Nie ustają protesty rolników w Polsce zarówno na granicy z Ukrainą jak wielu miejscowościach kraju, rolnicy blokują drogi i domagają się szybkich decyzji rządu, a jego przedstawiciele z premierem Tuskiem na czele, pozorują działania i mydlą rolnikom oczy.
Wiceminister rolnictwa i jednocześnie poseł Platformy Michał Kołodziejczak posunął się nawet do tego, że znalazł się na granicy wśród protestujących rolników i zaczął skarżyć się na swojego przełożonego ministra Czesława Siekierskiego, ale ci wyprowadzeni z równowagi takim „dziwnym” zachowaniem, wygwizdali go i „zasugerowali” powrót do Warszawy.
PiS nie bał się stanąć po stronie polskich rolników
Protestujący rolnicy żądają natychmiastowego zamknięcia granicy dla eksportu ukraińskich towarów rolnych, a rząd Tuska nie chce tego zrobić twierdząc, że spowoduje to retorsje unijnego komisarza ds. handlu Valdisa Dombrovskisa. Rząd Prawa i Sprawiedliwości nie miał takich oporów i w sytuacji nadmiernego wwozu do Polski głównie zbóż zdecydował się 15 kwietnia poprzedniego roku na jednostronne wprowadzenie embarga na import z Ukrainy pszenicy, kukurydzy, rzepaku oraz nasion słonecznika, i mimo ponagleń komisji Europejskiej i straszenia karami finansowymi, tej presji się nie poddał.
Ekipa Tuska mydli oczy rolnikom, bowiem zarówno w Parlamencie Europejskim jak i w Radzie Unii Europejskiej trwają intensywne prace nad przedłużeniem do 6 czerwca 2025 roku rozporządzenia o bezcłowym handlu UE- Ukraina, które miało obowiązywać tylko do czerwca tego roku. W tej sprawie głos odrębny złożył na posiedzeniu KE tylko komisarz Janusz Wojciechowski prezentując twarde dane, że rozporządzenie destabilizuje rynki rolne tzw. krajów frontowych, a w szczególności Polski. Przewodnicząca Ursula von der Leyen jak i wiceprzewodniczący KE i jednocześnie komisarz ds. handlu Valdis Dombrovskis (oboje z Europejskiej Partii Ludowej), wręcz taranem jednak przeforsowali tę decyzję na posiedzeniu kolegium komisarzy. W komisji handlu w PE europosłowie z EPL i Lewicy, także byli za, na posiedzeniu Coreperu (czyli stałych przedstawicieli państw członkowskich przy UE), przedłużenie rozporządzenia o kolejny rok, zostało także przeforsowane.
Wprawdzie doszło do pewnych modyfikacji tego rozporządzenia, które w zamyśle mają bardziej niż do tej pory chronić unijny rynek, ale tak naprawdę niewiele to zmieni w sytuacji kiedy Ukraina na zablokowany eksport produktów rolnych przez Morze Czarne i może je wywozić w zasadzie tylko drogą lądową przez kraje przyfrontowe, takie jak Polska.
W Brukseli walczą o interesy rolników, ale z Ukrainy
Między innymi wprowadzono limity importowe dla drobiu, cukru i jaj tyle tylko, że okresem referencyjnym dla tych produktów są dwa ostatnie lata (2022-2023 ), kiedy ukraiński eksport na przykład na polski rynek był parokrotnie większy niż przed agresją Rosji na Ukrainę (czyli wpływ na destabilizację rynku, będzie się liczyć od znacznie większej wartości importu z Ukrainy, niż to było przed wojną). Wprowadzono także klauzule ochronne dla innych produktów rolnych, ale dany kraj członkowski musi wykazać destabilizację rynku nadmiernym importem ukraińskich produktów rolnych, tyle tylko, że ostateczną decyzję w tej sprawie będzie podejmować wg własnego uznania Komisja Europejska, której przewodnicząca od jakiegoś czasu zdecydowała się bardziej chronić interesy ukraińskich eksporterów produktów rolnych, niż rolników krajów członkowskich w szczególności tych z krajów przyfrontowych. Rozporządzenie o bezcłowym handlu UE-Ukraina zostanie więc przedłużone ( w marcu przegłosuje jej już w niezmienionym kształcie Parlament Europejski (EPL, Lewica, Renow i Zieloni) przy sprzeciwie ECR i ID, a przedstawiciele rządu Tuska, ciągle zapewniają polskich rolników, że w Brukseli walczą o ich interesy.
Wszystko wskazuje także na to, że od lipca tego roku kraje członkowskie nie będą mogły udzielać rolnikom pomocy publicznej w takich rozmiarach jak do tej pory, ponieważ w czerwcu przestają obowiązywać unijne przepisy w tym zakresie, wprowadzone przejściowo w związku ze skutkami covidu i agresją Rosji na Ukrainę. Polski rząd niestety nie stara się o ich przedłużenie (choć przecież wojna na Ukrainie trwa i wpływa na destabilizację rynków rolnych), bowiem jak można się domyślać w budżecie brakuje środków na pomoc finansową dla rolników.
Przedłużenie rozporządzenia w wolnym handlu UE-Ukraina niemal przesądzone
Przypomnijmy, że w latach 2022-2023 w związku z trudną sytuacją rolników rząd PiS uzyskał kilkanaście zgód KE na udzielenie pomocy publicznej dla polskich rolników (dopłaty do sprzedawanych zbóż, dopłaty do eksportu zbóż do krajów trzecich, dopłaty do nawozów, dopłaty do paliwa, dopłaty suszowe, dopłaty do oprocentowania kredytów dla rolników), łącznie na kwotę blisko 16 mld zł, czyli około 3,5 mld euro, co stanowiło ponad 1/3 całej pomocy publicznej w UE dla rolników. Obecny rząd nie wystąpił jeszcze o żadną zgodę na pomoc publiczną dla rolników , choć ceny pszenicy wynoszą już tylko ok. 700 zł za tonę, natomiast poprzedni rząd uruchomił dopłaty do sprzedanych zbóż w wysokości 300 zł do tony, w sytuacji kiedy jej cena rynkowa wynosiła 1,1 tys zł za tonę.
Wszystko więc wskazuje na to, że przedłużenie rozporządzenia w wolnym handlu UE-Ukraina nastąpi od 5 czerwca tego roku, mimo tego, że to polscy rolnicy są najbardziej zagrożeni nadmiernym eksportem ukraińskich towarów rolnych. Także brak starań polskiego rządu o przedłużenie możliwości udzielania pomocy publicznej rolnikom tak jak przedsiębiorcom, doprowadzi do tego, że już w lipcu rząd ogłosi, że nie może takiej pomocy udzielać, bo nie pozwalają na to unijne przepisy. Pozostanie tylko tzw. pomoc de minimis, ale ta ma wymiar symboliczny, więc polscy rolnicy tak naprawdę pozostawieni zostaną sami sobie, w sytuacji dramatycznego spadku cen na ich produkty i braku możliwości ich zbytu w sytuacji nadmiernego importu produktów rolnych z Ukrainy.
CZYTAJ TAKŻE:
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/683003-tusk-mydli-oczy-rolnikoma-w-brukseli-zgadza-sie-na-wszystko