Już 25 sierpnia 2004 r. Tusk mówił w Sejmie: „Intencją Polaków jest tak naprawdę Europa bez roszczeń”.
Coraz głupsze i bezczelniejsze są pomysły Donalda Tuska i jego ludzi na to, żeby pomóc Niemcom nigdy nie zapłacić Polsce reparacji (zadośćuczynienia). Te najbezczelniejsze odwołują się do przyszłości. Tusk poleciał do Berlina, żeby (12 lutego 2024 r.) po raz kolejny pomóc Niemcom, a nie Polsce. Nudny jest już ten sposób robienia Polakom wody z mózgu, że coś trzeba zrobić z rachunkiem za przeszłość, ale brak tego rachunku to właściwie żaden problem.
Tusk powiedział: „Bardzo bym chciał, by refleksja historyczna i decyzje, które mogłyby nas usatysfakcjonować, żeby one służyły przyszłości, wspólnemu bezpieczeństwu. I ja uważam - podejrzewam, że kanclerz może mieć tu inne zdanie - uważam, że Niemcy mają tutaj coś do zrobienia”. Jeśli „coś”, to mogą to być nawet marne paciorki. Tu nie chodzi o „coś”, tylko o „wszystko”. Bo jeśli „o „coś”, to od razu mamy głupie i bardzo szkodliwe dla Polski pomysły.
Dukał premier Tusk w Berlinie: „Jestem polskim politykiem, jestem też historykiem i jestem gdańszczaninem. I wszystkie te trzy powody każą mi myśleć serio o tym, że wyrównanie pewnych rachunków byłoby na pewno dziejową sprawiedliwością. Ale nie chcę z tego uczynić frontu wzajemnej niechęci, tylko chcę z tego uczynić pomysł na dalszą współpracę na rzecz bezpieczeństwa, korzystną dla obu narodów”.
Z tego, co powiedział Donald Tusk wynika, że w ramach „wyrównywania rachunków” Niemcy mogą się wykpić czymkolwiek, a jeśli nie zdobędą się nawet na jakikolwiek tani gest, to nic się nie stanie. Bo trzeba myśleć i pracować dla przyszłości. Kto upoważnił Donalda Tuska do zamiany rachunku krzywd na nic, na zero? Kto mu dał prawo sprzedawania krzywd Polaków? W czyim imieniu szykuje jakieś geszefty z Niemcami, w których nie ma nawet milionowej części tego, co się Polakom należy? Z jakiej paki? – można by spytać jego własnymi słowami.
12 lutego 2024 r. w Berlinie Tusk powiedział jeszcze: „Kwestia moralnego, finansowego, materialnego zadośćuczynienia nigdy nie została zrealizowana - nie z winy kanclerza Scholza i nie z mojej winy. To jest zawsze dobry temat do dobrej rozmowy, ale inaczej niż moi poprzednicy, będę szukał wspólnie z kanclerzem Scholzem takich form współpracy, które z przeszłości nie uczynią jakiegoś fatum, które by ciążyło nad naszymi relacjami”. Co za piramidalna brednia? Jeśli Scholz jest kanclerzem państwa będącego kontynuacją III Rzeszy w kategoriach prawno-międzynarodowych, to oczywiście, że odpowiada za „niezrealizowanie materialnego zadośćuczynienia”, skoro go nie ma także za jego rządów. A Tusk jako premier w latach 2007-2014 odpowiada za to, że dla niego ta sprawa nie istniała, więc Niemcy tylko okrzepły w tym, żeby nie zapłacić ani centa.
Najnowszy głupi pomysł zinterpretował za Tuska i Sikorskiego Piotr Buras, „dyrektor warszawskiego biura think tanku Europejska Rada Spraw Zagranicznych”. Napisał on w „Gazecie Wyborczej” (12 lutego 2024 r.): „Zamiast rozliczać się za II wojnę światową, Niemcy i Polacy muszą zrobić wszystko, aby zapobiec nowej wojnie: pracując nad wzmocnieniem europejskich zdolności obronnych i budowaniem potencjału odstraszania. Gdyby Niemcy były gotowe wnieść znaczący wkład w te starania, także w relacjach dwustronnych z Polską, byłoby to dziś najlepszym zadośćuczynieniem za niezapomniane konsekwencje katastrofy XX stulecia”.
Między zadośćuczynieniem za niebywałe niemieckie zbrodnie i materialne zniszczenie Polski w latach 1939-1945, a obroną przed Rosją teraz i w przyszłości nie ma żadnego związku i być nie powinno. Tym bardziej że od sierpnia 1939 r. przez prawie dwa lata Niemcy i Rosja były sojusznikami, którzy dokonali rozbioru Polski oraz mają na koncie sporą część zbrodni i zniszczeń. Jeśli się te rzeczy powiąże, zwolni się Niemcy z obowiązku zadośćuczynienia i o to w tym wszystkim chodzi. A poleganie na Niemcach w budowaniu potencjału odstraszającego Rosję od kolejnych agresji to ponury żart.
