Protestujący rolnicy w Polsce wysunęli dwa podstawowe postulaty – wycofanie się z Zielonego Ładu i zablokowanie importu żywności z Ukrainy. Niestety obydwa nie zostaną spełnione, co powoduje, że ich protest, choć uzasadniony, wydaje się być zmarnowaną, póki co, szansą na uzyskanie korzystnych zmian.
Sprawa związana jest bardziej z taktyką działania publicznego i umiejętnością posługiwania się właściwymi narzędziami w dążeniu do osiągnięcia pożądanego celu, niźli dotyczy determinacji i skali protestu. Jest też, moim zdaniem, dogodną okazją aby zrozumieć jak w Unii Europejskiej osiąga się cele narodowe, co w przyszłości, być może, pozwoli nieco skuteczniej zabiegać o nasze, w tym rolnictwa, interesy. We Wspólnocie trwa bowiem ciągły proces rywalizacji, który choć przysłonięty retoryką jedności, szczególnie silny jest w sytuacjach kryzysowych, a z taką mamy właśnie do czynienia. Kryzysy, zwłaszcza jeśli mamy do czynienia, a tak jest obecnie, z nakładającymi się zjawiskami tego rodzaju w dwóch obszarach – politycznym i ekonomicznym, są dogodną okazją do próby rewizji dotychczasowych rozwiązań z korzyścią dla narodowych interesów. Dostrzeżenie działających mechanizmów pozwoli, taką mam nadzieję, zwiększyć w przyszłości naszą rolniczą i naszą polską, skuteczność. Zacznijmy od polityki.
Rytm wydarzeń na tym polu wyznaczały do tej pory dwie kwestie – protesty rolników w całej Europie, co może wpłynąć na wynik czerwcowych wyborów europejskich, oraz już rozpoczęte gry polityczne o kwestię zasadniczą, a mianowicie to kto stanie na czele Komisji Europejskiej. Ursula von der Layen po tym jak nie uzyskała poparcia kanclerza Scholza w kandydowaniu na stanowisko Sekretarza Generalnego NATO, oficjalnie ogłosiła gotowość kandydowania na drugą kadencję, co powoduje, że jej rodzina polityczna, czyli EPP, największa siła w europarlamencie, już rozpoczęła zabiegi o zbudowanie, po wyborach, wystarczającego dla niej poparcia. Te zabiegi mają charakter dwustopniowy. Po pierwsze najpierw trzeba uzyskać możliwie silne wsparcie ze strony formacji politycznych wchodzących w skład EPP, bo nie ma w tym wypadku automatyzmu. I tak francuscy Republikanie, którzy w sondażach przedwyborczych mają 7 proc., już poinformowali, że nie poprą kandydatury niemieckiej eurokomisarz. François Xavier-Bellamy, lider listy Republikanów w wyborach do Parlamentu Europejskiego, oświadczył, że jej dotychczasowe (z pierwszej kadencji) dokonania nie uzasadniają poparcia na rzecz drugiej, tym bardziej, że zbudowała ona koalicję od ekologicznej lewicy, przez progresywistów skupionych wokół Macrona po EPP, która to „realizuje program ograniczeń, złożoności i kontroli”, szczególnie w kwestiach rolnych.
Warto zatem zauważyć podkreślenie znaczenia polityki rolnej, w tym również klimatycznej w tym stanowisku (na złożoność i zbiurokratyzowanie procedur administracyjnych uskarżali się francuscy rolnicy). Prezydent Macron też wziął udział, co miało oczywisty związek z protestami farmerów, udział w tej „debacie”. Pod koniec stycznia w trakcie wizyty w Szwecji powiedział, że „w obecnym kształcie” porozumienie z państwami Mercosuru otwierające europejski rynek dla bezcłowego importu m.in. żywności z państw Ameryki Południowej nie może zostać podpisane, a liderzy jego formacji zaczęli sugerować, że von der Layen nie uzyska wsparcia ze strony kontrolowanej przez niego grupy politycznej w Parlamencie Europejskim. Efekt był natychmiastowy i piorunujący – negocjacje zostały zamrożone i dziś po miesiącu nie ma mowy o jakimś szybkim otwarciu w tym obszarze. Ale to nie jedyne żądania, które postawili przedstawiciele formacji rządzącej Francją. Premier Gabriel Attal, zaproponował złagodzenie