W wyobrażeniu ludzi z Czerskiej służby państwowe nie mają nic innego do roboty, jak „śledzić ofiary w momentach najbardziej intymnych”.
Gdyby ktoś jeszcze nie wiedział, to wszystko w Polsce kręci się wokół Pegasusa. Dominika Wielowieyska wprawdzie jeszcze nie odkryła w „Gazecie Wyborczej”, że tym izraelskim systemem podsłuchiwano wnuka syna ciotecznej siostry brata dziadka siostrzeńca trzeciej żony kuzyna drugiego męża stryjenki pierwszego szajbusa z Czerskiej 8/10, ale wariatkowo ma się świetnie. Potwierdza to choćby tytuł dzieła Wielowieyskiej opublikowanego 16 lutego 2024 r.: „Ludzie PiS dzwonią do znajomych z KO i Trzeciej Drogi: możecie sprawdzić u służb, czy w moim telefonie był Pegasus?”.
Wielowieyska i „Wyborcza” jeszcze tego nie wiedzą, ale pisowcy dzwonią jeszcze do mięsnego na Kabatach, bo kierownik sklepu ma chody u sąsiada Marcina Kierwińskiego, któremu kiedyś załatwił rozrusznik do „,malucha”, a ten ma z kolei dług wdzięczności u obecnego ministra spraw wewnętrznych, gdyż 27 lat temu odśnieżył mu chodnik. A zresztą nie był on mocno zaśnieżony, gdyż prawie nie padało.
Od mięsnego i zaśnieżonego chodnika trop wiedzie wprost do Prawa i Sprawiedliwości, gdyż do kawałka karkówki przyczepiona została „lista Pegasusa”. I „są domniemania, że szpiegowani byli m.in. premier Mateusz Morawiecki, Marek Suski, Adam Bielan, Ryszard Terlecki i wielu innych, a ostatnio dorzucono nazwisko Daniela Obajtka”. Dodajmy, że już całkiem ostatnio dorzucono imię kota Marka Suskiego.
Dominika Wielowieyska „słyszała o wielu nazwiskach osób z PiS, nawet tych najwierniejszych prezesowi Jarosławowi Kaczyńskiemu, wobec których nikt nie miał podejrzeń o jakieś nielegalne działania. A jednak mieli być podsłuchiwani”. Że oni sami to pestka, bo jeszcze ich sąsiedzi, a nawet osoby, które np. 17 października 1985 r. jechały tym samym autobusem co jedenastoletni wtedy Adam Bielan.
Wielowieyska spekuluje, czy „władze PiS testowały wierność i sprawdzały, czy niektórzy posłowie nie prowadzą rozmów z dziennikarzami mediów, które prezes uważa za wrogie”. Takie rzeczy to detal. Najważniejsze było sprawdzanie, czyli politycy PiS nie oglądali się na ulicy za młodymi kobietami, a posłanki tej partii nie zapisywały się na siłownię. Trzeba było też sprawdzić, czy jak ktoś miał kartę biblioteczną, to naprawdę chodził do biblioteki czy było to miejsce tajnych spotkań, np. z Dominiką Wielowieyską, Wojciechem Czuchnowskim bądź Bartoszem Wielińskim.
Jak wyśledziła Wielowieyska, „możliwa jest też wersja, że Mariusz Kamiński i jego zastępca Maciej Wąsik byli głównymi inspiratorami tej akcji i z Nowogrodzką dzielili się tylko niektórymi informacjami”. Z Nowogrodzką dzielili się niektórymi informacjami, a wszystkimi z Wielowieyską, Czuchnowskim i Wielińskim. Bo szefowie służb byli ich tajnymi informatorami.
Wystarczy nazwa „Pegasus”, żeby na Czerskiej uaktywniły się wszelkie szajby i wariactwa. Przecież w wyobrażeniu tego bardzo specyficznego towarzystwa służby państwowe nie mają nic innego do roboty, jak „śledzić ofiary w momentach najbardziej intymnych – i tej obyczajówki posłowie się obawiają. Myślą o tym, że ich prywatność jest w rękach służb, i to nie tylko polskich, ale i izraelskich”. Szczególnie groźne było zapewne zarejestrowanie, czy pościel była z bawełny czy z mikrofibry oraz z jakich firm pochodziła bielizna używana przez inwigilowanych, żeby można było mieć na nich haka, jeśli z niemieckich.
„Sprawa Pegasusa to także instrument walki wewnątrz PiS” – dowiedziała się Wielowieyska w mięsnym na Kabatach. Musiało być tak, że jak ktoś się dowiedział, że nie jest inwigilowany, to zaraz szukał dojścia, żeby mu także założono podsłuch i podgląd. W ten sposób mógł przecież zademonstrować swoją lojalność. I wtedy odpadały podejrzenia o „przecieki do mediów w sprawie osób inwigilowanych”.
Efekt końcowy może być tylko wymarzony dla „Gazety Wyborczej” i jej rewolwerowców: „Potwierdzenie informacji o Pegasusie zastosowanym wobec polityków PiS może rozsadzić tę partię od środka i poważnie zdemobilizować elektorat. Jeśli apogeum tej afery będzie miało miejsce tuż przed wyborami, osłabi notowania partii Kaczyńskiego”. Sprawa jest jeszcze prostsza, bowiem chodzi o to, żeby osiągnąć założone cele tylko przez napisanie tych piramidalnych bzdur.
W „Gazecie Wyborczej” i nie tylko tam już tak gonią w piętkę, że sprowadziliby na PiS wszystkie plagi egipskie. Żeby tylko Polacy nie zorientowali się, że rządzą nimi obecnie kompletni ignoranci, nieuki, nieudacznicy, pajace i szkodnicy.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/682142-gw-odkryje-inwigilacje-swinek-morskich-politykow-pis