Już w 2018 r. ówczesny prezydent USA Donald Trump otwarcie wypomniał Niemcom, że uzależniając się od rosyjskiej ropy i gazu finansują zbrojenia Rosji i umożliwiają Putinowi realizację agresywnych planów, na początek wobec Ukrainy. To Niemcy, jeszcze bardziej niż w 1939 r., wyhodowały potwora na wschodzie. I mimo różnych ściem i wykrętasów w potępianiu Rosji po otwartej agresji na Ukrainę nikt nie może mieć pewności, czy Niemcy są wiarygodną częścią Zachodu, zdeterminowaną, by Rosja wojnę przegrała, zapłaciła za to i została osłabiona na dekady.
Gdy 1 września 2022 r. ogłoszony został raport o stratach wojennych Polski poniesionych wskutek niemieckiej agresji 1 września 1939 r. i trwającej prawie 6 lat okupacji, Donald Tusk powiedział: „Inicjatywa PiS-u o reparacjach wojennych pojawia się co kilka lat, zawsze wtedy, kiedy PiS ma potrzebę zbudowania narracji politycznej. Tu nie chodzi o żadne reperacje od Niemiec, tu chodzi o kampanię polityczną, tu od wewnątrz. Wiadomo, Jarosław Kaczyński tego nie ukrywa, że na tej antyniemieckiej kampanii chcą jakby odbudować poparcie dla partii rządzącej. Kaczyński sam stwierdził, że to potrwa pokolenia, a więc nie chodzi o pieniądze dla Polaków”.
Tusk wzywał, by „nie dać sobie wmówić, że tu chodzi o jakieś poważne przedsięwzięcie”. Stwierdził, że raport nie ma specjalnego znaczenia, podobnie jak ewentualny wniosek o reparacje. Ot zwykła polityka, tylko oparta na antyniemieckich resentymentach, ale i one nie są niczym nadzwyczajnym. Obecny polski premier unieważnił i raport o stratach, i wniosek o reparacje. Stał się rzecznikiem interesów Niemiec. Dzięki niemu Niemcy mogą twierdzić, że rozumieją Polaków, ale nie mogą nic w sprawie reparacji zrobić, gdyż prawo im na to nie pozwala. W prawnym sensie reparacje nie istnieją.
Jeśli reparacje istnieją w sensie moralnym, to raport o stratach wojennych oraz wniosek Polski o zadośćuczynienie i tak nie mają żadnego znaczenia. Z moralnego punktu widzenia można rozpatrywać jakieś niemieckie inicjatywy pomocowe, ale one mogą wynikać wyłącznie z dobrej woli Berlina i nie będą miały odniesienia do tego, co przedstawia raport. Do takiego ustawienia przez Berlin sprawy reparacji potrzebny był Niemcom Donald Tusk. I w takiej roli od 1 września 2022 r. nie zawodzi.
15 września 2022 r. w Poczdamie kanclerz Olaf Scholz stwierdził, że Putin „chciałby nakreślić granicę zupełnie inaczej i wszystko wcielić do swojego państwa, niezależnie od języka czy historii. Gdzie byśmy skończyli, gdyby w Europie i w innych miejscach na świecie niektórzy politycy zajrzeli do podręczników historii i stwierdzili, że granice były już gdzie indziej, że można je ponownie przesunąć?”. I zwrócił się do Donalda Tuska: „Chciałbym powiedzieć, patrząc na Donalda Tuska, jak wielkie znaczenie mają układy, które wynegocjował Willy Brandt. Granica Niemiec i Polski jest ustalona raz na zawsze po setkach lat burzliwej historii i nie chciałbym, żeby jacyś ludzie szperali w książkach historycznych, żeby dokonać rewizjonistycznych zmian granic. To musi być dla nas wszystkich jasne. Pokój opiera się na tym, że granice są nie do ruszenia. Tu musi być między nami zgoda”.
Tusk odpowiedział Scholzowi: „Jeśli poczucie winy za II wojnę ma Niemców do czegoś zobowiązywać, to przede wszystkim do jednoznacznego i pełnego zaangażowania się po stronie Ukrainy w walce z agresorem. I do uczciwego podejścia w kwestii zadośćuczynienia strat narodom, które zapłaciły największą cenę za szaleństwa nazizmu”. Znamienne, że zobowiązania moralne powiązał z Ukrainą, zaś zadośćuczynienie z „narodami”. W ten sposób zniknęła specyfika i skala zbrodni oraz zniszczeń dokonanych przez Niemców w Polsce.
