Równo 10 lat temu, 21 marca 2014 roku, Władimir Władimirowicz Putin podpisał dokument, na mocy którego Federacja Rosyjska uznała Półwysep Krymski za podległe jej terytorium. Nastanie takiego dnia, w którym - niekoniecznie Putin - ogłosi aneksję Krymu, było jednak przesądzone, a pozwolenie Moskwie na ten zabór przesądziło o następnej, obecnej inwazji. Naprawdę niekoniecznie musiał to robić Putin, bowiem pierwszy raz o przyłączenie Krymu do Rosji upomniał się jeszcze marionetkowy parlament Rosyjskiej Socjalistycznej Republiki Sowieckiej w marcu 1991 roku, gdy Władimir Władimirowicz szwędał się niezdarnie po jednej z lenigradzkich uczelni szukając dla siebie jakiegoś zajęcia po traumie wyrzucania sowieckich urzędników z NRD. Do napięć rosyjsko-ukraińskich o Krym dochodziło już wtedy. W sierpniu 1991 roku Paweł Woszczanow, rzecznik prasowy Jelcyna, oświadczył że uznając niepodległość Ukrainy należy dokonać rewizji granic - miał na myśli Krym. Urzędnik już wtedy przebąkiwał o interwencji rosyjskiej na Półwyspie. W styczniu 1992 roku rosyjski parlament zakwestionował podstawy prawne na mocy których Chruszczow podarował Krym Ukrainie w 1954 roku. W maju 1992 rosyjskie służby rozegrały krymski parlament, który wydał proklamację o swojej państwowe odrębności. Moskwa cały czas rozwijała politykę przejmowania tego terenu, np. poprzez objęcia jurysdykcją Sewastopola, groźbami wobec ukraińskiego rządu, wspieraniem Jurija Mieszkowa, prezydent autonomicznego Krymu. Leonid Kuczma, prezydent Ukrainy, miał później powiedzieć:
Jeśli jutro Rosjanie wkroczą na Krym, nikt nawet nie zmarszczy brwi.
Postsowiecki polityk nie wiedział, że jego słowa sprawdzą się dwie dekady później. Przez ten czas Moskwa to łagodziła napięcia z Kijowem, to je znowu przywracała. Raz wykorzystywano do tego szantaże gazowe, innym razem odpuszczano po przejmowaniu arsenału nuklearnego Ukrainy, ale w retoryce wielkoruskiej Krym powracał i powracał, był nieodłączną częścią państwowej ideologii i mitologii. Polityka Janukowycza i jego ucieczka z Kijowa 21 lutego 2014 roku była krytycznym momentem, w którym Putin uznał, że poziom chaosu i penetracji ukraińskiej adminsitracji przez rosyjskie służby jest wystarczający by zająć Półwysep. Wydarzenia potoczyły się szybko - 27 lutego do gmachów krymskich urzędów wkraczają „zielone ludziki”, 28 lutego Sergiej Naryszkin oświadcza Ołeksandrowi Turczynowi (tymczasowemu prezydentowi Ukrainy), że nie wolno mu bronić Półwyspu. 1 marca samozwańczy premier Krymu prosi Putina o interwencję, ten odpowiada życzliwą konferencją prasową 4 marca. 16 marca odbyło się sfałszowane referendum na Półwyspie, które miało przesądzić o woli włączenia się terytorium w skład Rosji. 18 marca Putin wygłosił wykład o rosyjskości Krymu i z udziałem Dumy rozpoczął procedowanie inkorporacji. 21 marca podpisał ostateczny dokument o włączeniu nowych ziem w skład swojego imperium.
Świat się oburzył, a potem się przyzwyczaił. Tymczasem ideologia Rosji, wygłaszana przez Putina na wiecach „Jednej Rosji” czy na posiedzniach Klubu Wałdajskiego, podkreślała wagę Krymu ale na nim się nie zatrzymywała. Bo przecież Katarzyna II, „Małorosja”, Sołżenicyn, sieroty po Związku Sowieckim - tam ciągle pobrzmiewało wielkorosyjskie: „więcej i więcej”. Jednak Krym w składzie Rosji okrzepł jakoś, pakiecik sankcyjek Zachodu nie bardzo podziałał, a lepiej działały miliardy niemieckich euro na Nordstream i zakupy surowców.
