pracowników. Pod koniec roku do stołu rozmów siądą przedstawiciele 2,4 miliona pracowników służb publicznych szczebla federalnego i landów.
To może wywołać efekt domina. Jeśli żądania, które teraz są stawiane zostaną spełnione, to zauważą to wszystkie pozostałe związki branżowe i zradykalizują własną postawę. Ich spełnienie może wciągnąć niemiecką gospodarkę w jeszcze głębszą recesję.
Osławiona Deutsche Pünklichkeit - niemiecka punktualność stała się w ciągu ostatnich miesięcy wspomnieniem, czy określeniem szyderczym - sarkazmem, ironią. Niemiecki transport od kilkunastu miesięcy pogrążony jest w chaosie i nikt nie wie czy dojedzie, doleci do domu do pracy, etc. na czas. Te problemy dotykają nie tylko Niemców, ale też mieszkańców znacznej części Europy, której mieszkańcy latają z niemieckich lotnisk, ślą czy odbierają przez nie towary. Pogrążający się w strukturalnych, trwałych problemach gospodarczych kraj może nie być dłużej w stanie wywiązywać się ze swej roli wielkiego centrum transportowego, tranzytowego naszej części Europy.
Niemcy sami budują zapotrzebowanie na Centralny Port Komunikacyjny. Każdy strajk w Niemczech, każde żądanie skrócenia czasu pracy, podwyżek, rekompensat powinno skłaniać polski rząd do jak najintensywniejszego kontynuowania tej inwestycji. Polska stoi przed wielką szansą nie tylko odzyskania i zbudowania potencjału transportowego dla siebie, ale też stworzenia go dla krajów naszej części Europy. Czy ją wykorzystamy? Wszystko wskazuje na to, że zmarnujemy, bo mamy rząd, który dla Berlina i Unii poświęci dobrobyt własnych obywateli.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/686655-polska-nie-wykorzystuje-niemieckiej-szansy