„Neue Besen kehren gut” [nowe miotły dobrze zamiatają] – to niemieckie przysłowie stanowi gotowy tytuł dla publikacji w prasie naszych zachodnich sąsiadów odnośnie sytuacji w Polsce. Z perspektywy Berlina miotła Tuska zamiata bowiem aż miło. Bez oglądania się na prawo, niszczy co tylko się da z dorobku obozu niepodległościowego i przekierowuje wszystkie tory polskich spraw na korzystne dla Niemiec.
Minęło dokładnie 50 dni rządów Donalda Tuska. Z obiecanych 100 konkretów na 100 dni niewiele zostało zrealizowanych. Łatwiej mówić o tych, które zrealizowane na pewno nie będą. Ale jest ktoś, kto po tych 50 dniach ma wiele powodów do radości. To niemiecki rząd, który odbił Polskę z rąk obozu patriotycznego i osadził w Warszawie swoją ekipę.
Każdego dnia dostajemy dowody, że 13 grudnia rozpoczęła się nowa, fantastyczna era dla niemieckiej polityki – ponownego zwasalizowania Polski. Jeśli wszystko pójdzie zgodnie z planem Berlina, ścieżka do hegemonii Niemiec w Europie okaże się bardzo krótka.
Niemieckie przekazy w mediach
Jedną z gwiazd nielegalnie przejętej TVP jest Magdalena Gwóźdź-Pallokat, zatrudniona na stałe w niemieckiej rządowej telewizji Deutsche Welle, finansowanej z niemieckich podatków i nadzorowanej przez niemieckie ministerstwo kultury. Pani Gwóźdż-Pallokat po 20 grudnia pojawia się też na antenie Telewizji Polskiej jako korespondentka serwisu „i9:30” w Berlinie.
Pilnuje tam interesów Polski czy Niemiec? To pytanie retoryczne, bo jako pracownik DW z definicji jest elementem „nośnika zagranicznej polityki kulturalnej Republiki Federalnej Niemiec”, „medialnej wizytówki Niemiec za granicą” i musi „generować akceptację oraz zrozumienie dla polityki Berlina w krajach docelowych”. Tak definiowane jest Deutsche Welle w niemieckich przepisach i statutach.
Na podobny ruch zdecydowano się w Polskiej Agencji Prasowej. Korespondentem PAP w Berlinie też został pracownik Deutsche Welle, Jacek Lepiarz (dwa lata w biurze berlińskim, trzy – jako współpracownik DW w Warszawie).
Ale bardziej widoczna jest ciężka praca na rzecz Berlina pani Gwóźdż-Pallokat (drugi człon nazwiska pochodzi od jej męża, byłego korespondenta ARD w Polsce, lubującego się w zarzucaniu nam rasizmu i antysemityzmu). Co ciekawe, pseudoszefostwo TVP nawet nie próbuje tuszować niemieckiego punktu widzenia, czego dowiodło przed dwoma dniami przy okazji wizyty Radosława Sikorskiego w Berlinie.
Pani Gwóźdż-Pallokat najpierw przygotowała materiał z tej okazji dla Deutsche Welle, a następnie (czyżby biorąc za niego drugie honorarium?) wyemitowała dokładnie to samo (!) w „i9:30”. Takich praktyk Telewizja Polska jeszcze nie znała. Nic dziwnego, że pojawia się nowa trawestacja klasycznej Trzaskowszczyzny – „Po co nam telewizja publiczna, skoro jest już taka w Berlinie?”.
3,5-minutowe dzieło to zachwyt nad nowym otwarciem w relacjach polsko-niemieckich i potępianie w czambuł dotychczasowej polityki Warszawy, a także linii programowej Telewizji Polskiej sprzed 20 grudnia. Gwóźdż-Pallokat obwieściła widzom, że „w TVP Niemcy były przedstawiane negatywnie i wrogo. Jako kraj egoistyczny z imperialnymi dążeniami”. I położyła na stole dowody w postaci trzech wyrwanych z kontekstu cytatów z dawnych wydań „Wiadomości”:
Niemcy potrafią bezkompromisowo forsować swoje interesy wbrew europejskim partnerom.
