Trump wydaje się być już niemal pewnym kandydatem Republikanów w wyborach prezydenckich. Nadal dość silną pozycję utrzymuje była ambasador przy ONZ Nikki Halley i wszystko wskazuje na to, że to ta dwójka będzie walczyć o nominację Republikanów. By wygrać Halley musiałaby się okazać jeszcze silniejszą kandydatką niż potężny Trump. Republikanie mogą mówić o mocy swych kandydatów. Dokładnie w odwrotnej sytuacji są Demokraci i być może dlatego wystawią Michelle Obamę, żonę byłego prezydenta.
Wszyscy wiedzą jak słabym prezydentem, jak dotkniętym przypadłościami podeszłego wieku jest Joe Biden. Nie da się ukrywać, że nie kojarzy, nie wie co się wokół niego dzieje, że przypomina radzieckich starców z początku lat 80-ych Breżniewa, Andropowa, Czernienkę, którzy niby rządzili sowieckim imperium, a potrafili we własnym pokoju zabłądzić.
Ta ocena słabości Bidena znajduje odzwierciedlenie w sondażach. Ostatni przeprowadzony przez Centrum Amerykańskich Studiów Politycznych Uniwersytetu Harvarda pokazuje, że Donald Trump pokonałby obecnego prezydenta 53% do 47%. Co najmniej sześć innych ogólnokrajowych, przeprowadzonych od 15 stycznia sondaży dało podobne wyniki.
Demokraci mają problem, bo nie mogą wystawić rywala przeciwko urzędującemu prezydentowi. Tego się zwyczajnie nie robi ze względów politycznych jak i praktycznych. Nie znajdą się sponsorzy, którzy wyłożą ogromne kwoty na kampanię prawyborczą. Kto będzie kładł pieniądze przeciwko urzędującemu prezydentowi. Kontrkandydat oznaczałby też przyznanie, że Biden lichym prezydentem jest.
Dlatego pojawia się coraz więcej głosów, iż Biden zrezygnuje tuż przed, czy w trakcie sierpniowej konwencji Demokratów w Chicago. Kto na jego miejsce? Nikt nie bierze na poważnie kandydatury obecnej wiceprezydent Kamali Harris. To marna kobieta jest. Nielubiana, niekompetentna karierowiczka, która wiele alkowie zawdzięcza, co jest dość powszechnym przekonaniem w Ameryce. Jej obecne stanowisko to efekt swoistych parytetów - ot trzeba było podlizać się paniom o lewicowych poglądach i mniejszościom etnicznym, by ich głosy pozyskać, więc wyszło, że Harris najlepiej się nadaje.
Reprezentuje bowiem tę jakoby podwójnie pokrzywdzoną część ludzkości - nie dość, że jest kobietą, to jeszcze niebiałą, więc można udawać, że jej życie było cierniami usłane i biedna dziewczynka z ubogiej rodziny, z dzielnicy nędzy i rozpaczy sama własną pracą do zaszczytów doszła.
Oczywiście to tylko bezwstydnie wymyślana bajka - matka Harris należała do najwyższej kasty w Indiach - braminów, chodziła do najlepszej brytyjskiej szkoły i przyjechała do Stanów Zjednoczonych na studia. Pochodzący zaś z Jamajki ojciec był profesorem ekonomii, a jego przodkowie byli właścicielami niewolników.
Z takiej to prześladowanej i przez wieki uciskanej przez białych heteroseksualnych mężczyzn rodziny pochodzi obecna wiceprezydent Kamala Harris. Ale po co o tym mówić skoro to kobieta jest i może nawet Afroamerykankę udawać, choć to pół Hiduska i pół Jamajka jest, a na Czarnym Lądzie pierwszy raz pojawiła się gdy ją tam Joe Biden wysłał. Skoro obecna niebiała i na dodatek kobieta wiceprezydent się nie nadaje, to Demokraci wymyślili, że znajda kogoś kto będzie miał podobne zalety, a na dodatek będzie jakoś tam rozpoznawalny, lubiany, popularny. Padło na Michelle Obama, żonę byłego prezydenta Baracka Husseina Obamy.
Na razie wszystko jest jeszcze w sferze plotek, domysłów - są głosy, że kandydatem Demokratów może być Gavin Newson, gubernator Kalifornii, siostrzeniec byłej spikerki Izby Reprezentantów Nancy Pelosi. Wiele jednak wskazuje na to, że Demokraci mogą mieć plan wystawienia byłej pierwszej Damy Stanów Zjednoczonych. To, że na niczym się nie zna, niczego nie potrafi, jest zupełnie bez znaczenia. Chodzi tylko o to, by wszystko w rodzinie zostało.
Azjatycka Ameryka postsowiecka
Tak - rodzinka, klany, oligarchie to pomijany i niedoceniany na świecie aspekt amerykańskiej polityki. Stanami Zjednoczonymi jak azjatyckimi republikami postsowieckimi rządzą dynastie i nikogo nie zdziwiłoby, że po mężu prezydentem może być żona. Niektóre stanowiska wydają się być już niemal dziedziczne. Np. gubernatorem stanu Nowy Jork jeszcze niedawno był wżeniony w klan Kennedych Andrew Cuomo. Wcześniej gubernatorem tego stanu był jego ojciec Mario Cuomo.