planów w zakresie zaostrzenia reguł dotyczących zużycia pestycydów, utrzymanie subwencji do paliwa rolniczego oraz zaproponował, aby w kwestiach klimatycznych Komisja Europejska „nie szła dalej” niż zostało to określone w przyjętych unijnych regulacjach prawnych. Jeśli analizujemy sytuację we Francji, to warto zwrócić jeszcze uwagę na słowa Ségolène Royal, byłej minister ochrony środowiska w rządach socjalistycznych, wcześniej kandydatki w wyborach prezydenckich z Partii Socjalistycznej, która powiedziała, że „hiszpańskie pomidory są niejadalne” i są to produkty „fake ekologiczne”. Odebrano to, słusznie zresztą, jako wyraźne przyznanie racji protestującym rolnikom, którzy blokowali granicę z południowym sąsiadem i domagali się ograniczeń w imporcie właśnie m.in. pomidorów z tego kierunku. Nie trzeba dodawać, że francuska prawica związana z Marine Le Pen także popiera protesty farmerów. Przywódczyni tego najpopularniejszego w świetle badań opinii publicznej francuskiego nurtu politycznego wsiadając do kabiny traktora wzięła udział w jednym z protestów. Jakie wnioski na nasz i protestujących rolników wnioski można wyciągnąć z obserwacji tego jak działają politycy we Francji? Po pierwsze postulaty farmerów mają poparcie niemal całego spectrum politycznego – od socjalistów (Royal), po Macrona i opozycyjne partie prawicowe (Republikanie i Le Pen). Farmerom udało się uczynić z własnej agendy kwestię narodową, paradoksalnie jednoczącą wszystkie siły polityczne. Nie da się uzyskać takiej sytuacji bez spełnienia dwóch warunków – opinia publiczna musi być dobrze poinformowana, jakie są powody i jakie jest uzasadnienie protestów, co przekłada się na powszechne, co pokazują sondaże, poparcie dla rolników. Podejście w stylu „protestujemy, a to oznacza, że mamy ku temu ważne powody” nie wystarczy. Po drugie, czego nie sposób nie zauważyć, postulaty są umiarkowane. Najbardziej radykalne (Mercosur) obejmują kwestie, które nie zostały rozstrzygnięte, inne (polityka klimatyczna) są w swym radykalizmie ograniczone, nacisk też został położony na te obszary, w których rząd może coś zrobić (subwencje do paliwa rolniczego). Ta kalibracja żądań w połączeniu ze zdolnością do przekonania opinii publicznej i mobilizowania w związku z tym stałej presji na polityków powoduje, że w porównaniu z polskimi rolnikami, pozycja i skuteczność francuskich farmerów może być większa. Najistotniejsza jednak lekcja, związana z wystąpieniem Macrona, brzmi w sposób następujący – interesy narodowe w Unii, zwłaszcza związane z kwestiami rolniczymi, załatwia się na najwyższym szczeblu, przy okazji sytuacji kryzysowych, w ramach przetargu politycznego.
Należy też zwrócić uwagę na ogólny kontekst. Pozycja Zielonych, co jest zresztą następstwem ich słabych notowań w sondażach, słabnie i ta grupa może utracić 1/4 mandatów w Parlamencie Europejskim, co otwiera drogę do rewizji zbyt ambitnych celów w zakresie polityki klimatycznej. Europejska Partia Ludowa zasugerowała gotowość do tego rodzaju zmian w redakcji swej nowej platformy wyborczej, a sama von der Leyen i Komisja Europejska wycofując się z propozycji redukcji pestycydów o 50 proc. do roku 2030 dali sygnał gotowości do zwarcia kompromisu, przyjęcia korzystniejszego dla rolników rozwiązania. Stanowisko maksymalistyczne, żądanie odejścia od regulacji Zielonego Ładu, który jest zresztą znacznie szerszy niż określane tym mianem rozwiązania dotykające rolnictwa, jest jednak zbyt daleko posunięte. A to oznacza, że jeśli protesty w Polsce miałyby odnieść sukces, to należałoby przemyśleć żądania bardziej obliczone na zawarcie kompromisu, a mniej związane z manifestowaniem niezadowolenia z istniejącego stanu rzeczy.