(…) Polakom Niemcy wciąż odmawiają sprawiedliwości.
Niemcy są zaniepokojeni planowaną budową Centralnego Portu Komunikacyjnego (…)
Ale jak widać, nawet wyrywać z kontekstu nominaci Sienkiewicza nie potrafią, bo w powyższych przykładach ciężko znaleźć coś, do czego można się przyczepić merytorycznie.
Komentatorzy? Były niemiecki minister spraw zagranicznych, były niemiecki ambasador w Polsce oraz polska politolog Monika Sus współpracująca z niemieckimi jednostkami naukowymi i pisząca o Polsce np. tak:
Współczesną postawę Polaków określa niski stan wiedzy na temat systemu politycznego i brak przekonania co do wpływu jednostki na bieg wydarzeń, co wynika z przedstawionej wyżej wielowiekowej tradycji ograniczenia wpływu na politykę jedynie do wąskiej grupy społecznej – najbogatszej szlachty.
Opowiadając o roli Kościoła w naszym życiu publicznym, stwierdzała:
Dążenie do ideologizacji różnych sfer życia politycznego jest zdaniem badaczy przejawem kultury „zaściankowej”.
I jeszcze jeden cytat, w którym badaczka dowodzi, że Polska ma rzekomo taki sam problem z neonazizmem jak Niemcy:
Zjawiskiem politycznym, które bez wątpienia wpływa na relacje polsko-niemieckie, jest rosnący w obu krajach (a także w wielu innych krajach Europy) ekstremizm prawicowy. W obu przypadkach zwiększająca się popularność partii i organizacji neonazistowskich wynika z braku poczucia bezpieczeństwa i równości, akceptacji przemocy i niechęci wobec cudzoziemców.
Wszystko zawarte w tym artykule, sprzed raptem kilku lat.
Po wyborze przez Sejm Donalda Tuska na premiera napisała zaś:
Ogromna ulga po tych okropnych ośmiu latach.
Nie ma więc wątpliwości, że to świetna ekspert do komentowania polsko-niemieckich spraw w serwisie informacyjnym, którego głównym zadaniem jest robienie dobrze rządowi Tuska i zohydzanie poprzedniej władzy.
Nikogo nie może zatem dziwić, że „Berliner Zeitung” cieszy się, iż w polskich mediach publicznych „znów można oglądać pary homoseksualne”: „Teraz telewizja państwowa jest w rękach Tuska. Po raz pierwszy od dłuższego czasu w jednym z kanałów telewizyjnych pokazano parę gejów”. Czyli chyba warto było brutalnie złamać prawo i siłą przejąć media?
Nie mają co do tego wątpliwości również w „Redaktionsnetzwerk Deutschland”, które zmianę władzy i medialnego przekazu w Polsce nazwało „wydarzeniem kulturowym”. „Sueddeutsche Zeitung” ogłosiła „koniec propagandy PiS”, stwierdzając jednocześnie, że wcześniej „przeciwnicy polityczni, w tym całe kraje, takie jak Niemcy, byli dewaluowani, siano nienawiść”. A „Frankfurter Allgemeine Zeitung” zawyrokowała, że „od przewrotu Sienkiewicza telewizja publiczna znów relacjonuje obiektywnie”.
Niemieccy nadzorcy pozwalają na bezprawie
Otwartym jest pytanie, czy zamach ekipy Tuska na polską demokrację i kolejne instytucje państwa był konsultowany z Niemcami, czy też rząd koalicji 13 grudnia wykazuje się tu własną inicjatywą. Osobiście stawiam na to pierwsze. Dlatego jako niezwykle teatralne oceniam skandaliczne zachowania niemieckich polityków, zachwyconych łamaniem prawa nad Wisłą.
Przed tygodniem **niemiecki minister sprawiedliwości Marco Buschmann wizytował resort swojego polskiego odpowiednika Adama Bodnara((. Wrócił wniebowzięty:
Rząd Niemiec pod wrażeniem zmian w Polsce. Minister sprawiedliwości Niemiec Marco Buschmann pochwalił powrót Polski do „centrum Europy” i przywracanie praworządności
— doniósł w Deutsche Welle wspomniany Jacek Lepiarz.
