Monarchia brytyjska byłaby małym Miki przy torpedzie R+A, czyli królewskiej parze Sikorskich na polskim tronie.
Cierpiał, cierpiał, aż się docierpiał. Radosław Sikorski się docierpiał – powtórki z rozrywki, czyli niezrealizowanego wcześniej planu kandydowania w wyborach prezydenta RP. W roli wprowadzającego 25 lutego 2024 r. wystąpił inny niespełniony kandydat na prezydenta – Tomasz Lis. Zapodał on był: „Do wyborów prezydenckich daleko. Już mamy kilku oficjalnych i nieoficjalnych, ciekawych i dobrych kandydatów, ale uważam, że na naszym radarze powinien też pozostawać Radosław Sikorski. Radek+Anne to byłaby prawdziwa polityczna i intelektualna torpeda, która z pewnością zrobiłaby furorę na całym świecie. Polska, uważam, już do takiego wyboru dorosła”.
Torpeda R+A to taka Wunderwaffe jak rakiety V1 i V2 podczas II wojny światowej, a może nawet więcej, czyli np. produkt operacji Manhattan. Nie wiadomo tylko, kto (A czy R) ma być głowicą, a kto samą torpedą. Albo inaczej: kto tu reprezentuje intelekt, a kto siłę (napęd). To, że świat leżałby u stóp torpedy R+A i jęczał z zachwytu jest obowiązkowe, choć niekoniecznie pewne. Była już bowiem broń R+A, tylko zupełnie innego typu. Najbliżej jej chyba do rakiety. Rzecz się działa na przełomie czerwca i lipca 2010 r., gdy wystrzelono dwie rakiety: R+A oraz B+A. Pierwsza to oczywiście Radek plus Anna, zaś druga – Bronek plus Anna. Do celu doleciała ta druga, czyli Bronisław Komorowski wygrał z Radosławem Sikorskim prawybory platformerskiego kandydata na prezydenta RP. A potem wygrał też prezydenturę.
Miał być piękny wybuch po doleceniu rakiety R+A do celu, a skończyło się jak w scenie lądowania ze spadochronem płk. Jose Arcadio Moralesa w filmie „Kilerów 2-óch” Juliusza Machulskiego, czyli „cały misterny plan” poszedł „w pi…u”. A miało być tak pięknie. Głowicę rakiety R+A stanowiła Anne Applebaum, autorka cenionych i nagradzanych książek oraz bardzo ważna publicystka „Washington Post”. Napęd miał stanowić Radosław Sikorski, od dawna postrzegany jako osoba o tak rozdętym ego, że jego wybuch mógłby wynieść rakietę R+A na Marsa, a co dopiero na orbitę, czyli do prezydentury Polski. Ale wszystko się posypało.
Sikorski, uważający się i uważany za salonowego lwa europejskiej dyplomacji, ustosunkowany i świetnie ożeniony, mający bardzo wpływowych przyjaciół w świecie oraz w mediach po obu stronach Atlantyku, korzystający z mitu absolwenta Oxfordu, okazał się w 2010 r. niewybuchem. A potem zaczął się jego polityczny upadek, czyli zmuszenie do odejścia z MSZ, a po pół roku także z funkcji marszałka Sejmu, którą dostał na pocieszenie. A miało być zupełnie inaczej, czyli bardzo pięknie.
Najpierw, podczas szczytu NATO w 2008 r. w Bukareszcie, Sikorski miał zostać wskazany na nowego sekretarza generalnego NATO. Przegrał tę rozgrywkę z kretesem już w eliminacjach. Potem, w 2010 r., przegrał z Bronisławem Komorowskim prawybory na kandydata PO na prezydenta. W listopadzie 2011 r. w Berlinie wygłosił przemówienie, w którym niebywale podlizał się Niemcom. Zrobił to m.in. po to, by przez niemieckich polityków zostać wspartym jako kandydat albo na przewodniczącego Rady Europejskiej, albo na szefa unijnej dyplomacji.
W 2014 r. plany Sikorskiego okazały się kompletnym niewypałem, bo wykolegował go i ubiegł Donald Tusk. Sikorskiego niby wspierał jako kandydata na koordynatora europejskiej polityki zagranicznej i bezpieczeństwa, ale było oczywiste, że Polska dwóch stanowisk nie dostanie. Oznacza to, że Tusk modelowo Sikorskiego wystawił i zrobił w konia. Nie zaproponowana mu nawet stanowiska komisarza ds. energii, które było oczekiwaniem minimum.
Dlaczego miało być pięknie? Torpeda R+A wykombinowała, że najpierw część R miała zaistnieć na ważnym stanowisku w NATO lub Unii Europejskiej, a ukoronowaniem jej kariery miał być start w wyborach prezydenckich w Polsce, zwycięstwo i panowanie przez dwie pięcioletnie kadencje. W zależności od tego, co udałoby się wcześniej osiągnąć, ten plan w najlepszym wypadku miał być realizowany począwszy od 2015 r., a w najgorszym od 2020 r., kiedy R miałby 57 lat.
Prezydentura Polski miała być ukoronowaniem kariery zapoczątkowanej w wieku 29 lat stanowiskiem wiceministra obrony w rządzie Jana Olszewskiego. Potem było jeszcze posada wiceministra w MSZ, którą Sikorski objął mając 35 lat. Te etapy pośrednie plus jego studia w Oxfordzie oraz młodzieńcze doświadczenia z Afganistanu miały podkreślać, że Sikorski to cudowne dziecko, które po prostu musiało bardzo daleko zajść. Może nie już w 2010 r., ale na pewno w 2015 r. bądź w 2020 r. Ten sukces miał przenieść R+A do legendy. Uczynić ich niemal parą królewską, i to tak naprawdę, a nie w rustykalnej wersji Jolanty i Aleksandra Kwaśniewskich.
Inwestowanie w dwór w Chobielinie, zapraszanie tam ważnych osobistości ze świata, traktowanie tej posiadłości jak magnackiego pałacu było przygotowaniem do funkcjonowania R+A jak pary królewskiej, a przynajmniej książęcej. Prezydentura R miała być równie wzniosła i majestatyczna jak Ignacego Mościckiego w II RP, a nawet bardziej, bo znana, światowa i wpływowa żona (A) miała legendę R+A przenosić w świat. I nagle wyszło tak, jak z Jose Arcadio Moralesem.
Zupełnie inaczej miałoby być w 2025 r., czyli torpeda R+A powinna wreszcie trafić. Oczywiście Chobielin to wtedy byłaby „dziura”, nie nadająca się dla królewskiej pary. Ale jest na to sposób: wynajęcie królewskiej parze Zamku Królewskiego w Warszawie. Jeszcze przed wyborami, żeby naród przyzwyczaił się do majestatu. A przy urnie, żeby nie miał wątpliwości, iż wybiera króla i królową, a nie jakichś pętaków. A potem można by zmienić ustrój Rzeczypospolitej i ustanowić dziedziczną monarchię, dla Sikorzątek. Wtedy ego R wreszcie wróciłoby do swego nosiciela, no bo jak Służba Ochrony Państwa Sikorskich miałaby jednocześnie chronić R i jego odległe o lata świetlne ego. A Tomasz Lis mógłby na dworze R+A zostać podczaszym czy kimś takim. Monarchia brytyjska byłaby wtedy małym Miki przy torpedzie R+A na polskim tronie.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/683245-wrocil-pomysl-prezydentury-sikorskiego