Płk. Marek Pietrzak został odwołany z funkcji dowódcy 18 Stołecznej Brygady Obrony Terytorialnej. To kolejna niezrozumiała decyzja na szczytach MON. Decyzja, która osłabi wyjątkową w strukturach polskiej armii jednostkę, a jednocześnie każe zapytać: czy to kolejny element odchodzenia w Wojsku Polskim od etosu budowanego na bazie historycznej?
Jak dowiadujemy się u źródła związanego z ministerstwem obrony narodowej, bezpośrednią przyczyną odwołania płk. Pietrzaka był donos, jaki wysłano do jego przełożonych. Nie znamy jego szczegółów, ale był to wystarczający pretekst, by pozbawić stanowiska dowódcę 18 SBOT. W dodatku w momencie, gdy znajdował się w szpitalu. Nie mógł się nawet obronić przed stawianymi za jego plecami zarzutami.
Dlaczego Władysław Kosiniak-Kamysz na to pozwala? Kto wymusił na nim tę decyzję? Czy minister ma świadomość, jakiego dowódcę zabiera 18 brygadzie OT?
Pułkownik Pietrzak od początku był twarzą Wojsk Obrony Terytorialnej jako ich rzecznik prasowy. W tym obszarze był postacią rzadko w armii spotykaną. Świetnie mówiący, z dużym poczuciem humoru, pozytywnym podejściem do każdego człowieka (czy chodziło o dziennikarzy, czy o podwładnych). Chciało się go słuchać i chciało się dawać mu mówić, bo to, w jaki sposób opowiadał o WOT, ich zadaniach i znaczeniu dla bezpieczeństwa Polski, było najlepszą reklamą tego rodzaju wojsk.
Gdy w 20202 r. redakcja „Polski Zbrojnej” przyznawała mu doroczną nagrodę Buzdygana, określiła go „Mistrzem komunikacji”:
Jest jednym z filarów wojsk obrony terytorialnej. Nie zna słów „nie da się”. Jeśli jakieś rozwiązanie nie działa, szuka kolejnych. Pułkownik Marek Pietrzak, laureat nagrody Buzdygan 2020, jest nie tylko rzecznikiem prasowym, lecz także liderem zespołu specjalistów, którzy budują wizerunek nowej formacji.
W lipcu 2022 r. wspólnie z Marcinem Wikła mieliśmy okazję z bliska przyjrzeć się powstawaniu 18 SBOT. W warszawskim Rembertowie pułkownik oprowadzał nas po terenie, który czekało fundamentalne przygotowanie pod siedzibę brygady, poznawał z pierwszymi żołnierzami jednostki, opowiadał o różnych specjalizacjach, z jakimi zgłaszają się kandydaci do wstąpienia do WOT, a na których wykorzystanie w szkoleniu i profesjonalizacji jednostki miał głowę pełną pomysłów.
Wyczuwało się tam genialną atmosferę. Momentami mieliśmy wrażenie, że nie jesteśmy w wojsku, lecz nowoczesnej firmie, w której pracodawca za punkt honoru postawił sobie stworzenie niemal domowych warunków, by wszystkim się chciało tam przychodzić i angażować we wspólny cel.
Przeprowadziliśmy wówczas wywiad, w którym płk Pietrzak opowiedział o specyfice 18 brygady, dedykowanej obronie Warszawy, ale też wiele słów poświęcił wartościom przyświecającym jego żołnierzom.
WYWIAD. Płk Marek Pietrzak: Obronimy Warszawę. „Podstawą 18 brygady WOT jest tradycja w sercu”
O planie szkolenia do walk w mieście:
Ćwiczenia z walki w mieście mogłyby zacząć się od trzeciego roku szkolenia. Oczywiście pewne elementy będziemy przemycali wcześniej, tym bardziej że już mamy w WOT specjalistów w tej dziedzinie, np. dr. Pawła Makowca, wykładowcę Zakładu Obrony Terytorialnej z Akademii Wojsk Lądowych, autora książki o tym, jak Warszawa przygotowywała się do walki w 1944 r. Nie wszyscy wiedzą, że wywiad Armii Krajowej miał bardzo precyzyjne opracowania każdej z miejskich kamienic. Struktura budynku, grubość ścian i stropów, budulec drewniany lub betonowy – to wszystko miało znaczenie pod kątem ich przydatności do walki i obrony. Wiedziano, z których zabudowań zrobić szaniec, a które zburzyć, by powstała na ulicy barykada. Nie wiem, czy takie prace są dzisiaj prowadzone, ale podobne zadania widziałbym dla sekcji rozpoznania, którą buduję w strukturze brygady.