W tym samym duchu wypowiadał się przełożony Donalda Tuska w Europejskiej Partii Ludowej Manfred Weber, który tak skomentował nielegalne zatrzymanie i uwięzienie posłów Mariusza Kamińskiego i Macieja Wąsika:
W pełni popieramy działania nowego rządu na rzecz przywrócenia państwa prawa i odbudowy demokracji w Polsce. Po ośmiu latach destrukcyjnych rządów Prawa i Sprawiedliwości zadanie, które stoi przed nowym rządem jest ważne, ale i pełne wyzwań. W pełni popieramy działania nowego proeuropejskiego rządu dążące do zakończenia kryzysu praworządności w kraju.
Nazwać tę wypowiedź bezczelną, to nic nie powiedzieć. Ale widocznie niemieckie elity nie potrafią Polaków traktować inaczej.
Reparacje? Das ist nicht nötig
Radosław Sikorski w czasie swojej wizyty w Berlinie zapowiedział już powrót do polsko-niemieckich konsultacji międzyrządowych, czyli posiedzeń całych gabinetów Donalda Tuska i Olafa Scholza.
Mam nadzieję, że rząd niemiecki znajdzie twórczy sposób na wyrażenie tego, co przyznaje, czyli moralnej odpowiedzialności za cierpienia i straty Polski i że to zadośćuczynienie musi mieć oczywiście także wymiar finansowy.
Wszystko wskazuje na to, że Polska z entuzjazmem przystanie na wielokrotnie składane przez Niemcy oferty, by sprawę reparacji opędzlować najmniejszym możliwym kosztem, czyli finansując odbudowę Pałacu Saskiego, może stawiając jakiś pomnik w Berlinie. Może nawet dodatkowo powołana zostanie jakaś polsko-niemiecka fundacja do pilnowania praworządności nad Wisłą?
Nie bez powodu wiceministrem spraw zagranicznych (odpowiedzialnym m.in. za stosunki z Niemcami) został Marek Prawda, który jako członek ideowo postkolonialnej organizacji Konferencja Ambasadorów RP domaga się rozliczenia „kampanii reparacyjnej” oraz sporządzenia bilansu „świadczeń przekazanych Polsce i ofiarom zbrodni nazistowskich w Polsce przez stronę niemiecką w kontekście strat jakie Polska poniosła podczas II wojny światowej”.
Ostatnie konsultacje międzyrządowe odbyły się sześć lat temu. Później nie życzyli ich sobie Niemcy. Uznali, że dotrwają do końca rządów PiS. Nie chcieli konfrontować się z rządem, który jak żaden poprzedni twardo bronił polskich interesów. Wybrali oczekiwanie na powrót do władzy swoich wiernych przyjaciół. Cierpliwość została nagrodzona.
Zwijanie inwestycji szkodzących Niemcom
Rządy Zjednoczonej Prawicy były nie w smak Niemcom z trzech zasadniczych powodów: żądania reparacji za zniszczenia i zbrodnie z okresu II wojny światowej, hamowania federalizacji Unii Europejskiej obliczonej na wzrost dominacji Niemiec na kontynencie oraz przestawienia polskiej gospodarki na suwerenną, nie oglądającą się na interesy państw trzecich.
Wielkie projekty inwestycyjne, które postanowił uruchomić najpierw gabinet Beaty Szydło, a później Mateusza Morawieckiego były nie tylko wyjątkowo korzystne, perspektywiczne i strategicznie ważne z punktu widzenia Warszawy, ale też oznaczały konieczność pogodzenia się Niemiec z realnymi stratami finansowymi.
Dlatego dziś, gdy cały ten dorobek próbuje się zniszczyć, nasi zachodni sąsiedzi oddychają z ulgą.
Dotyczy to m.in. dywagacji nad lokalizacją elektrowni jądrowej (tu akurat może nas uratować interes Stanów Zjednoczonych, które nie pozwolą Tuskowi zrezygnować z atomu). Kolejną kwestią jest budowa portu kontenerowego w Świnoujściu, przeciwko któremu protestują politycy współrządzących w Niemczech SPD i Zielonych, a także opłacani przez rząd federalny ekolodzy, m.in. z organizacji pod brawurowo wybrana nazwą Lebensraum MV.
