Doświadczony w polityce Tusk doskonale odczytał narcystyczny potencjał Hołowni i Kosiniaka-Kamysza i pozwolił im ten potencjał jeszcze rozwinąć.
Najlepszym posunięciem Donalda Tuska, i to licząc od powrotu do polskiej polityki na początku lipca 2021 r., było znalezienie najlepszych na politycznym rynku „leszczy” i obsadzenie ich w roli przedniego i tylnego zderzaka jego pojazdu. Ten pojazd nie służy zresztą do zwykłego jeżdżenia, tylko do rozjeżdżania wszystkiego, co się nawinie po drodze. I to rozjeżdżania łamiącego wszelkie istniejące przepisy.
„Leszcze” są tymi, którzy wszystko firmują i legitymizują własnymi twarzami, zaś Tusk siedzi rozparty na tylnej kanapie, za ciemnymi szybami, paląc cygaro. I śmieje się do rozpuku, że jego „leszcze” uznały wyjątkowo brudną robotę za swoje życiowe zadanie i powołanie. „Leszcze” Tuska to oczywiście Szymon Hołownia i Władysław Kosiniak-Kamysz, czyli marszałek Sejmu i wicepremier.
Najpierw, czyli przez kilkanaście miesięcy przed wyborami 15 października 2023 r., „leszcze” karmiły się wzajemnie poczuciem siły, co wywoływało erupcje buty, pychy i narcyzmu. A gdy pod koniec kwietnia 2023 r. Polskie Stronnictwo Ludowe i Polska 2050 podpisały umowę o stworzeniu koalicji Trzecia Droga, Tusk już wiedział, że ich ma. I to ma ich bardziej niż gdyby udał się pomysł jednej listy.
Zadziałał mechanizm znany z czasów PRL (powiedzmy od rządów późnego Gierka), gdy Partia (PZPR) do czarnej roboty dobierała sobie tzw. bezpartyjnych bolszewików (bezpartyjnych, czyli spoza Partii, choć nie dosłownie bezpartyjnych), nawet jeśli wywodzili się oni z kanapowych partyjek formalnie chrześcijańskich. Szczególnie pomocni byli „leszcze” w latach 80.
Bezpartyjni bolszewicy funkcjonowali jako „leszcze”, choć z powodu samej istoty PRL nie mieli wiele do gadania, nawet gdy byli wicepremierami – jak Jerzy Ozdowski (skądinąd także współpracownik bezpieki) w rządzie Józefa Pińkowskiego czy Zenon Komender w rządzie Wojciecha Jaruzelskiego. Byli „leszczami” niejako ozdobnymi. Hołownia jako marszałek Sejmu i Kosiniak-Kamysz jako wicepremier i minister obrony zostali obsadzeni w rolach „leszczy” hodowlanych, w pełni nadających się do spożycia. I są spożywani. Same „leszcze” są przekonane, że nigdy nie zostaną skonsumowane, choćby już leżały przyrządzone na półmisku.
Tusk postawił na „leszcze” zatracające się w narcyzmie. Wedle jednej z definicji narcyzmu (dostępnej na stronie Medicover.pl) chodzi o osoby „zakochane” w sobie, mające skłonność do poczucia wyższości i przekonania o wyjątkowości, niepowtarzalności. Takie osoby wymagają od otoczenia, aby ich podziwiano, chwalono i traktowano w sposób uprzywilejowany. Wobec innych bywają wyniośli, aroganccy. Uważają, że wszystko im się należy, każdy ma ich podziwiać. Sami nie zwracają uwagi na potrzeby i uczucia innych. Rzucają się w oczy ich wielkościowe przekonania co do własnej wartości, wyobrażenia o wielkim sukcesie, władzy, doskonałości, pięknie, miłości. Widać pragnienie bycia podziwianym i poczucie bycia uprzywilejowanym. Towarzyszy temu arogancka, wyniosła postawa.
„Leszcze” Tuska są tak z siebie dumne i zadowolone, że wyłączyły wszelkie krytyczne myślenie. A nawet, gdy świta im, że mogą być wykorzystywane, narcyzm i buta z powodu zajmowanej pozycji eliminują wszelkie wątpliwości. I może być nawet tak, że wykonując w systemie Tuska najbrudniejszą robotę są przekonani, że żaden brud się ich nie ima. Są zewnętrznie czyściutcy niczym bohaterowie filmu Michaela Hanekego „Funny Games”, którzy w środku byli jak „jądro ciemności” u Conrada.
Doświadczony w polityce Tusk doskonale odczytał narcystyczny potencjał kandydatów na swoje „leszcze” i pozwolił im ten potencjał jeszcze rozwinąć. W efekcie dostał wręcz idealnych wykonawców swoich planów: zakochanych w sobie, zdeterminowanych, uznających się za wybrańców, a może wręcz pomazańców (to nie dziwiłoby szczególnie w wypadku Hołowni). Bezpartyjni bolszewicy z rządów w latach 80. nie mieli w sobie tego narcyzmu i samouwielbienia, więc byli tylko wysoko postawionymi urzędasami. Hołownia i Kosiniak-Kamysz wierzą, że mają misję. A Tusk nie musi nic robić poza tym, że ich umiejętnie podpuszcza i pozwala się pławić w narcyzmie i samouwielbieniu.
To niesamowite jak prosty jest przepis na wyhodowanie i wykorzystywanie wzorcowych „leszczy, szczególnie przez kogoś, kto „leszczami” zwykł się nagminnie posługiwać. A jeśli już nie będą funkcjonalni czy użyteczni, to zostaną wykopani, a właściwe przyrządzeni i podani na półmisku. A najzabawniejsze jest to, że przez swoją gorliwość z każdym dniem przybliżają ten moment, kiedy zostaną właśnie podani na talerzu.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/681145-tusk-znakomicie-wybral-kandydatow-na-leszcze-w-systemie