O znaczeniu Warszawy jako miasta bohaterskiego dla szkolenia zołnierzy:
Od początku mówiłem, że podstawą 18 brygady WOT jest z jednej strony nowoczesne szkolenie, a z drugiej – tradycja w sercu. Będziemy więc bardzo mocno osadzeni w fundamentach sięgających powstania warszawskiego. Niedawno mieliśmy spotkanie z przedstawicielami Światowego Związku Żołnierzy AK grupy Kampinos, którzy już zabiegają o to, byśmy przejmowali ich tradycje. Podsyłają nam kandydatów na patronów. Mamy też propozycje z IPN oraz innych środowisk i – mówiąc z przymrużeniem oka – zaczyna nam się robić z tym kłopot.
O motywacjach kandydatów na żołnierzy 18 SBOT:
Ta grupa, która zgłasza się jako pierwsza, to bez wątpienia ludzie, którzy mają patriotyzm w sercu i byliby gotowi bronić Warszawy do końca. Jednym z zadań postawionych nam przez ministra obrony narodowej jest budowanie etosu wojskowego na bazie historycznej, będziemy to robili we współpracy z Instytutem Pamięci Narodowej. A już dzisiaj mogę powiedzieć, że WOT to miejsce łączące profesje, które w codziennym życiu obok siebie nie mają okazji funkcjonować. Tutaj nauczyciel, kierowca czy księgowa staną się częścią jednej struktury. Naszym zadaniem jest czerpanie z doświadczenia bardzo różnych dziedzin.
A tak opowiadał o zróżnicowaniu społecznym, jakie prezentują zgłaszający się na szkolenie i nieprawdopodobnym oddaniu Polsce, jakie bije z ich aplikacji:
W segregatorze z kandydaturami mam specjalną zakładkę dla osób nieco odbiegających od standardu przeciętnego kandydata na żołnierza. Jest tu rzecznik prasowy jednej z centralnych instytucji państwowych, audytor z międzynarodowej korporacji z dyplomem MBA czy doświadczony fotograf. Członkini zarządu wielkiej spółki Skarbu Państwa wraz z małżonkiem piszą: „Prezes zwolnił nas z zadań mobilizacyjnych, w czym możemy panu pomóc?”. W kolejnym mejlu czytam: „Pana emocjonalny wpis na kanale społecznościowym spowodował, że zainteresowałem się WOT. Widzę pana wielkie zaangażowanie w ten projekt, chciałbym zainteresować nim swoich pracowników”. Zjeżdżam wzrokiem do podpisu: prezes firmy IT. Dzwoni pewien mężczyzna, słyszę: „Jestem menedżerem w jednym ze szklanych wieżowców w Warszawie, można powiedzieć, że jestem przedstawicielem korposzczurów. Chciałbym panu powiedzieć, że wśród nas też można rekrutować, są tu patrioci, którzy z potrzeby serca przyjdą do pana służyć. Stać nas na szkolenie w wykonaniu żołnierzy wojsk specjalnych, ale niezależnie od tego wielu z nas chętnie wstąpi do WOT”. Kolejny telefon: „Jestem pracownikiem Metra Warszawskiego, mógłbym rekrutować u nas w firmie”. Dziewczyna z Polskich Linii Kolejowych pisze, że i u nich są kandydaci, którzy będą składali aplikacje. Serce rośnie!
Czy nowy dowódca będzie w stanie wyzwolić takie zaangażowanie? I czy zechce dowodzić jednostką na tych samych podstawach, które zaszczepiał żołnierzom płk Pietrzak?
A może był zbyt patriotyczny? Może za słabo zaangażował się we wsparcie WOŚP? Może niepotrzebnie zorganizował ostatnią przysięgę wstępujących do brygady na terenie Muzeum Żołnierzy Wyklętych i Więźniów Politycznych PRL? Może za dużo mówił w mediach o dziedzictwie Armii Krajowej, Powstańców Warszawskich, Żołnierzy Niezłomnych, które niosą jego podkomendni? Może niepotrzebnie zamieszczał „martyrologiczne” wpisy w mediach społecznościowych – a to o Powstaniu Styczniowym, a to o tym, że w jego brygadzie bracia Romoccy mają godnych następców?