I choć polski rząd na razie zapewnia, że terminal nie został skreślony, nie możemy być pewni, że ta inwestycja dojdzie do skutku. Stanowić bowiem będzie zbyt dużą konkurencję dla portu w Hamburgu, by Niemcy nie walczyli z nią do samego końca. Szczególnie zaalarmować powinna nas przedłużenie przez rząd w Polsce możliwości wniesienia sprzeciwu wobec decyzji o oddziaływaniu portu na środowisko.
Gdy słyszymy minister klimatu Paulinę Hennig-Kloskę zapowiadającą tworzenie nowych parków narodowych, na mapie od razu spoglądamy na naszą zachodnią granicę i postulowany przez opłacanych z Berlina ekologów Park Narodowy Dolnej Odry. Nowy wojewoda zachodniopomorski ogłosił, że zaczął już prace na rzecz utworzenia parku. Jego powstanie będzie oznaczało koniec marzeń o udrożnieniu granicznej rzeki i zwiększeniu jej żeglowności. Niemcy będą więc mogli wycofać z sądów swoje skargi na planowane inwestycje po polskiej stronie granicy.
Jednocześnie polski resort klimatu zareagował milczeniem na ogłoszenie przez znajdującą się w pobliżu granicy z Polską rafinerię w Schwedt zamiarów dwukrotnego zwiększenia emisji siarki, do poziomu przekraczającego normy obowiązujące w naszym kraju.
I wreszcie Centralny Port Komunikacyjny, który największe zagrożenie stanowi dla niemieckich portów lotniczych. To one stracą najwięcej po uruchomieniu huba logistycznego w Baranowie. Dlatego z olbrzymią satysfakcją muszą być przyjmowane w Berlinie i Frankfurcie nad Menem kolejne wypowiedzi polskiego premiera (zawierające coraz więcej kłamstw – od kwestii wywłaszczeń, przez wzięte z sufitu koszty, po cele przyświecające temu projektowi) przygotowujące Polaków do zarżnięcia tej inwestycji.
Dość powiedzieć, że Maciej Lasek, wiceminister funduszy i polityki regionalnej, a jednocześnie pełnomocnik rządu ds. CPK, jednocześnie zasiada w Parlamentarnym Zespole ds. Przeskalowanych Inwestycji (m.in. CPK) i Przymusowych Wywłaszczeń. Będę przypominać do znudzenia – żadnych przymusowych wywłaszczeń przy CPK nie było, więc nawet nazwa propagandowego zespołu Koalicji Obywatelskiej (wyłącznie jej przedstawiciele w nim zasiadają) jest kłamliwa.
Jak wobec powyższego rozumieć wypowiedź Andrzeja Szejny, wiceministra spraw zagranicznych, który stwierdził tyleż serwilistycznie, co głęboko fałszywie, że „Niemcy są naszym gospodarczym przyjacielem”?
Co jeszcze możemy dla was zrobić?
Mało? To dodajmy do tego jeszcze zgodę europosłów KO na forsowany przez Niemcy, a zabójczy dla Polski pakt migracyjny, podobnie jak brak weta Donalda Tuska dla wprowadzenia nowych podatków unijnych (pod pretekstem pomocy dla Ukrainy), które odbiorą nam część suwerenności (skoro oddajemy elementy polityki fiskalnej Brukseli) i uderzą wszystkich Polaków po kieszeni.
Dodajmy przygotowania do likwidacji powstałych w ostatnich latach instytucji pielęgnujących polską tożsamość i przeciwdziałających fałszowaniu historii przez Niemcy. Opisując audyt w Instytucie Pileckiego, onet.pl (portal o niemieckiej proweniencji, zdaje się, że wciąż zadaniowany zza zachodniej granicy) pisał, że „zaciemnia prawdę o polskich zbrodniach w czasie wojny” (springerowcy powołali się co prawda na „część historyków”, ale do dziś ich nie odnaleziono).
