Drzewiej to dopiero były wizyty polskich przywódców w USA, a jeszcze bardziej sensacyjne było „spotykanie się” z prezydentami supermocarstwa odwiedzającymi Polskę.
Wspólna wizyta w Białym Domu prezydenta Andrzeja Dudy i premiera Donalda Tuska pokazała sensacyjną prawdę. Ukrytą pod lawiną śmiesznostek, urojeń wielkościowych i złotych myśli z bakelitu po stronie rządzącej koalicji oraz jej groupies, ale jednak. Wywołała także dyskusję, czyja to była właściwie wizyta, kto był postacią pierwszoplanową, a kto tłem. Kim (to niezawodny Onet) prezydent Joe Biden się znudził, a kim był zaintrygowany. Oczywiście nie trzeba tłumaczyć, że znudzony Andrzejem Dudą, a zaintrygowany Donaldem Tuskiem. Pojawiły się też interpretacje wspólnych fotografii i tłumaczenia, że widać na nich zupełnie co innego niż widać, czyli że istnieje dystans między Bidenem i Dudą, a bliskość między Bidenem i Tuskiem, choćby było akurat odwrotnie.
Odezwali się nawet byli prezydenci Aleksander Kwaśniewski i Bronisław Komorowski. Ten ostatni tłumaczył, dlaczego prezydent i premier nie powinni się zgodzić na łączoną wizytę i dlaczego to godzi w godność Polski i Polaków oraz z jakimi się wiąże kompleksami (po polskiej stronie oczywiście). Może dlatego warto przypomnieć okoliczności zachowania się obecnie rządzących, gdy w Polsce przebywał Joe Biden, a oni byli w opozycji. I warto przypomnieć osiągnięcia Bronisława Komorowskiego w USA niedługo po tym, jak został prezydentem.
W lutym 2023 r., podczas drugiej w ciągu 12 miesięcy wizyty Joe Bidena w Polsce, politycy ówczesnej opozycji, przede wszystkim Koalicji Obywatelskiej, chcieli choćby na kilka sekund znaleźć się przy prezydencie USA. Nagabywali ambasadora USA w Polsce Marka Brzezińskiego, żeby coś im załatwił. Starali się znaleźć jakieś kontakty przez amerykańskie szefostwo TVN. Przecież nie mogło być tak, żeby ich nie było, bo ktoś mógłby pomyśleć, że nic nie znaczą.
Najbardziej intrygujące były zapowiedzi w stylu „rozpoczyna się spotkanie”, bo ono się kończyło może nawet przed tym, gdy zapowiadający kończył pisanie swego komunikatu. Donald Tusk lub jego ludzie zapewne poprosili amerykańskiego ambasadora Marka Brzezińskiego o znalezienie (gdziekolwiek) jakiejkolwiek fotki dokumentującej, że 21 lutego 2023 r. stał obok Joe Bidena, a najlepiej, gdyby ściskali sobie dłonie. No i 27 lutego 2023 r. Tusk mógł z wielką ulgą, zadowoleniem i dumą pokazać taką fotkę. Za ten cud podziękował Białemu Domowi i ambasadorowi Brzezińskiemu.
Tusk pewnie wpadł w szał, gdy od razu 21 lutego 2023 r. fotki z Joe Bidenem opublikowali Rafał Trzaskowski i Tomasz Grodzki. Poszukiwanie zbawiennej fotki z Tuskiem i Bidenem było finałem spektaklu zapoczątkowanego zapowiedziami „spotkań” prezydenta supermocarstwa z politykami Platformy Obywatelskiej. „Spotkań” o znaczeniu dla całego świata. Dramaturgię podkreślały komunikaty, że „spotkania” właśnie się rozpoczynają. Potem była licytacja o to, kto był w pobliżu Joe Bidena dłużej, czyli kto 20, 30 bądź 40 sekund.
Nikt rozsądny nie domagał się od Tuska fotki, bo osoby wiarygodne widziały go w kolejce do Bidena, a nawet widziały ich uścisk dłoni i króciutki dialog. Ale fotka to fotka. Dlatego posłanka Kinga Gajewska znalazła i opublikowała jedną, tyle że z 2014 r., gdy Joe Biden był wiceprezydentem, a Donald Tusk – premierem. W marcu 2024 r. w Białym Domu fotki pstrykano, tylko pojawił się problem, co one właściwie obrazują. No i wyszło na to, że znowu kompleksy Donalda Tuska.