Ale właśnie m.in. dzięki temu zbudował tę brygadę od zera, przyciągając doń z Warszawy i okolic fantastycznych ludzi, którzy swoimi czasem, energią i rozmaitymi umiejętnościami chcieli podzielić się ze swoim miastem. W ciągu roku zachęcił do wstąpienia do 18 SBOT aż tysiąc osób.
Miał dalsze plany na rozwój jednostki, poszerzanie jej liczebności i ćwiczenia, by w momencie próby Warszawa miała gotową wyspecjalizowaną brygadę do działań w pierwszej, kluczowej fazie konfliktu.
Już ich nie zrealizuje.
MON absolutnie musi się wytłumaczyć z tej decyzji. Odwołanie płk. Pietrzaka to nie tylko jakaś niezrozumiała zemsta na nim samym, lecz wymierne straty dla jednostki, którą stworzył. Nie chcę odbierać szans na sukces jego następcy, ale będzie mu niezwykle ciężko dorównać Pietrzakowi pod względem charyzmy, podejścia do wyzwań, gotowości do poświęceń i skutecznego budowania etosu polskiego żołnierza.
Minister patrzy wstecz
To nie pierwszy zawód, jaki wiąże się z nowym szefem resortu obrony. Już w pierwszych dniach urzędowania Władysław Kosiniak-Kamysz podjął kuriozalną decyzję, mianując na swego pełnomocnika ds. lotnictwa gen. w st. spocz. Lecha Majewskiego.
Już wtedy można było się spodziewać, że rządy szefa PSL w MON to będzie regres i powrót do czasów, o których armia na szczęście zaczynała zapominać.
Majewski to symbol patologii w armii III RP. Wyszkolony w Moskwie wiecznie nienasycony narcyz, który z zadrości o dowódcze stanowisko rzucał kłody pod nogi śp. gen. Andrzejowi Błasikowi. Później sięgał po kłamstwa, by doprowadzić do skazania pilotów jaka-40 lądujących 10 kwietnia 2010 r. w Smoleńsku. Wreszcie tak organizował pokazy lotnicze w Radomiu, że dziś jest oskarżony o przekroczenia uprawnień i przywłaszczenia środków finansowych przez stowarzyszenie, które organizowało imprezę.
Więcej o tym panu napisałem przed dwoma miesiącami, zachęcam do lektury:
Wciąż aktualne jest też pytanie, co Władysław Kosiniak-Kamysz zamierza zrobić z kontraktami podpisanymi przez poprzedników z Koreą Południową na zakup dużej liczby sprzętu – samolotów, czołgów i armatohaubic. Jego wypowiedzi są bardzo niejednoznaczne.
Z jednej strony zapewnia, że nie zamierza z nich rezygnować, z drugiej mówi w wywiadzie radiowym:
Oferta, którą w części przedstawili Koreańczycy, kredytowania, jest nie do zaakceptowania. Jest za słaba, niemożliwa do zrealizowania. Nie jest na tyle atrakcyjna, byśmy mogli ją zrealizować
Na ile poważnie wypowiedział te słowa? Czy to tylko forma negocjacji via media, czy może raczej pierwszy sygnał wskazujący, że MON rozwiąże umowy zawarte z Seulem?
Jak to naprawdę z Caracalami było?
Sposób myślenia Kosiniaka-Kamysza o armii najlepiej pokazują jego wypowiedzi ws. Caracali. Od wielu miesięcy mówił o tym, że decyzja rządu PiS o niekupowaniu francuskich śmigłowców była „fatalna”. W ubiegłym tygodniu stwierdził – odnosząc się do tego kontraktu – że „błędy, które popełnili nasi poprzednicy, nie mogą być popełnione”, a gdyby nie zrezygnowano z francuskich helikopterów, „to większość maszyn byłaby już w Polsce”.
Ale czy byłoby to dobre dla naszej armii?
Pod koniec 2017 r. okazało się, że ponad 3/4 Caracali będących na wyposażeniu francuskiej armii jest uziemionych, bo ich naprawy są zbyt drogie.
