Bartłomiej Sienkiewicz, szef MKiDN, w wywiadzie dla „Newsweeka” przekonuje, że zamierza odbudować Pałac Saski, wyjaśnia, dlaczego dokonał zmian w mediach publicznych w taki, a nie inny sposób (nadal utrzymuje, że wszystko działo się zgodnie z prawem), rzeczywistość zastana przez nowy rząd była trudniejsza niż ta po 1989 r., a pomnik Ofiar Katastrofy Smoleńskiej „nie może stać w tym samym miejscu”. Wciąż w tej samej rozmowie Sienkiewicz przekonuje, że… zależy mu na odbudowaniu wspólnoty. Także z wyborcami PiS i Konfederacji.
Choć wywiad Tomasza Sekielskiego z Bartłomiejem Sienkiewiczem w „Newsweeku” został zatytułowany „Sienkiewicz: schody smoleńskie nie powinny stać na pl. Piłsudskiego. ‘Będzie awantura’”, to o Pomniku Ofiar Katastrofy Smoleńskiej minister kultury i dziedzictwa narodowego mówi niewiele - chociażby o tym, co zamierza zrobić z pomnikiem upamiętniającym największą katastrofę w dziejach wolnej Polski.
Wiele za to mówi o przejmowaniu mediów publicznych - wciąż utrzymuje, że wszystko dokonało się zgodnie z prawem. Nie wspomina przy tym, że w Krajowym Rejestrze Sądowym wciąż figuruje prezes TVP Mateusz Matyszkowicz, bo sąd rejestrowy odmawia wpisania nominatów Sienkiewicza. Cytując klasyka, „mądrzejsza o tym nie wspominać”…
Pytany o porównania 15 października 2023 r. do 4 czerwca 1989 r., rozmówca Sekielskiego wskazuje, że obecne władze działają „w gorszych warunkach” niż ludzie Tadeusza Mazowieckiego w roku 1989.
Wtedy była sprawa oczywista: poprzedni ustrój się załamał i skompromitował na wszystkich możliwych poziomach, ekipa Mazowieckiego właściwie mogła to państwo kształtować dowolnie i nikt nie kwestionował tego prawa. Liczyliśmy się oczywiście z prawodawstwem peerelowskim, stanowiło ramę państwa, bo państwo zawsze jest ciągłością
— twierdzi - z całą powagą!- Bartłomiej Sienkiewicz.
Opowieści o „wydrążonej demokracji”
Zdaniem polityka, rząd Zjednoczonej Prawicy „zhakował państwo”.
Mamy do czynienia z czymś, co w politologii jest opisane jako forma wewnętrznego zamachu stanu. Zamachy stanu w ostatnich 50 latach rzadko są zamachami wojskowymi. Biorą się zwykle z mandatu demokratycznego, który potem jest wykorzystywany w celach niedemokratycznych
— przekonuje, a następnie porównuje sytuację do takich krajów jak Węgry, Turcja, Rosja, a w przyszłości istnieje zagrożenie, że „w tę pułapkę” mogą wpaść także Stany Zjednoczone. Rzeczywiście, niesamowicie adekwatne porównanie, zważywszy na fakt, że Putin w Rosji nigdy tak naprawdę nie doszedł do władzy w sposób uczciwy i demokratyczny - najpierw przejął po Jelcynie obowiązki prezydenta, później co prawda wygrał w wyborach prezydenckich, ale jest wiele zastrzeżeń co do uczciwości kampanii, jak również - obecny dyktator w 2000 r. nie wziął udziału w żadnej debacie. Później wyczyniał najróżniejsze sztuczki, aby w nieskończoność przedłużać sobie urząd. Na niektóre z tych sztuczek (vide: Miedwiediew jako „prozachodni demokrata”) nabierały się zachodnie elity. Jedyną możliwą opozycją wobec Putina stała się ta „koncesjonowana”, a ci, którzy realnie mogli zagrozić rosnącemu w siłę dyktatorowi albo w podejrzanych okolicznościach odchodzili z tego świata, trafiali do kolonii karnej lub byli zmuszeni opuścić kraj.