Żadnych kompleksów nie miał w Ameryce prezydent Bronisław Komorowski. 8 grudnia 2010 r. w German Marshall Fund of the United States w Waszyngtonie pokazał się jako wykładowca historii Polski. Stwierdził: „Ja jestem z wykształcenia historykiem, więc na wszelki wypadek powiem, jak to naprawdę w praktyce wyglądało”. Jak wyglądała demokracja szlachecka. A było tak: „Mało kto o tym wie, że w Polsce w XVIII wieku istniał mechanizm ustrojowy, który gwarantował każdemu obywatelowi prawo uczestniczenia w wyborach. To się wtedy źle skończyło. Skończyło się anarchizacją, państwo było za słabe. Mało kto o tym wie, że w Polsce wszyscy wybierali króla. Mało kto o tym wie, że polski sejm czy polski parlament działał na zasadzie obowiązkowej zgody wszystkich. To było słynne liberum veto. Myśmy w XVIII wieku to praktykowali, co nie zawsze wychodziło na zdrowie”.
Bronisław Komorowski musiał przypomnieć, jak było naprawdę, bowiem „dzisiaj patrzymy na Unię Europejską i patrzymy, Panie Boże, przecież tam jest liberum veto. Obowiązkowa zgoda wszystkich z wszystkimi”. Na szczęście już niedługo. Ale wróćmy do lekcji historii: „Były w polskim sejmie trzy fazy dochodzenia do decyzji politycznych. Pierwsza faza to była faza zgłaszania poglądów. Każdy mógł sobie zgłosić, jaki chciał”. „Druga faza – ciągnął historyk prezydent - to była faza ucierania poglądów. Nie wiem, jak to pani tłumaczka przetłumaczy na angielski, ale ucieranie to jest coś jak w wielkim tyglu, jeżeli trze się, aż się zrobi jednolita masa”.
Jeśli ucieranie nie pomogło i „choćby jedna osoba była niezdecydowana albo przeciwna, to mogła wstać na sali parlamentu polskiego, krzyknąć liberum veto i czym prędzej uciec. Zrywała w ten sposób sejm”. Żeby się przed tym ustrzec, „polska szlachta wymyśliła trzecią fazę działania. To była faza bigosowania. Jak pani tłumaczka to przetłumaczy, nie wiem. Bigos to szczególne, specyficzne danie. Kapusta siekana i siekane mięso długotrwale gotowane. No więc trzecia faza - siekanie, bigosowanie polegało na to, że krewka szlachta chwytała za szable i takiego, który psuł ustrój państwa, który psuł prawo, po prostu brała na szable, nim zdążył uciec”.
Prezydent historyk wytłumaczył Amerykanom, że „wszystko działało do roku 1562, kiedy pierwszemu posłowi polskiemu udało się nie tylko krzyknąć liberum veto, ale uciec, nim się szlachta zorientowała, nim wzięła za szable pan Siciński, starosta upicki, uciekł na Litwę. I to był początek kryzysu”. Jeśli Siciński uciekł w 1562 r. to antycypował wydarzenia późniejsze o 90 lat. Chodziło zapewne o Władysława Sicińskiego, którego w 1562 r. nie było na świecie, albowiem urodził się w roku 1615, ale za to funkcja też się nie zgadzała, bowiem ten z „prawdziwej” opowieści historyka Bronisława Komorowskiego nie był starostą, lecz stolnikiem i podsędkiem w Upicie.
Bronisław Komorowski przeszedł następnie do kwestii myśliwskich, które pojawiły się także w jego rozmowie z ówczesnym prezydentem Barackiem Obamą. Wykładał: „Jak się idzie na polowanie, daleko w głęboki las, no to trzeba wiedzieć, że własny dom jest zabezpieczony. Że własna kobieta, że własne dzieci, że własna chałupa są bezpieczne. To raz, a dwa – jest takie stare rosyjskie powiedzenie: ‘dowieriaj no prowieriaj’, to znaczy dowierzaj, wierz, ufaj, ale sprawdzaj. Trochę tak jak w relacjach małżeńskich - wierz, ale sprawdzaj”. Barack Obama mało nie spadł z fotela zastanawiając się, czy jego gość „pije” do Michelle Obamy.
Wnioski są takie, że drzewiej to dopiero były wizyty polskich przywódców w USA, a jeszcze zabawniejsze było „spotykanie się” z prezydentami supermocarstwa odwiedzającymi Polskę. Nikt tak jak Bronisław Komorowski nie przybliżył Polski szlacheckiej. Nikt tak jak Donald Tusk nie udowodnił, że nie można się z nim nie spotkać, choćby trwało to 20 sekund. W marcu 2024 r. zabrakło gawęd Bronisława Komorowskiego, ale nie zabrakło uwiecznionego na fotkach premiera Tuska. Reszta, czyli na przykład tematy rozmów z Joe Bidenem, jest nieważna. Ludzie w Polsce zobaczyli fotki i już wiedzą, że Tusk jest prawdziwy i że był nawet w Białym Domu. Po co – to nieistotne, skoro tym się zajmował prezydent Andrzej Duda. Istotne, że Donald Tusk ma stosowne focie.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/685119-po-co-tusk-towarzyszyl-w-bialym-domu-prezydentowi-dudzie