W lutym 2020 r. ministerstwo obrony Kuwejtu poinformowało, że w dwóch egzemplarzach Caracali wykryto wady techniczne silników, z powodu których odmówiono odebrania kolejnych sztuk. Późniejsze doniesienia mówiły o problemach z pracą w wysokich temperaturach i wydechami maszyn. Dopiero 10 miesięcy później, gdy Francuzi zapewnili, że usterki zostały wyeliminowane, władze Kuwejtu przyjęły pierwsze śmigłowce z zamówionego pakietu 30 sztuk.
W maju 2023 r. Zjednoczone Emiraty Arabskie zerwały umowę na zakup 12 śmigłowców H225M. Powody? Zbyt wysokie koszty eksploatacji oraz brak możliwości wykonania zaplanowanej przez wojsko ZEA konfiguracji wyposażenia.
Finansów dotyczyły też jedne z głównych wątpliwości co do polskiego kontraktu. Mówiąc najprościej: MON w czasach PO-PSL planowało kupić najdroższe śmigłowce świata. Ale nie był to jedyny problem. Inne szczegółowo opisaliśmy wspólnie z Marcinem Wikłą w dwóch tekstach na łamach tygodnika „Sieci” w 2017 r. Opisywaliśmy niejawne dokumenty, które dowodziły, że resort obrony dostawał jasne ostrzeżenia: planowany zakup nie jest korzystny dla polskiej armii. Alarmował wojskowy kontrwywiad i Sztab Generalny.
Generałowie ostrzegali przed problemami wynikającymi z zamówienia dla całej armii maszyn zbudowanych na tej samej platformie. Skutkowałoby to m.in. koniecznością przepłacenia za część maszyn (tam, gdzie wystarczyłyby tańsze, z mniej bogatym wyposażeniem), czy też niedostosowaniem ich do potrzeb wszystkich rodzajów wojsk.
A pamiętajmy, że chodziło o sprzęt dla ratownictwa bojowego w Wojskach Lądowych (Combat-SAR), dla Sił Powietrznych (z których korzystać miały Wojska Specjalne), poszukiwawczo-ratownicze maszyny (SAR) oraz przeznaczone do zwalczania okrętów podwodnych (ZOP) dla Marynarki Wojennej (w 2014 roku MON zdecydowało o rezygnacji z 6 śmigłowców SAR dla lotnictwa morskiego, w ich miejsce miało pojawić się 6 maszyn CSAR dla Sił Powietrznych, zdolnych do lądowania na okrętach.)
W piśmie z 7 lipca 2011 r. ówczesny Szef Sztabu Generalnego WP gen. Mieczysław Cieniuch pisał do gen. Zbigniewa Głowienki, dowódcy Wojsk Lądowych o przeprowadzonej analizie dotyczącej planowanego zakupu śmigłowców: „Oceniono, że idea pozyskania różnego typu statków powietrznych na bazie wspólnej platformy bazowej napotka realne i uzasadnione trudności. (…) W opinii Sztabu Generalnego WP, za zasadne uważa się rozważenie możliwości pozyskania przedmiotowych śmigłowców w oparciu o dwie platformy śmigłowcowe”. W dalszej części dokumentu generał wyjaśniał, że np. śmigłowce transportowe można by w takim układzie dostać znacznie szybciej, ponieważ one „nie wymagają integracji z zaawansowanymi systemami uzbrojenia”.
Dwa lata później kolejny szef SG gen. Mirosław Gocuł wysłał pismo do ministra Tomasza Siemoniaka i wiceministra ds. uzbrojenia i modernizacji gen. Waldemara Skrzypczaka.
Pomimo wzrostu możliwości i zdolności operacyjnych oraz ujednolicenia pakietu logistyczno - szkoleniowego należy się liczyć z nieuzasadnionymi potrzebami operacyjnymi, wzrostem kosztów oraz tym, że uzyskane zdolności nie zostaną w pełni wykorzystane przez poszczególne Rodzaje Sił Zbrojnych
— czytamy w dokumencie.
Przestrzegając przed zmianą przedmiotu zamówienia, gen. Gocuł szczegółowo opisywał absurdy takiego rozwiązania:
Śmigłowiec przeznaczony dla Marynarki Wojennej wyposażony zostanie w wiele systemów nieprzydatnych w eksploatacji na lądzie, m.in.: do identyfikacji okrętów, awaryjnego wodowania, tankowania w zawisie z okrętów oraz zdolność do kotwiczenia na pokładach okrętów i eksploatacji przy dużej wilgotności, zasoleniu itp. Ponadto śmigłowce CSAR „morskie” i „lądowe” różnić się będą musiały rodzajami używanych radarów dostosowywanych do pracy w danym środowisku.