Ideologią Rosji nikt się nie przejmował, bo przecież to tylko „gadanie”, a wola handlowania z Europą uświęci Rosję i ją zdemokratyzuje.
21 lutego 2022 roku, czyli 3 dni przed inwazją, Putin miał znowu wielki wykład historyczny, w którym mówił o Ukrainie - ale mówił też o Polsce. Nie pierwszy raz. W tamtym przemówieniu padł wątek niewdzięczności Polaków wobec Sowietów, bo przecież nasz kraj miał dostać w prezencie ziemie zachodnie, jak się okazało, zdaniem prezydenta Rosji, ostatecznie niesłusznie. Ale w narracji wielkorosyjskiej wątek polski nie był niczym nowym. Zdrajcy Słowiańszczyzny, dawniej „wersalski bękart”, potem święto wyrzucenia Polaków z Kremla, święto „wyzwolenia” 17 września na Białorusi - ideologia państwowa jest tu zaangażowania w zwalczanie Polski i polskości choćby nawet i „za karę”. Rozumiał to śp. Lech Kaczyński nie tylko słynnymi słowami wygłoszonymi w sierpniu 2008 roku w Tbilisi, ale też zatrzymywaniem rosyjskiej narracji Putina na Westerplatte we wrześniu 2009 roku.
Tymczasem ostatnio naprawdę nie trzeba było dobrze opłacanych ekspertów, by internauci z czystej dociekliwości policzyli, że w rozmowie Tuckera Carlsona z Władimirem Putinem słowo „Polska” pada 47 razy. Refleksja jest tu jeszcze mniej widoczna niż dawniejsze deklaracje Putina czy Jelcyna o Krymie, a reakcja jest taka sama jak zawsze. Że to tylko takie „gadanie”, że „niemożliwe”, gdzieżby, jakaś wojna w środku Europy, NATO nas obroni, no bez przesady. Każdy antypolski wyraz w oficjalnej ideologii da się jakoś wyjaśnić - dawne manewry rosyjskie ćwiczące atak na Warszawę to przecież tylko fanfaronada, wojenna propaganda mówiąca nawet o oddziałach polskich kobiet wyzwalających Chersoń to wyłącznie rosyjskie szaleństwo, nijak odnotowuje się nad Wisłą, że nienawiść do Polski jest wpisana w kodeks polityczny Rosji immanentnie, substancjalnie i żadne racjonalne wyliczenia na ile Rosji starczy amunicji albo czy „odważy się” zaatakować członka NATO nie oddają procesu decyzyjnego Kremla.
Przebija się co prawda coraz więcej głosów, że Polska naprawdę musi się zbroić i szykować nawet na najgorszy scenariusz. Jednak Rosja swoją nienawiścią do Polski udławić się może dopiero wtedy, gdy zostaną jej odebrane wcześniejsze owoce ideolicznej determinacji - jak właśnie na przykład Krym. Każdego moskiewskiego satrapę trzeba sparzyć już na etapie jego werbalnych deklaracji, nauczyć jak psa Pawłowa że wspominanie o czyichś terytoriach czy prawie do samostanowienia będzie bardzo bolało - o zamienianiu słowa w czyn nie wspominając. I Polska po wsze czasy powinna być rzecznikiem takiego stanowiska, na dzień dzisiejszy pamiętając o tym, że oddanie bestii Krymu na pożarcie tejże bestii nie nakarmiło a jedynie zaostrzyło apetyt. A na liście do skonsumowania jest i sprawa polska.
CZYTAJ TAKŻE:
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/685959-rosja-krym-a-sprawa-polska-w-10-rocznice-zajecia-krymu