Jak to się w Ameryce rodzinnie kręci, jak swoisty chów wsobny panuje dobrze ilustrują dzieje dynastii Bushów. W latach 1989-1993 prezydentem był George Herbert Bush. Potem w latach 2001-2009 w Białym Domu zasiadał jego syn George Walker Bush. Wiceprezydentem u niego był Dick Cheney, którego córka Liz Cheney do 2023 roku zasiadała w Izbie Reprezentantów i była szefową Konferencji Republikanów w Izbie - trzecią najważniejszą osobą w partii. Wróćmy do Bushów, bo syn prezydenta i brat prezydenta Jeb Bush był gubernatorem Florydy i sam wybierał się do Białego Domu w 2016 roku. Dopiero Donald Trump wybił mu to skutecznie z głowy przy okazji nadając przydomek Jeb niska energia.
Na pomysł małżeństwa na tronie wpadli już Clintonowie. Jak Bill wyprowadził się z Białego Domu to interesów zaczęła pilnować jego żona Hillary, która została senatorem stanu Nowy Jork. Rywal z Partii Demokratycznej, który z pewnością wygrałby z nią i dostał nominację - John Fitzgerald Kennedy Jr, syn prezydenta Johna Fitzgeralda Kennedy zginął w wypadku swojej awionetki. Hillary odbyła 8-letnią karencję i w 2008 umyśliła, że teraz to ona po mężu będzie prezydentem. Wtedy jednak objawił się wspierany przez organizacje Sorosa lewacki działacz miejski z Chicago, senator Barack Hussein Obama. Coś jak u nas Franek Sterczewski - z podobnym umysłem, umiejętnościami i poglądami i to on zdobył nominację Demokratów. Wtedy po raz pierwszy też okazało się jak mocna jest w Stanach Zjednoczonych skrajna lewica. Hillary na pocieszenie została sekretarzem stanu, czyli dostała politykę zagraniczną. W 2016 ponownie ruszyła do boju po prezydenturę, ale choć była wielką faworytką - tzw. eksperci dawali jej 95% szans, przegrała z Donaldem Trumpem.
Niech nikogo nie dziwi, że teraz choć żadnych funkcji publicznych nie pełniła (Clinton to chociaż senatorem i sekretarzem stanu była) startować mogłaby żona byłego prezydenta Baracka Husseina Obamy - Michelle Obama. Przecież nie chodzi o to by coś potrafiła, wiedziała. I tak rządziliby ludzie z otocznia jej męża. O prezydenturze Bidena mówi się, że to trzecia kadencja Baracka Husseina Obamy. Członkowie jego administracji teraz pełnią najwyższe stanowiska. Np. Antony Blinken za Obamy był zastępcą sekretarza stanu, a teraz u Bidena jest sekretarzem stanu.
Kandydatka równościowego jaśniepaństwa
Czy w końcu Michelle wystawią przekonamy się w ciągu kilku miesięcy. Była prezydentowa jest znana, co jest i zaletą i wadą. Nie trzeba jej Amerykanom przedstawiać, może też wnosić w kampanię majestat pierwszej damy. Z drugiej jednak strony wszyscy też wiedzą, że jedyne co potrafi, to tylko wygłaszać gładkie, słodkie banały i na dyskryminacje wszelakie się oburzać. Już opowiada, że przez tego Trumpa to spać po nocach nie może.
Miechelle nie ma też tej charyzmy co jej mąż, który choć był najgorszym prezydentem w historii Stanów Zjednoczonych, to jednak jest znakomitym mówcą i potrafi uwodzić swym wdziękiem. Taki pusty czaruś jakich pełno teraz w świecie pop, czy postpolityki. Jak Justin Trudeau, czy Emmanuel Macron.
No więc Michelle byłaby jak Jolanta Kwaśniewska - TVN byłby szczęśliwy gdyby żona Aleksandra została prezydentem i na pewno by ją w kampanii wspierał. Na podobne względy - zachwyt i wsparcie wszelakich mediów w tym kolorowych magazynów dla pań, wszystkich tych programów telewizji śniadaniowej, portali o życiu wyższych sfer etc. może liczyć Michelle Obama.
Jej pojedynek z Trumpem byłby starciem dwóch światów. Skrajnej lewackiej Ameryki z tą tradycyjną. Byłby też pełen pozornych paradoksów. Amerykańska oligarchia, nowa arystokracja wystawiłaby dawną lewacką działaczkę miejską Michelle Obama, a jej rywalem, przedstawicielem Ameryki ludowej, byłby miliarder Donald Trump.
Dlaczego piszę o pozornym paradoksie. Bo z lewicą zawsze tak jest, zawsze najbardziej na salonach nadyma się i wdzięczy. W Polsce nie było bardziej wielmożnego, bardziej światowego jaśniepaństwa niż dawny członek Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej Aleksander Kwaśniewski i jego małżonka Jolanta. Postępowy, równościowy świat będzie Michelle zachwycony.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/679601-czy-michelle-obama-zastapi-joe-bidena-w-wyscigu-o-bialy-dom