Na europejskie salony wróciła wyczekiwana nerwowo przez Zachód polska mentalność kamerdynerów. Macron zachwycony, Scholz jeszcze bardziej. Z wielką ulgą przyjął zmianę władzy w Polsce na taką, którą przestanie dbać o polski interes narodowy, walczyć o prawdę historyczną i oczekiwać od Niemiec zadośćuczynienia za popełnione na Polsce zbrodnie wojenne. Wysłany do Berlina rachunek za wojnę na kwotę 6 bilionów 220 miliardów 609 milionów zł został przez Tuska „uroczyście unieważniony”. Bo przecież – jak oświadczył na konferencji prasowej – „trzeba patrzeć w przyszłość”. Nikt w ciągu 3 miesięcy nie zrobił dla Niemiec tyle, co koalicja 13 grudnia: wycofanie się z reparacji, zapowiedź rezygnacji z CPK, zgoda na miażdżące dla Polski nowe podatki unijne, zablokowanie rozwoju Odry, zgoda na zmiany traktatowe. Skąd ta proniemiecka mentalność Tuska? Może powiązania rodzinne i polityczne nie znaczą więcej, niż można sądzić?
To wszystko było do przewidzenia. Uległość Tuska wobec Berlina jest przecież oczywistością. Nie bez przyczyny niemieckie organizacje aktywnie wspierały przed wyborami „ruchy proobywatelskie”, na czele z Campusem Polska. Oczekiwania niemieckich i brukselskich polityków też były jednoznaczne. Misją powierzoną Tuskowi było wygranie wyborów i zmiana kursu Polski. Wyborów nie wygrał, ale zmobilizował antypisowską koalicję 13 grudnia, z którą siłowo zmienia prorozwojowy kierunek kraju na taki, który wprawdzie uderza w nasz interes narodowy, ale za to podoba się Berlinowi i Brukseli.
Wczorajsze oświadczenie na wspólnej konferencji prasowej z kanclerzem Niemiec z pewnością ucieszyło Niemców. Polski premier uznał z całą mocą, że „W sensie formalnym, prawnym, międzynarodowym, kwestia reparacji została zamknięta wiele lat temu”. Z lekceważeniem wspomniał o działaniach swoich poprzedników w sprawie reparacji oraz o nocie dyplomatycznej, w której polski rząd wystawił Berlinowi rachunek za wojnę na kwotę 6 bilionów 220 miliardów 609 milionów zł.
Kwestia moralnego, finansowego, materialnego zadośćuczynienia nigdy nie została zrealizowana - nie z winy kanclerza Scholza i nie z mojej winy. To jest zawsze dobry temat do dobrej rozmowy, ale inaczej niż moi poprzednicy, będę szukał wspólnie z kanclerzem Scholzem takich form współpracy, które z przeszłości nie uczynią jakiegoś fatum, które by ciążyło nad naszymi relacjami
— oświadczył Tusk, dodając że nawet, jeśli jego zdaniem „Niemcy mają tutaj coś do zrobienia”, to „nie będzie używał tej narracji w sposób agresywny”. „Nie tylko dlatego, że jestem polskim politykiem, jestem też historykiem i jestem gdańszczaninem” – dodał. Czy aby tylko?
Postępująca uległość Tuska wobec Berlina - mimo wszystko - szokuje, nawet jeśli jego linia polityczna jest konsekwentnie proniemiecka od lat. Skąd tak daleko posunięta niechęć do realizacji najgłębszego, niezależnego od obcych wpływów interesu suwerennej Polski? Postawa ta jest najwyraźniej ugruntowana w jego mentalności. Może nie bez wpływu pozostaje fakt pochodzenia? Babcia Donalda Tuska była Niemką. Jej córka Ewa, matka obecnego premiera, przyznała kilka lat temu w wywiadzie dla „Wyborczej”, że „zaczęła uczyć się polskiego dopiero po wojnie, gdy miała 38 lat. Mówiła ze złym akcentem, myliła końcówki”. Sama Ewa Tusk nie chciała mieszkać w Polsce. „Ja chciałam wyjechać, bo dzieci w szkole swastyki na tornistrze mi rysowały. Słabo mówiłam po polsku, więc przedrzeźniały mnie” - wyznała w tym samym wywiadzie.
Ale wątpliwości budzą także inne głosy dotyczące powiązań, tych bardziej politycznych, sięgających pierwszych lat działalności Tuska oraz jego ugrupowania. I jeśli nie wspominać tu o nieoficjalnych domysłach dotyczących współpracy wywiadowczej, trudno nie wspomnieć o ujawnionych przez Pawła Piskorskiego informacjach na temat finansowania Kongresu Liberalno Demokratycznego na początku lat 90. przez niemieckich polityków. Obecny premier odciął się wówczas od tych doniesień. Jednak nie słowa są dzisiaj ważne.
Konkretne działania Tuska, tak dalece szkodliwe dla interesu Polski, a sprzyjające Berlinowi, są przecież faktem. I to fakty liczą się w polityce, nie deklaracje. Te ostatnie uruchamiają więc wszelkie systemy alarmowe. Bo przecież skandaliczne zignorowanie sprawy reparacji jest tylko elementem szeroko zakrojonej koncepcji politycznej, w której Polska ma poddać się sfinalizowaniu rewolucji kulturowej, ma wrócić na dawne miejsce wyznaczonej jej przez Niemcy. To Berlin ma przejąć rolę przywódcy i – jak zapowiadał Scholz – oduczać członków swojego superpaństwa „narodowych egoizmów”. To dlatego Niemcom tak bardzo zależy na pozbycie się wszelkich obciążeń przeszłości i piętna wojennego kata, w co inwestowali miliony euro przez lata, budując międzynarodowe programy PR-owe, obciążające Polaków współwiną za holocaust. Donald Tusk właśnie dokonał politycznego rozgrzeszenia Niemiec. W czyim imieniu? Jaka jest stawka? Na co jeszcze umówił się z Schozlem? Czy Polacy naprawdę zgodzą się na kolejną, arogancką niesprawiedliwość, na utratę dziejowej szansy rozwoju i pozwolą na podporządkowanie się imperialnym zapędom Berlina i Niemiec? Zdecydowanie wątpię.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/681701-w-czyim-imieniu-tusk-uniewaznia-starania-polski-o-reparacje