Mamy też do czynienia z czytelnym przetargiem, zarówno w ramach EPP, jak i innymi rodzinami politycznymi w Parlamencie, związanym z poparciem dla drugiej kadencji von der Leyen. Jej kandydaturę, kilka dni po oficjalnym zgłoszeniu, poparły rodzima CDU, grecka Nowa Demokracja i polska Koalicja Obywatelska. Niewykluczone, że wsparcie partii Donalda Tuska ma związek z propozycją szefowej Komisji Europejskiej, aby powołać w nowej kadencji, po tym jak uzyska ona akceptację, stanowisko Komisarza ds. Obrony odpowiadającego m.in. za wspólny europejski fundusz i wspólne zakupy sprzętu wojskowego i amunicji. Spekuluje się, że kandydatem na objęcie tej funkcji jest nasz obecny minister spraw zagranicznych. Jeśli tak jest, to mamy do czynienia z propozycją w stylu „gruszki na wierzbie” przede wszystkim dlatego, że wiele wpływowych krajów Unii, w tym Niemcy, są w ogóle przeciw powołania tego rodzaju stanowiska. Urzędujący Sekretarz Generalny NATO Jens Stoltenberg również przestrzegł przed „dublowaniem kompetencji”, co mogłoby być związane z tego rodzaju stanowiskiem. Różnica między postawą choćby polityków francuskich, a być może polskich polega w tym przypadku jak się wydaje nie tylko na tym, że Francuzi w ramach europejskiego przetargu skoncentrowali się na kwestiach rolniczych w których korzystne rozwiązania mogą uzyskać szybko, nie zamykając sobie przy tym drogi do gry w zakresie europejskiej polityki obronnej. Jeśli jednak poparcie Donalda Tuska dla Ursuli von der Leyen nie jest związane z tego rodzaju rozgrywką, choć należałoby w tej sytuacji zapytać premiera rządu RP dlaczego nie próbował przy okazji niczego ugrać dla rolników, to w grę wchodzi druga, jeszcze gorsza możliwość. Otóż tym poparciem, bez próby jakiejś gry, Tusk po prostu spłaca długi polityczne związane z zaangażowaniem się Komisji Europejskiej i von der Leyen osobiście we wspieranie polskiej opozycji w minionych latach. Jeśli tak jest, to oznacza to, iż interesy narodowe zostały poświęcone na rzecz partyjnych, a ci, którzy spłacają stare długi mają po prostu, nawet w ramach własnej rodziny politycznej, słabą pozycję, co będzie się mściło w przyszłości.
Gra o poparcie dla von der Leyen toczy się również w szerszym wymiarze i dotyczy grupy Europejskich Konserwatystów i Reformatorów, w której jedną z głównych ról odgrywa PiS. Obecna szefowa Komisji oświadczyła, że jest gotowa do rozmów i politycznego kompromisu z partiami tej rodziny politycznej, ale wykluczyła porozumienie z tymi, kto nie jest „pro-europejski, pro-NATOwski i pro-Ukraiński”, a także nie popiera „wartości demokratycznych”. Wydaje się, że i w tym przypadku mamy do czynienia z czytelnym sygnałem. Otóż szefowa Komisji zabiegając o swą reelekcję jest gotowa dogadać się z włoską formacją premier Melloni, ale już nie tak entuzjastycznie podchodzi do współpracy z PiS, nie mówiąc o węgierskim Fidesz, który zadeklarował gotowość wejścia w skład ECR. Jeśli ta interpretacja jest prawdziwa, co oznacza próbę marginalizacji PiS i może oznaczać, że jej posłowie w EU w kolejnej kadencji będą mieli ograniczone pole rozgrywki o cokolwiek, w tym zabiegania o korzystne dla polskich rolników rozwiązania. Możemy zaś mieć do czynienia z możliwym kompromisem, w tym konkretnym przypadku z Włochami, którego zawarcie wpłynie na drugi postulat protestujących w Polsce rolników, czyli na kwestię blokady ukraińskiego importu żywności.
