Podczas posiedzeń zarządów banków i funduszy inwestycyjnych wielcy inwestorzy łączą się z Marcinkiewiczem, żeby przekazać mu swoje wnioski i przemyślenia.
Kazimierz Marcinkiewicz wypłynął. Nie po raz stumilionowy jako „walczący z alimentami” niepłaconymi swojej byłej żonie Izabelli Olchowicz. Ani nie po raz dziesięciomilionowy jako znalazca tym razem prawdziwej, jedynej i niepowtarzalnej miłości w osobie Martyny Kniastowskiej. Nawet nie jako ktoś, kto od kilkunastu lat nie może się wyrwać z zaklętego kręgu najbardziej żenującego gatunku celebryctwa, od którego jest tak uzależniony, jak Szymon Hołownia od narcyzmu. Nie, nie i nie. Marcinkiewicz wypłynął jako ekspert od bankowości. I od inwestycji – na miarę Warrena Buffetta.
Wszystko zaczęło się od tego, że w Telewizji Republika wystąpiła dr hab. Marta Kightley, profesor w Szkole Głównej Handlowej, a przede wszystkim pierwszy wiceprezes Narodowego Banku Polskiego. W czasie, gdy występowała Kazimierz Marcinkiewicz zapewne oddawał się amorom z nową, jedyną i wyjątkową miłością, nie frasując swego czyściutkiego, nieużywanego mózgu specjalisty od bankowości i inwestycji.
Prof. Kightley powiedziała, że w związku z atakami na prezesa NBP, prof. Adama Glapińskiego (z „wyprowadzaniem” go, a co najmniej stawianiem przed Trybunałem Stanu) „dostajemy sygnały, że dla zagranicznych inwestorów Polska staje się krajem niestabilnym. Po pierwsze, bezpośrednio może to po prostu wpłynąć na tak zwaną premię za ryzyko. Co oznacza, że obsługa polskiego długu będzie droższa, czyli my, jako podatnicy, będziemy musieli się więcej złożyć w przyszłości na pokrycie kosztów obsługi długu. To będzie bardziej ważyło w budżecie, a więc budżet będzie miał mniej środków na inne cele”.
Ataki na prezesa NBP biorą się m.in. stąd, że kupował obligacje skarbu państwa. Prof. Kightley wyjaśniała, iż „to jest tak, że niezależność Banku Centralnego służy między innymi do tego, żeby Bank Centralny mógł podejmować trudne czasami decyzje, takie o dużych konsekwencjach dla gospodarki, nie czując właśnie tego, że jest zależny od rządu. To muszą być decyzje, które są podejmowane niezależnie ze względów na politykę monetarną”. I jeśli z tego powodu „prezesowi Narodowego Banku Polskiego, który był jedną z osób, które podejmowały te decyzje stawia się takie zarzuty i dochodzi, przypuśćmy, do usunięcia z urzędu prezesa, czy też zawieszenia”, to „w przyszłości ten, kto będzie prezesem NBP, będzie się bał podjąć decyzję, która jest ratująca dla gospodarki”.
Pierwszy do boju ruszył nie Kazimierz Marcinkiewicz (pewnie wtedy jeszcze nie wiedział o sprawie, bo był bardzo zajęty uczuciowo), tylko Janusz Jankowiak. On, oprócz tego, że jest głównym ekonomistą Polskiej Rady Biznesu, to jest może nie nową, ale zapewne jedyną, najwspanialszą i niepowtarzalną miłością posłanki Joanny Muchy. Obaj panowie są więc uczuciowi.
Jankowiak uderzył z grubej rury: „To, co drżącym głosem wygaduje w tym wywiadzie [w telewizji Republika] pierwsza wiceprezeska NBP, p. Marta Kightley nie mieści się w głowie. A już to, żeby bankierka centralna twierdziła, że otrzymuje od inwestorów zagranicznych sygnały, iż jej kraj postrzegany jest, jako niestabilny z powodu ‘ataków’ na p. Glapińskiego kwalifikuje się do księgi rekordów głupoty”. Tu doszedł argument z autorytetu: „My, ludzie z rynku finansowego, codziennie pozostający w kontakcie z inwestorami zagranicznymi, niczego takiego nigdy dotąd nie słyszeliśmy”. Oni, ludzie, nie słyszeli.
Głos Janusza Jankowiaka usłyszał Kazimierz Marcinkiewicz, który widocznie na chwilę oderwał się od kultywowania jedynej i niepowtarzalnej miłości do pani Martyny. I walnął niczym gajowy o sosnę: „Nie no, nie przesadzajcie. Czasem inwestorzy pytają o Glapińskiego: skąd się wziął taki błazen na takim stanowisku, ale nie biorą tego pod uwagę przy inwestowaniu”. W kwestii „błazna” Kazimierz Marcinkiewicz jest chyba największym specjalistą w Polsce, więc na pewno najpoważniejsi zagraniczni inwestorzy o wszystkim go informują. I tylko jemu przekazują opinie o prezesie Narodowego Banku Polskiego.
Podczas posiedzeń zarządów banków i funduszy inwestycyjnych wielcy inwestorzy łączą się z Marcinkiewiczem (o ile nie jest zajęty swą miłością), żeby przekazać mu swoje wnioski i przemyślenia. Na świecie jest bowiem znany z tego, iż reprezentował Polskę w Europejskim Banku Odbudowy i Rozwoju (jeszcze wtedy w Polsce były osoby, w tym decyzyjne, które traktowały go w miarę poważnie, no bo jednak był premierem, choć dziś nikt by w to nie uwierzył). No i przez 5 lat pracował też dla banku inwestycyjnego Goldman Sachs, bo ktoś tam uwierzył, że jest na tyle zakolegowany z ówczesnym premierem Donaldem Tuskiem, iż jest w stanie zapewnić jakieś specjalne dojścia i warunki. Bankierskich kwalifikacji raczej się nie doszukiwano.
Chyba najważniejsze jest jednak to, że od 2023 r. pan Kazimierz podobno doradza jakiemuś szejkowi w Zjednoczonych Emiratach Arabskich. Można się domyślać, w jakich sprawach, ale nie warto wchodzić w szczegóły, żeby nie ucierpiało jedyne, głębokie i niepowtarzalne uczucie, które jest głównym zajęciem pana Kazimierza. Tak by przynajmniej wynikało z jego aktywności w mediach społecznościowych. Właśnie dlatego trzeba opinie pana Kazimierza brać jako miarodajne. Człowiek permanentnie zanurzony w wielkim uczuciu ma bowiem dostęp do wyższych stopni poznania i wiedzy. Edmund Husserl nazywał to „oglądem ejdetycznym”.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/684075-kazimierz-marcinkiewicz-znowu-wyplynal