Kanclerz Scholz zaczął spijać Tuskowi z dzióbka, mówiąc o ryzyku, jakie się wiąże z jakimkolwiek rewizjonizmem. Scholz nawiązał do rewizjonistycznych gróźb wobec Polski (w reakcji na zapowiedziany wniosek o reparacje) ze strony choćby polityków Alternatywy dla Niemiec. A skoro oni reagowali na wniosek o reparacje, sam Scholz potraktował taki wniosek jak „szperanie w książkach historycznych, żeby dokonać rewizjonistycznych zmian granic”. W ten sposób dawał do zrozumienia, że Polska występująca o reparacje działałaby przeciwko temu, co w sprawie granic osiągnięto, szczególnie granicy polsko-niemieckiej, a co wypracował m.in. kanclerz Willy Brandt.
Tusk zawsze był przeciw reparacjom. 25 sierpnia 2004 r. mówił w Sejmie: „Intencją Polaków jest tak naprawdę Europa bez roszczeń. Chcemy Europy, która nie będzie nękana nieustannymi wzajemnymi roszczeniami. (…) Przy każdej okazji my, Polacy, powinniśmy mówić - bo chyba w to wierzymy - że naszym celem jest prawdziwa pokojowa i przyjazna Europa bez roszczeń”. Polska wnosi w to swój wkład, skoro „z niespotykaną w dziejach nowożytnej Europy wielkodusznością, jako główna ofiara II wojny światowej, nie podnosiła do tej pory kwestii reparacji czy odszkodowań”.
Tusk wystąpił podczas debaty poprzedzającej przyjęcie przez Sejm uchwały (10 września 2004 r.) „w sprawie praw Polski do niemieckich reparacji wojennych oraz w sprawie bezprawnych roszczeń wobec Polski i obywateli polskich wysuwanych w Niemczech”. Uchwała była reakcją na działania Niemców wywodzących się z terenów należących niegdyś do III Rzeszy, a na mocy umowy poczdamskiej przekazanych Polsce. Ci Niemcy w polskich sądach domagali się zwrotu własności. Nachodzili mieszkających w poniemieckich domach Polaków, grozili im, zachęcali do dobrowolnego wynoszenia się, zanim zostaną wyrzuceni.
W 2004 r. Donald Tusk był tylko szefem partii, więc jeszcze przebąkiwał o „czymś, co wymaga ciągłej czujności i odpowiedniej historycznej wrażliwości”. Że „żaden gest nie zamknie tej wiecznej pokuty za to, co stało się w Polsce i w Europie wskutek agresji niemieckiej i wskutek II wojny światowej”. Gdy tylko został premierem, a szczególnie po wyborach 15 października 2023 r. już nie musi niczego udawać. Już może razem z Niemcami pracować dla przyszłości. Dzięki temu Niemcy mogą bez wstydu, a wręcz z dużą dozą bezczelności odrzucać jakiekolwiek żądania zadośćuczynienia. Ceną byłyby tylko jakieś „paciorki” zamiast faktycznej i odpowiednio wycenionej zapłaty.
Już w 2022 r. w Poczdamie Tusk zapowiedział jakieś korzystne dla Berlina wyjście z reparacyjnego pata, mówiąc o „zadośćuczynieniu strat narodom, które zapłaciły największą cenę za szaleństwa nazizmu”. To była lina rzucona rządowi w Berlinie, żeby niemieckie władze miały możliwość włączenia Polski do jakichś projektów z udziałem innych państw lub do czegoś zastępczego w formie instytucji bądź pomnika. Donald Tusk stwarza Niemcom wygodne wyjście awaryjne: mogą rzucić jakiś ochłap, np. sfinansowanie odbudowy Pałacu Saskiego czy powołanie jakiejś instytucji naukowej, najlepiej dla dobra wzajemnej współpracy lub wręcz całej Unii Europejskiej.
Reparacje nie mają dla Tuska i Scholza sensu, bo wiązałyby się z nowymi krzywdami. Wystarczy potwierdzić zrozumienie dla tych krzywd, jakie podczas II wojny światowej spotkały Polaków ze strony Niemców. Tym bardziej że Niemcy regularnie dorzucają do tego krzywdy tzw. wypędzonych. I dla Berlina, i dla Tuska byłoby to najlepsze wyjście. Dla Polski – fatalne. Ale od kiedy ten premier miałby się przejmować tym, co się Polsce należy i co jest dla niej dobre.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/681642-tusk-wrocil-do-roli-pomocnika-w-niemieckich-gierkach