Szybko poszło: dziewięć tygodni po objęciu władzy ekipa Donalda Tuska igra z myślą o użyciu siły wobec grupy społecznej, która podjęła protest. Chodzi oczywiście o rolników alarmujących w sprawie zalewu ukraińskimi produktami rolnymi i morderczego dla ich branży (ale i całej gospodarki) Zielonego Ład i o decyzję o wciągnięciu przejść granicznych i części dróg, torowisk na listę infrastruktury krytycznej.
Uzasadniając ten ruch premier Tusk odwołał się do troski o sprawne przekazywanie pomocy walczącej Ukrainie.
„Dla mnie jest też rzeczą ważną, żeby strona ukraińska i nasi partnerzy wiedzieli, że państwo polskiej egzekwuje tutaj wszystko to, co trzeba wyegzekwować” – stwierdził, wymieniając w tym kontekście dostawy „pomocy wojskowej, sprzętu, amunicji, pomocy humanitarnej i medycznej”.
Uporządkujmy sprawy. Pomoc wojskowa i pochodna nie idzie oczywiście przez zwykłe przejścia graniczne, to wie każdy, kto się sprawami tymi interesuje. I nigdy nie było tu żadnego problemu. Możliwe, że pojawił się kłopot z częścią pomocy humanitarnej, dostarczanej przez małe organizacje czy poszczególnych obywateli. Podkreślam: możliwe, bo konkret się żaden nie pojawił. Gdyby tak było, państwo ma możliwości by to obejść.
O co zatem chodzi? Odpowiedzi udziela kolejne zdanie premiera, który podkreślił iż zmiany będą oznaczały „innego typu reżim organizacyjny” na przejściach i drogach dojazdowych uznanych za „infrastrukturę krytyczną”. Ma to oznaczać „praktyczne konsekwencje tak, aby ten ruch odbywał się bez żadnych opóźnień i zahamowań”.
Czytając wprost: protestujących, blokujących rozpędzi policja a może i wojsko. Celem jest otwarcie drogi dla ukraińskiego eksportu rolnego.
Dla osób znających się na polityce sprawa jest oczywista: rząd chce objąć „ograniczonym stanem wojennym” kolejny obszar w którym normalna, demokratyczna, polityczna droga wymagałaby wiele trudu i nie gwarantowałaby efektu.
Tak też ocenia to były premier Mateusz Morawiecki: „to w praktyce oznacza siłową blokadę protestu rolników. Tusk po raz kolejny chce rozwiązać problem poprzez eskalację napięcia”.
Słowa „kolejny raz” pasują tu bardzo. Wcześniej były przecież media publiczne, przejęte na siłowo, na skróty. Dylemat, co zrobić z krytycznie nastawionymi mediami rozwiązano po moskiewsku: policyjne suki wwiozły nowych, uległych dziennikarzy i prezesów. Potem w ten sam sposób zajęto nielegalnie Prokuraturę Krajową. Przygotowują się w świetle kamer do takich napaści na Narodowy Bank Polski i Trybunał Konstytucyjny.
Ostrzegałem w grudniu, gdy uderzono w TVP, PAP i Polskie Radio, że władza, która tak zaczyna, od przełamywania oporu niezależnych instytucji za pomocą bezprawnej siły, szybko przejdzie do podobnych działań wobec podnoszących protest grup społecznych. Nigdy już nie znajdzie w sobie cierpliwości i woli by negocjować, dyskutować, szukać kompromisów.
Sądziłem jednak, że zajmie to więcej czasu.
Widać tę niecierpliwość w każdej niemal wypowiedzi ich przedstawiciela. Ministra i wiceministra rolnictwa denerwują „nierealne” postulaty rolników, ministra klimatu opór wobec kolejnego „ambitnego” celu zaduszania emisji CO2 czyli życia gospodarczego, a premiera racjonalne argumenty szefa banku centralnego za utrzymaniem narodowej waluty.
W sprawie granicy widzimy też pierwszy z wielu przykładów jak kosztowna będzie dla Polski droga do władzy obrana przez rządzącą dziś koalicję. Totalna kampania wyborcza oznaczała obiecanie wszystkim wszystkiego, była napuszczaniem każdego na każdego, podjęciem każdego zatrutego owocu, choćby z rąk Putina, i była rzucaniem każdym dostępnym kamieniem w „pissowską władzę” – jak to wymawia Tusk.
W sprawach ukraińskich zagrali szczególnie cynicznie. Rząd PiS, który miał odwagę uratować Ukrainę w pierwszych dniach wojny przez dostarczenie czołgów, amunicji, wszelkiej pomocy (była to historyczna decyzja premiera Jarosława Kaczyńskiego!) oskarżali o rzekomą prorosyjskość. Ukraińcom wmawiali, że oni – sojusznicy Niemiec - dadzą im więcej! Co niestety, ze szkodą dla swojego kraju, prezydent Wołodymir Zełenski wziął na serio.
Polakom wmawiano, że nie ma żadnych kosztów wojny, a za putinflację odpowiada polski rząd. Rolników podburzano opowieściami o rzekomej bierności władz wobec zalewu ukraińskim zbożem – kiedy to tamten rząd miał odwagę nałożyć embargo na import wbrew Brukseli i zdołał zbudować wokół sprawy regionalną koalicję. Nikt też rolnikom nie powie otwarcie, że rządzą ludzie, którzy już podpisali klimatyczne cyrografy, którzy muszą spłacać długi wyborcze wobec Berlina i Brukseli.
Dziś tego węzła kłamstw i rozbuchanych oczekiwań wokół rolnictwa i granicy nie da się rozwiązać bez stanięcia w prawdziwe i przyjęcia kosztownej ceny politycznej. Można go tylko próbować przeciąć policyjną pałką. I to się dzieje na naszych oczach. To niestety dopiero początek czarnej serii takich przecięć, początek epoki policyjnej pałki. Bo przemoc w polityce uzależnia.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/682779-czas-policyjnej-palki