W Rosji już od lat wyniki wszelkich wyborów są znane, zanim obywatele pójdą zagłosować - z wiadomych względów. W przypadku Węgier - w ostatnich wyborach parlamentarnych lewicowo-liberalne środowiska, także w Polsce, liczyły na zwycięstwo zjednoczonej opozycji i spodziewały się takiej sytuacji. W Polsce od lat walka w każdych wyborach jest bardzo wyrównana, tak było również w przypadku ostatnich wyborów i podobno „autokratyczny” PiS, choć liczbowo, jako samodzielny komitet, zdobył największy wynik, nie pozwolił on na stworzenie rządu na kolejną kadencję. Dokonało się to zwyczajnie, w demokratycznych wyborach. Nie mówiąc już o tym, że jeszcze w poprzedniej kadencji parlamentu ówczesna opozycja miała większość w Senacie, a samorządy od wielu lat obsadzone są prezydentami, burmistrzami i wójtami bliższymi raczej Platformie Obywatelskiej czy Lewicy niż PiS lub wprost ze środowisk PO i Lewicy się wywodzącymi. No, naprawdę, zupełnie jak w Rosji, czyż nie?
O wszystkich tych faktach Sienkiewicz jednak nie wspomina, brnie za to w opowieść o „zhakowanym systemie”.
To jest takie wydrążenie demokracji od środka. Jej przywracanie w zhakowanym państwie jest nieporównywalnie trudniejsze niż wtedy, kiedy się właściwie miało wolną rękę
— przekonuje.
I jeszcze jedna rzecz. W roku 1989 mieliśmy w Polsce dwa wrogie obozy, ale co do słuszności tego, co się stało, właściwie nikt nie miał wątpliwości. Teraz mamy podział społeczny tak głęboki, jak nigdy od początków Polski niepodległej – to dodaje jeszcze dramatyzmu całej sytuacji
— dwa wrogie obozy? Nie, panie podpułkowniku Sienkiewicz! W 1989 r. przez 44 lata mieliśmy władzę, której sami nie wybraliśmy, na którą się nie zgodziliśmy, którą narzucono nam ze Wschodu. I ludzi, którzy w różny sposób się w tej sytuacji odnajdywali - albo służyli jej i mogli liczyć na spokojne, wygodne życie (choć nie zawsze, „nielojalność” wiele kosztowała), albo otwarcie z nią walczyli, albo w duchu czekali na jej upadek, pracując, starając się utrzymać rodzinę w szarzyźnie, beznadziei i biedzie. Niektórzy na pozór walczyli z tą narzuconą nam władzą, ale w rzeczywistości z nią kolaborowali, niektórzy po 1989 r. uznali, że w sumie to nic się nie stało i zbratali się z przedstawicielami tamtej władzy, inni żądali rozliczeń i ci pierwsi dorobili tym drugim gęby „oszołomów”. Ale to wciąż znacznie więcej niż „dwa wrogie obozy”.
Pytany o to, czy mediów publicznych nie dało się przejąć w inny sposób, Bartłomiej Sienkiewicz filozoficznie stwierdził:
To właśnie jest pytanie o sposób postępowania wobec zhakowanego państwa. To jest spór między prawem pozytywnym a duchem prawa.
Jeśli mamy do czynienia z instytucjami do cna zepsutymi, a które mają zaszytą w sobie legalność na mocy prawa stworzonego przez poprzedników, to – podzielam opinię prof. Sadurskiego – należy po prostu uznać, że tak nie może być
— dodał.
I zawsze jest pytanie o skutki społeczne. To byłaby obrzydliwość, gdybyśmy na oczach milionów ludzi rozkładali bezradnie ręce i mówili, że takie mamy prawo i nic z tym nie możemy zrobić
— podkreślił szef MKiDN, w ten sposób przyznając, że chodziło o to, aby nasycić „silnych razem” żądnych pisowskiej krwi.
Odpowiedział również na pytanie, czy ogląda „19.30”. Stwierdził, że tylko wówczas, gdy pozwala mu na to czas.
Może źle to zabrzmi, ale jako widz chciałbym takich mediów publicznych, które są odrobinę nudne. Nie mówię, żeby były nudne, bo to zabija każdy przekaz, ale żeby przełączając kanały na media publiczne, człowiek mógł sobie powiedzieć „uff”. To znaczy, że one są nieagresywne, uporządkowane, dzielą w miarę sprawiedliwie czas antenowy i pokazują Polskę i świat z różnych stron
— miejmy nadzieję, że jest świadom, iż neoTVP nie udało się tego standardu osiągnąć.
„Pojednanie” poprzez… pozbycie się Pomnika Smoleńskiego?
Pytany o politykę kulturalną, łaskawie przyznał, że nie wszystkie inwestycje z czasów PiS mu przeszkadzają, jak np. Muzeum Historii Polski (które ostatnio próbował skrytykować, zwracając uwagę, że nie pojawiła się tam jeszcze wystawa stała, ale nie zauważając, że MHP zostało właściwie dopiero co otwarte).