Siepacze Tuska odwołali już władze innych jednostek (za chwilę zapewne je zlikwidują), których działalność (z racji upowszechniania wiedzy historycznej, budowania dumy z polskości i wzmacniania naszej państwowości) kłuła w oczy Niemców: Instytutu Strat Wojennych, Instytutu De Republica czy Instytutu Zachodniego. Przypadek tego ostatniego jest wyjątkowy. Szef kancelarii premiera Jan Grabiec wrzucił go bowiem do jednego worka z pozostałymi, w których dokonano czystek, argumentując m.in., że „zostały powołane przez PiS”. Pan Janek za dużo czasu spędza na malowaniu oka, a za mało na zgłębianiu materii, w których się wypowiada. Gdyby było inaczej, wiedziałby, że w 1944 r. (gdy powstał Instytut Zachodni) Prawo i Sprawiedliwość jeszcze nie istniało. Założyciele partii urodzili się dopiero 5 lat później.
Dodajmy ustawę wiatrakową, której przepchnąć się nie udało, ale efekty turbinowego lobbingu z Zachodu jeszcze na pewno do nas wrócą.
Dodajmy niezrozumiałe przywrócenie trzech godzin w tygodniu nauki języka niemieckiego dla mniejszości niemieckiej. Ograniczenie tych zajęć w 2022 r. (co przy okazji dało oszczędności budżetowe) było spowodowane nierównym traktowaniem mniejszości polskiej w Niemczech. Odpowiedzialnej za ten odcinek wiceminister Katarzyny Lubnauer nie interesuje jednak los Polaków w Niemczech:
Jednym z naszych priorytetów było, żeby ten język niemiecki przywrócić. To jest też taki gest powracania do normalnych stosunków, jeśli chodzi o mniejszość niemiecką.
Jest wręcz przeciwnie – nadskakiwania Niemcom przy akceptacji sekowania Polaków za Odrą nie da się nazwać normalnością.
Dodajmy gest w dziedzinie kultury, ale jakże znaczący – decyzję Bartłomieja Sienkiewicza o zmianie wystawy przygotowanej na Biennale w Wenecji. Zamiast projektu pt. „Polskie ćwiczenia z tragiczności świata. Między Niemcami a Rosją” zaprezentowana ma zostać wystawa rezerwowa „Powtarzajcie za mną” przygotowana przez polsko-ukraiński kolektyw artystyczny. Czego nie chciał pokazać w Wenecji Sienkiewicz? Np. obrazu „Nord Stream 2”, przedstawiającego Angelę Merkel i Władimira Putina, a także krzyż św. Andrzeja z płomieniami tworzącymi swastykę.
Dodajmy wreszcie oszczędne komentarze ze strony polskiego rządu do skandalicznego filmu Komisji Europejskiej na Dzień Pamięci o Holokauście, w którym nie padło ani jedno słowo o wyłącznej niemieckiej odpowiedzialności za powstanie obozów zagłady i wymordowanie w nich milionów ludzi, za to Auschwitz powiązano z Polską.
Należycie zareagował IPN, który koalicja 13 grudnia chce zniszczyć, lub co najmniej zagłodzić. To też musi odpowiadać Niemcom, bo nie ma w świecie drugiej tak silnej instytucji, równie mocno przypominającej o niemieckich zbrodniach. Za to Radosław Sikorski ograniczył się do poinformowania, że film będzie „doprecyzowany”, jednocześnie obarczając winą za nieprzypilnowanie przekazu wywodzącego się z PiS komisarza Janusza Wojciechowskiego (nie miał z tą produkcją nic wspólnego).
50 dni, a tyle już dokonań!
Nagroda Karola Wielkiego (od rady miasta Akwizgranu), nagroda im. Walthera Rathenaua (od powiązanego z FDP Instytutu im. Rathenaua), nagroda Złotej Wiktorii dla Europejczyka Roku (od Niemieckiego Związku Wydawców Czasopism), nagroda im. Marion Doenhoff (od „Die Zeit”) to na pewno nie koniec. Donald Tusk zasługuje na dużo więcej uznania w Niemczech. W samych ostatnich 50 dniach zapracował na kolejne laury nad Renem, a może i upragnione stanowisko szefa europejskiego rządu?
Wszystko kosztem Polski i Polaków.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/680420-niemcy-triumfuja-w-czasie-rzadow-tuska-podsumowanie-50-dni