Alarmowała również Służba Kontrwywiadu Wojskowego, wskazując na „potencjalne zagrożenia prawidłowości przetargu” spowodowane wielokrotną zmianą jego warunków.
Inną sprawa jest, jak „negocjowano” z Francuzami. Pamiętajmy, że Czesław Mroczek (wtedy wiceminister w MON, dziś wiceminister w MSWiA) publicznie ogłaszał, że kontrakt na pewno zostanie podpisany,a robił to w czasie, gdy trwały rozmowy na temat ceny i offsetu. Dostawca nie musiał więc obniżać swoich oczekiwań, skoro polski rząd był gotowy do zakupu bez względu na warunki.
A te zmieniały się na każdym kroku. Dziś – również od Władysława Kosiniaka-Kamysza – słyszymy, że miała powstać pod Łodzią fabryka, w której montowane (nie produkowane!) byłyby Caracale. Lecz takiej gwarancji nie było. Ostatecznie okazało się bowiem, że Francuzi chcieli utworzenia jedynie spółki celowej, która po zakończeniu dostaw maszyn zostałaby zlikwidowana. Co więcej – obok spółki celowej Airbus chciał utworzyć niezależną linię montażową, ale już bez polskiego udziału. Na to nie zgodził się minister rozwoju Mateusz Morawiecki.
I jeszcze ciekawostka, która byłaby nawet zabawna, gdyby nie dotyczyła bezpieczeństwa Polski. Jak Państwo pamiętają, liczba śmigłowców, które chciał kupić rząd PO-PSL kilkukrotnie się zmieniała. Najpierw było to 26 maszyn, później 70, by wreszcie stanęło na 50.
Oto wyjaśnienie, które opisaliśmy przed blisko siedmioma laty:
W 2012 r. do Belwederu trafił list intencyjny od United Technologies Corp. (wtedy właściciela Sikorsky Aircraft Corporation). Amerykanie proponowali Polsce sprzedaż maszyn UH-70. To akronim używany w Stanach Zjednoczonych dla maszyny S70i, produkowanej w Mielcu. Prezydent Bronisław Komorowski uznał, że liczebnik w nazwie najnowszego Black Hawka oznacza liczbę sztuk, którą USA mają do zaoferowania. Zaakceptował ją i maszyna MON poszła w ruch… W ten sposób gafa zwierzchnika sił zbrojnych wpłynęła na zawartość dokumentów w resorcie. Sprawa pozostałaby zapewne w czterech ścianach Belwederu, ale wysypał się szef BBN, nazywany czasem „Szogunem” gen. Stanisław Koziej. Opowiedział tę historię Stanleyowi Prusinskiemu, ówczesnemu dyrektorowi Sikorsky’ego na Europę. Obaj serdecznie uśmiali się z tego, że prezydent „jednogłośnie” i tak lekko zdecydował o zakupie 70 sztuk śmigłowców dla Sił Zbrojnych RP.
Do dziś nie wiemy, jakie były prawdziwe powody tak mocnego parcia do zakupu Caracali przez rządy PO-PSL. Dlaczego tak wiele razy zmieniano zapotrzebowanie armii i jakoś zawsze tylko jedna maszyna spełniała te oczekiwania. I wreszcie: czy ta determinacja była elementem szerszego porozumienia politycznego na linii KPRM-Pałac Elizejski? Jak bowiem świergotały złośliwe wróbelki, umowa na zakup śmigłowców miała być formą wdzięczności dla Paryża za poparcie pewnego polskiego polityka na eksponowane stanowisko europejskie. Ale w takie złośliwe plotki nie ma co wierzyć.
Podobnie jak w opowieści Władysława Kosiniaka-Kamysza o śmigłowcowej potędze, którą mielibyśmy się rzekomo stać, gdyby nie pisowski rząd. Pan minister powinien się cieszyć, że nie ma na karku Caracali, a Wojska Lądowe pracują już z pierwszymi AW149, zaś Marynarka Wojenna – z AW101.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/682073-odwolanie-plk-pietrzaka-zle-sie-dzieje-w-wojsku-polskim