Szef MKiDN przyznał także, że zależy mu na odbudowie Pałacu Saskiego, choć ustawę w tej sprawie określił jako „kuriozalną” i ocenił, że nie daje ona „żadnego pola manewru”.
Grób Nieznanego Żołnierza to jedyny ołtarz ojczyzny, jaki mamy. Jedyne miejsce w Polsce, które jeszcze łączy wszystkich Polaków, bez względu na poglądy polityczne, wyznanie i wszystkie inne różnice. I ten ołtarz ma po jednej stronie hotel z kasynem, a po drugiej wielki gmach, gdzie siedzą panowie i trzepią kasę. Chcę odbudować pałac Saski po to, żeby był dominantą otoczenia najświętszego miejsca w Polsce
— stwierdził.
Pytany przez Tomasza Sekielskiego o „schody smoleńskie” (bo przecież nie można było nazwać po imieniu pomnika upamiętniającego największą w Polsce katastrofę po 1989 r. i ważną cezurę w historii naszego narodu, trzeba było koniecznie użyć prześmiewczego określenia), odparł:
Nie sądzę, żeby mogły stać w tym samym miejscu.
Na uwagę redaktora naczelnego „Newsweeka”, że „będzie awantura”, odpowiedział:
Zna pan jakieś miejsce w Polsce naznaczone polityką i sztuką, które nie jest pretekstem do awantury? Dla mnie to jest właśnie Grób Nieznanego Żołnierza
— nie wspomniał jednak, co zamierza zrobić z Pomnikiem Ofiar Katastrofy Smoleńskiej i w jakie miejsce ewentualnie go przenieść, a może całkowicie wyburzyć ku uciesze „silnych razem” i wszelkiej maści fajnopolaków. Tomasz Sekielski zmienił temat i zaczął pytać ministra, czy jest „twardzielem”.
Nie chciałbym, żeby to, co teraz robię, było traktowane jak akt mojej woli. Nie robię nic ponad to, co zapowiadał Donald Tusk przed wyborami. To cztery proste słowa: zwyciężymy, rozliczymy, zadośćuczynimy i pojednamy się
— powiedział Sienkiewicz. Dopytywany, na jakim etapie jesteśmy obecnie, dodał, że między rozliczeniem a zadośćuczynieniem.
A co z pojednaniem?
Potrzebujemy jakichkolwiek elementów, w których możemy się wszyscy odnaleźć. Nie goście z Trzeciej Drogi i z Platformy, ale ci, którzy na nich głosowali, oraz wyborcy PiS i Konfederacji
— naprawdę, wspaniałym przyczynkiem do pojednania z wyborcami PiS jest zapowiedź wyrzucenia bądź przeniesienia w inne miejsce Pomnika Smoleńskiego! Wspaniałym przyczynkiem jest także to, co szef MKiDN mówi w dalszej części wywiadu o posłach Mariuszu Kamińskim i Macieju Wąsiku.
Panowie Wąsik i Kamiński nadużywali władzy, a kiedy przyszło im za to zapłacić, nagle zostali bohaterami. Jak będzie proces za Pegasusa i zostaną znów skazani, to chyba trafią na ołtarze jako święci
— podkreślił. Rozumiemy „ironię”, ale może należałoby najpierw dowiedzieć się czegoś o Kościele Katolickim i procesach kanonizacyjnych i beatyfikacyjnych, jak przystało na intelektualistę, na którego Sienkiewicz jest kreowany i za jakiego pragnie uchodzić?
Filozoficzne rozważania wplatane pomiędzy atak na poprzedni rząd, relatywizowanie zbrodni komunistycznego systemu i opowiadanie bajek o „wewnętrznym zamachu stanu” (jak w takim razie nazwać działania Sienkiewicza wobec mediów publicznych czy np. jego kolegów z rządu, takich jak Adam Bodnar, w prokuraturze? Jak nazwać tworzenie nieistniejących stanowisk i przyklejanie tabliczek na szafie oraz blokowanie pracownikom dostępu do pomieszczeń?) i porównywanie rządów PiS do sytuacji w Rosji nie zmienią faktu, że niszczenie mediów publicznych czy wyburzanie bądź przenoszenie Pomnika Smoleńskiego, siłowe działania w poszczególnych instytucjach nie przybliżą obecnej władzy do „pojednania” z wyborcami PiS, a może nawet i tą częścią Polaków, która nie głosowała ani na PiS, ani na KO i liczyła po prostu na zupełnie nową władzę. A może to wcale nie o pojednanie chodzi, lecz o zwykłe „teraz my!”?
jj/Onet.pl
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/683165-zniszczyl-media-teraz-wezmie-sie-za-pomnik-smolenski