Rosną notowania prawicy, a to oznacza, że rządzącej Unią Europejską lewicy grozi utrata władzy, ale pokojowo jej nie odda. Aresztowania polityków, siłowe przejmowanie instytucji publicznych, nocne najazdy na prokuraturę, policyjny desant na Pałac Prezydencki – demolowanie demokracji dzieje teraz w Polsce, ale wkrótce może stać się rzeczywistością całej Unii Europejskiej.
Na półtora miesiąca przed wyborami parlamentarnymi w Portugalii największy skok poparcia odnotowała konserwatywna partii Chega. Nie jest to niespodzianka, ale kolejne potwierdzenie europejskiego trendu. We Włoszech powstał prawicowy rząd Giorgi Meloni, stojącej na czele partii Bracia Włosi. W Szwecji rząd Ulfa Kristerssona popierają konserwatywni Szwedzcy Demokraci. W Holandii wybory wygrała Partia Wolności Geerta Wildersa. Rząd Petra Fiali w Czechach na poziomie międzynarodowym współpracuje z Europejskimi Konserwatystami i Reformatorami.
To kolejne wyłomy w lewicowym murze, którym otoczyły się elity rządzące Unią Europejską.
Ta neokomunistyczna forteca się chwieje, lecz nie upadnie dopóki na straży jej interesów stoją Niemcy i Francja. Ale królowie tych państw są nadzy. Olaf Scholz przypomina bardziej referenta niż kanclerza, a Emmanuel Macron zachowuje się jak mistrz akwizycji, a nie prezydent atomowego mocarstwa. Obu panom można przypisać różne cechy, ale na pewno nie są mężami stanu. Słabość, nijakość i interesowność ich przywództwa doprowadziła na skraj katastrofy państwa, które powinny być ostoją stabilności i bezpieczeństwa Unii Europejskiej.
Czy ktoś ruszy im na ratunek?
Odpowiedź na to pytanie podsuwa monachijski dziennik „Sueddeutsche Zeitung”.
W kryzysie przyszłość Unii Europejskiej zależy w istotny sposób od duetu niemiecko-francuskiego. Tym razem to jednak nie wystarczy. Należy ożywić Trójkąt Weimarski, który w czasach rządów narodowych konserwatystów w Polsce był faktycznie martwy. Nowy premier Polski Donald Tusk zna się na walce z wrogami demokracji. Macron i Scholz potrzebują go jako sojusznika
— pisze wpływowa, niemiecka gazeta.
Od ponad miesiąca Polska doświadcza niewyobrażalnego i bezprecedensowego demolowania demokracji. Reżim Tuska wsadza do więzień polityków opozycji, siłowo przejmuje media publiczne, organizuje nocny nalot na prokuraturę i firmuje wtargnięcie policji do Pałacu Prezydenckiego. Gdyby takie rzeczy działy się w czasach rządów Prawa i Sprawiedliwości, unijne instytucje ruszyłyby do wściekłego ataku na Polskę, łącznie z groźbą wykluczenia z UE.
Dlaczego działania Tuska, które mają wszelkie cechy zamach stanu, nazywane są „walką z wrogami demokracji”?
Odpowiedź może być tylko jedna. Europejska lewica testuje w Polsce siłowe warianty przejmowania albo obrony władzy. Badają, do jakiego stopnia można zafałszować rzeczywistość i ogłupić opinię publiczną, aby państwowy bandytyzm uznała za obronę demokracji. Jest to trening przed tym, co zapewne wydarzy się nad Renem i Loarą.
W Niemczech trwa prawdziwy festiwal nienawiści i strachu przed partią AFD.
Im bardziej paranoicznie zachowują się tamtejsze media i politycy głównego nurtu, tym szybciej rośnie sondażowe poparcie dla partii, która może wywrócić polityczny stolik w swoim kraju, a w ślad za tym w całej Unii Europejskiej. Działaczom AFD przyklejane są łatki faszystów, populistów, nacjonalistów, choć w medialnej dyskusji trudno znaleźć rozsądne wyjaśnienie skąd się wzięła niebywała popularność tej partii. Hipoteza, że w Niemczech po 80 latach odrodziła się tęsknota za Trzecią Rzeszą, brzmi mało sensownie.
O wiele trudniej przyznać się, że AFD wyhodowali na własnych piersiach kanclerze Angela Merkel i Olaf Scholz.
To oni ściągnęli na Niemcy i Europę trzy plagi, które niszczą cywilizację, jaką znamy i akceptujemy. Pierwszą jest zabójcza polityka klimatyczna, która zrujnowała unijną gospodarkę i rozzuchwaliła Putina. Drugą plagą jest niekontrolowana imigracja. Boi się jej Europa i Afryka, skąd ubywa przedsiębiorczych, młodych i aktywnych ludzi. Zamiast budować dobrobyt w swoich ojczyznach, snują się po Europie w poszukiwaniu zasiłków i łatwego życia. Jedynymi wygranymi polityki migracyjnej są handlarze ludźmi, współpracujący z europejskimi organizacjami pozarządowymi, które mogą liczyć na hojność swoich rządów. Trzecią plagą jest polityczna poprawność, która zdominowała przestrzeń publiczną i wchodzi z butami w nasze życie prywatne. Trwa atak na najważniejsze wspólnoty, jakimi są rodzina i naród. Pod pretekstem wpierania mniejszości i walki z wykluczeniami, w mediach i kulturze lansowane są: indywidualizm, hedonizm, kosmopolityzm, jako przeciwwaga dla solidarności, odpowiedzialności i patriotyzmu. Coraz więcej Niemców ma już dość tego społeczno-gospodarczo eksperymentu. Problem w tym, że nikt nie miał odwagi o tym głośno mówić. Aż pojawiło się AFD i odblokowało kanał społecznego protestu i sprzeciwu.
Podobnie dzieje się we Francji.
Sytuacja społeczna i parametry gospodarcze są oczywiście inne, ale kompas zmian zaczyna pokazywać ten samo kierunek co w Niemczech. Ludzie mają dość Macrona i spogląda w stronę Zjednoczenia Narodowego z Marine Le Pen na czele. To w niej coraz więcej Francuzów upatruje nadzieję na powrót ich ojczyzny do europejskiego nurtu cywilizacyjnego.
Gdyby Unia Europejska była strukturą demokratyczną, musiałaby się pogodzić z wynikiem wyborów, gdzie do władzy dochodzi AFD czy Zjednoczenie Narodowe. Pamiętajmy jednak, że w europejskiej rodzinie ton nadają neokomuniści, a nie jest to środowisko szczególnie przywiązane do demokracji. Trudno oczekiwać, że pokojowo oddadzą władzę, przywileje i pieniądze, jakie wypompowują z unijnych instytucji, m.in. pod pretekstem polityki klimatycznej.
W czasach komunistycznych, partyjni przywódcy często dawali wyraz rozczarowania do narodu i przykręcali śrubę represji. Historia może zatoczyć koło. Jeśli nadal będzie rosło poparcie dla prawicy, Scholz czy Macron ze strachu przed utratą władzy mogą sięgnąć po metody, które już testuje ich przyjaciel i weteran walki z wrogami demokracji -Donald Tusk.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/679640-tusk-testuje-granice-do-ktorych-moze-posunac-sie-bruksela