Wydawać by się mogło, że skoro hołubiona Konstytucja RP gwarantuje wszystkim obywatelom równość wobec prawa i to bez względu na płeć czy pochodzenie, to stanowisko ministry ds. równości i praw kobiet… jest zwyczajnie niepotrzebne (?), albo też po prostu jest tandetną kopią z innych postępowych rządów (do czego nowy rząd na razie nie chce się przyznać).
Właściwie nie wiadomo skąd wziął się pomysł, aby pani Kotula stała na straży praw milionów kobiet, a bełkotliwa zapowiedź premiera Tuska przedstawiającego swoją ministrę musi wprawiać w zakłopotanie każdego rozsądnego człowieka:
(…) deficyt równości będziemy wspólnie z panią ministrą eliminować. Chcę powiedzieć, że też nie ma w tym przypadku, że będzie ministrą konstytucyjną, ale nie ma ważniejszej sprawy niż prawa kobiet i równość obywateli niezależnie od ich statusu społecznego, wyznania, orientacji seksualnej.
Może jestem niechcący uprzywilejowana, ale naprawdę nie potrafię wskazać, gdzie mógłby mi doskwierać „deficyt równości” względem mężczyzn? Praktykuję zawód dość zmaskulizowany (publicystyka polityczna) i bez przeszkód zdobyłam licencję na wszystkie rodzaje broni palnej. Fakt, że nie mogłam abortować doskonale uzupełnia się z innymi oczywistymi zakazami, w myśl których nie mogę też prowadzić auta po alkoholu albo zostawiać nieletnich dzieci samych w domu. Jeśli więc o mnie chodzi – dziękuję, obejdę się doskonale bez strażniczki moich praw. Tym bardziej, że jakoś nie interweniowała w sprawie setek pośpiesznie zwalnianych kobiet przy postawieniu mediów w stan likwidacji, ani też nie sposób usłyszeć, aby broniła prześladowanej rolniczki Julity Olszewskiej, zastraszanej przez wiceministra Kołodziejczaka. Jak można więc odgadnąć, jest to czysto ideologiczne ministerstwo, którego zadaniem będzie naśladowanie postępowców we wdrażaniu radykalnego feminizmu i postulatów ideologii LGBTX.
Ministra Kotula już zajmuje się ustawą o związkach partnerskich wychodząc naprzeciw roszczeniom par jednopłciowych oraz zadba o dostępność pigułki „dzień po” nawet dla dziewczynek poniżej 15 roku życia, choć polski KK zabrania obcować płciowo z małoletnim poniżej 15 r. życia, o czym pani ministra zdaje się nie wiedzieć (?). Wciąż zapowiada wzmożoną pracę nad ustawą o mowie nienawiści, co było sztandarowym projektem lewicy zapaterowskiej, aby zamknąć usta wszelkim krytykom pod adresem aktywistów LGBT.
Jak bardzo zaważy na pracy pani minister jej lewicowa „wrażliwość” świadczy nawet interpretacja najnowszych wyników badań na temat samobójstwa wśród polskich nastolatków. Mimo uwag specjalistów, że dzieci najczęściej gotowe są targnąć się na swoje życie z powodu rozwodu rodziców czy sytuacji rodzinnej (a więc jest to konsekwencja niszczenia rodziny przez współczesną liberalno-lewicową kulturę), to ministra powtarza mantrę o chronieniu nastolatków „przed mową nienawiści”, tak jakby zawsze chodziło tylko o cierpienie wskutek prześladowania z powodu bycia trans czy homoseksualistą. Stąd też nie dziwi jej ostatnie zafiksowanie na projekcie „Szkół Przyjaznych LGBT”.
Niestety, identycznie zaczynały ministry ds. równości w Hiszpanii niszcząc rodzinę, tradycję i otwierając front walki między kobietami i mężczyznami do tego stopnia, że Hiszpanie (obu płci) nie chcą wchodzić już w związki małżeńskie, a jeśli im się to zdarzy, to aż 7 na 10 par się rozwodzi wedle ostatnich statystyk. Brak dzieci i urodzeń zyskał już oficjalną nazwę „demograficznego samobójstwa” Hiszpanii. Podpowiadam więc co będzie następne, jeśli ministra Kotula zapatrzy się na „równościową” politykę zapateryzmu:
1) Nachalna edukacja seksualna dzieci i młodzieży poza kontrolą rodzicielską i przy zaangażowaniu aktywistów LGBTX,
2) Zmiana programów szkolnych, tak aby uwzględniały perspektywę gender, w praktyce oznacza to m.in. inkluzywność, która oznacza zmniejszenie wymagań, ograniczanie materiału do nauki tak, aby nikt nie czuł się gorszy czy mniej zdolny, promowanie lektur o czarach i magii jako swego rodzaju zadośćuczynienie kobietom spalonym przez inkwizycję, niwelowanie różnic między płciami przez włączanie chłopców do zabaw typowo dziewczęcych i na odwrót, walka ze stereotypami odnośnie kolorów (chłopcy mogą chodzić ubrani na różowo etc),
3) Rozpowszechnianie poglądu, że kobiety są krzywdzone, maltretowane lub traktowane gorzej przez sam fakt bycia kobietą i w konsekwencji tworzenie neo-praw i ustaw „dyskryminujących pozytywnie”, ale tylko według wytycznych feminizmu: czyli np. ograniczanie praw ojcowskich, przywileje dla kobiet w pracy, płatne zwolnienia z powodu miesiączki, szybka ścieżka oskarżenia mężczyzny o gwałt lub maltretowanie bez konieczności dowodzenia czegokolwiek przed policją lub sądem.
4) Parytety dla gejów, lesbijek i osób trans w pewnych zawodach (film, sztuki wizualne), nadreprezentatywność kolektywu LGBT w przestrzeni publicznej, w mediach,
5) Małżeństwa homoseksualne z prawem do adopcji,
6) Refundacja zapłodnienia in vitro nie tylko dla małżeństw i par, ale także dla samotnych matek, lesbijek i osób trans,
7) Aborcja chirurgiczna również dla dziewczynek powyżej 16 lat bez zgody lub wiedzy rodziców.
Czy mam wymieniać dalej? Czy niektóre z wymienionych „zdobyczy” feminizmu nie brzmią Państwu już znajomo? Tzw. okno Overtona zaczęło być sukcesywnie uchylane już wcześniej dzięki zakompleksieniu polskiego establishmentu, który gotowy jest bezrefleksyjnie kopiować wszystkie dogmaty lewicy byle tylko uchodzić za nowoczesny i oświecony. Nowy rząd z ministrą Kotulą zapewne zrobi wiele, aby naśladować szaleństwa ministerstwa równości z Hiszpanii. Od nas Polaków zależy czy będziemy przyglądać się biernie tej rewolucji, czy też jak stało się z katolicką Hiszpanią powtarzać najpierw: „Ależ nie ośmielą się narzucać tak ideologicznych ustaw?”, żeby zaraz potem komentować z przerażeniem: „A jednak zrobili to…”.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/681302-jak-premier-tusk-z-ministra-kotula-zapateryzm-wprowadzaja