Rozwikłanie tego splotu sprzecznych interesów nie jest łatwe, ale spróbujmy. Z oficjalny danych Komisji Europejskiej wynika, że Ukraina jest trzecim dostawcą żywności na rynek Wspólnoty. Znaczący skok dostaw miał miejsce w 2023 roku w porównaniu do okresu przedwojennego, czyli 2021 roku w przypadku trzech grup – zbóż (+ 1,2 mld euro, wzrost o 39 proc.), cukru (+ 254 mln euro, 652 proc.) i mięsa drobiowego (+ 148 mln euro, 50 proc.). Dla nas istotne są wszystkie trzy grupy towarowe, w pozostałych obszarach w związku z odblokowaniem handlu czarnomorskiego sytuacja się unormowała. Warto jednak zwrócić uwagę na sytuację na europejskim rynku zboża z importu w całości. Jak powiedział ukraińskim mediom Piotr Kulpa, w przeszłości podsekretarz stanu w polskim Ministerstwie Gospodarki, obecnie kierujący programem europejskiego wsparcia dla rządu i administracji Ukrainy, to wcale nie ukraińskie zboże, lecz rosyjskie odgrywa największą rolę na europejskim rynku. Obejmuje ono 14,4 proc. całego importu, podczas gdy w przypadku ukraińskiego mamy do czynienia z 9 proc. udziałem, drugie miejsce (12 proc.) zajmuje zboże amerykańskie. Jeśliby zatem zgodzić się z tezą protestujących rolników, że spadek cen na zboże na rynku europejskim jest wynikiem importu, to przede wszystkim dotyczy to importu zboża z Rosji, a w znacznie mniejszym stopniu Ukrainy. Dlaczego to jest ważne? Trzeba bowiem postawić w tym kontekście pytanie dlaczego nie wprowadzono europejskiego embargo na import z Rosji, co jest tym bardziej uzasadnione, że Moskwa weaponizuje swój eksport rolniczy starając się przy okazji wypchnąć z rynków państw afrykańskich ukraińską konkurencję. Pewną wskazówkę dlaczego embargo unijne na rosyjskie zboże nie jest możliwe da nam informacja kto je importuje. Otóż są to Włochy (21 proc.), Hiszpania (12 proc.), Niemcy (10 proc.) i Belgia (10 proc.). Kulpa mówi jeszcze o tym, że za importem rosyjskim stoją znane firmy traderskie i paszowe, światowa 5 potentatów, tacy jak Cargill, Bunge, OMD etc. Jego zdaniem koncerny te obecne są zarówno na rynku rosyjskim jak i ukraińskim, importują z obydwu kierunków i w gruncie rzeczy wygrywają, zwiększając swoją marżę na rywalizacji rosyjsko-ukraińskiej i arbitrażu cenowym. Ale to nie jedyne wyjaśnienie, bo trzeba zwrócić uwagę na fakt, że do Włochy i Hiszpania, a ta ostatnia znajduje się w pierwszej trójce producentów drobiu w Europie, importowane zboże przeznaczają przede wszystkim na paszę dla zwierząt. Obydwa kraje borykają się zresztą od kilku lat z suszą, co powoduje, że konkurencyjność ich sektora produkcji zwierzęcej spada. Niemcy i Belgia to importerzy netto żywności, zwłaszcza zbóż, a zatem w ich przypadku nie ma znaczenia z jakiego kierunku kupują byle tanio. Ale dla dwóch krajów, dotychczas samowystarczalnych, jeśli chodzi o zaopatrzenie w zboże – dla Polski i Francji, import z Rosji i z Ukrainy ma zasadnicze znaczenie. Podobnie jak import mięsa drobiowego, bo Polska jest liderem w tym sektorze na europejskim rynku, a Francja zajmuje drugą pozycję. Jeśli zatem w efekcie napływu mięsa kurcząt z Ukrainy część popytu na europejskim rynku, zwłaszcza na tzw. asortymenty delikatesowe (piersi) zostanie pokryte, to nasi i francuscy producenci stracą, będą potrzebowali też mniej paszy, co oznacza ograniczenie popytu na zboże i spadek cen na rynkach lokalnych. To z tego powodu prezydent Macron w twardych słowach powiedział po szczycie Unii, że „nie dopuści”, aby ukraiński gigant produkujący i eksportujący do Europy mięso drobiowe (MHP) zarabiał na europejskim rynku pieniądze. Tylko, że tym zainteresowani są znów Niemcy i inne kraje importujące żywność. Z kolei Włosi i Hiszpanie muszą nabywać zboże paszowe (susza), co oznacza, że są niechętni zarówno ograniczeniu eksportu z Ukrainy, jak i wprowadzeniu embarga na ziarno z Rosji. Unia jest po prostu zróżnicowana i gra się w niej twardo o swoje, państwowe interesy. Jaki ma to związek z von der Layen i jej drugą kadencją? Otóż spekuluje się, że mówiąc o gotowości kompromisu z ECR miała ona na myśli formację Giorgi Melloni, co oznacza, że w ramach normalnej w Unii „polityki transakcyjnej” to poparcie dla ewentualnej przyszłej szefowej Komisji Europejskiej będzie ją kosztować. Może ustąpi w kwestiach rolniczych, może chodzić będzie o wytargowanie przez Rzym po raz kolejny lepszych warunków w zakresie rozliczenia środków z Planu Odbudowy. Tego nie wiemy, ale źle sformatowane postulaty protestujących polskich rolników, pasywna postawa polityków, którzy sami ograniczają sobie pole manewru i ogólna nieumiejętność korzystania z narzędzi, na który mamy wpływ znów spowoduje, że w przetargu o interesy, który ciągle odbywa się we Wspólnocie, możemy przegrać. Interesy partyjne może zostaną zaspokojone, ale państwa polskiego i naszych rolników (bezpieczeństwo żywnościowe) znów mogą ucierpieć.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/682862-dlaczego-francuscy-rolnicy-moze-wygraja-ale-polscy-nie