Mamy już za sobą historyczną szansę, która pojawiła się przed wspólnotą Europy Środkowowschodniej i odpowiednio wykorzystana mogła zmienić układ sił i los naszego kontynentu. W położeniu europejskich peryferii czy semiperyferii nasza polityka mogła wygrać trzy rzeczy i być zapamiętana na dekady jako dziejowy zwrot: Rosja mogła ponieść klęskę w tej wojnie, Polska i Ukraina mogły dokonać trwałego zbliżenia, ukształtować sojusz mający potencjał na samodzielność zaś w naszym kraju mogła po raz trzeci utworzyć rząd opcja niepodległościowa. Po trzykroć przegraliśmy.
Po pierwsze: Rosja niepowalona
Każda z tych porażek miała bardzo podobną przyczynę: polityczne nieprzygotowanie. Ukraińcy naprawdę mogli wypchnąć Rosjan ze swoich terytoriów, co pokazali nie tylko błyskotliwą obroną Kijowa, Czernihowa i Charkowa ale też letnią kontrofensywą 2022 roku odbijając kilkoma ciosami większość obwodu charkowskiego i zajmując Chersoń. Polityczne nieprzygotowanie amerykańskich demokratów dało jednak o sobie znać. Najpierw nie chcieli przekazać „broni ofensywnej”, samolotów, czołgów, himarsów, wszystko szło rozciągniętymi w czasie etapami w strachu przed kreowanym przez rosyjską dezinformację „ryzykiem eskalacji”. Dano więc Ukrainie tyle, by się obroniła, ale nie tyle by zwyciężyła. Rosja rozszerzyła się więc o północne wybrzeże Morza Czarnego i nic nie zapowiada, by dała się stamtąd wypchnąć.
Po drugie: Kijowa kurs na Niemcy
Druga porażka obnażyła niedojrzałość Ukrainy. Choć dla kraju postsowieckiego, oplecionego wpływami oligarchów marzenie o Unii Europejskiej jest uzasadnione, o tyle zaufanie jakim Kijów latem zeszłego roku obdarzył Berlin i Brukselę jest ślepe i krótkowzroczne. Od przyjazdu w połowie lipca 2022 roku nowego ambasadora Niemiec, Martina Jaegera, do stolicy Ukrainy, zaczęło się skuteczne urabianie członków rządu do tego stopnia, że w ledwie dzień po spotkaniu z niemieckim dyplomatą potrafili tańczyć jak im polityka z Berlina przygrywała. Oczywiście postawienie na silniejszego partnera może wydawać się właściwe, ale jest właśnie grzechem ukraińskich wyborów międzynarodowych wiecznie doraźny wybór „silniejszegp”, który ostatecznie Ukrainę podporządkowuje albo porzuca. W najnowszym „Tygodniku Sieci” prof. Volodymyr Sklokin tłumaczy, że „Ukraińcy są bardzo euroentuzjastyczni, a dla nas lepszym sojusznikiem wydaje się być kraj, który może szybciej wprowadzić nas do Unii Eupejskiej”. Czyli Niemcy.
Po trzecie: Polaków kurs na Tuska
Trzecia porażka to ta polska, wyborcza. Społeczeństwo uległo histerii i demonizowaniu konserwastywnych polityków i oddało władzę nie tylko dyletantom, ale po prostu przedstawicielom obcych interesów. Zmęczeni wiecznymi przepychankami z unijnymi strukturami, naciskani przez zachodnich partnerów i szarpani przez sterowane z innych krajów media Polacy uznali, że Donald Tusk, Szymon Hołownia i reszta zapewnią im patronat najważniejszego polskiego świętego - świętego spokoju. Także tutaj przyczyną zarzucenia kursu na suwerenność i budowanie regionalnej niezależności była niedojrzałość polityczna - tym razem Polaków.
Przegrana dziejowa szansa
Ten egzamin, oblany we wszystkich trzech punktach, mamy już za sobą, okno możliwości się zamknęło. Rosjanie okupują kilkanaście procent teryrotoriów Ukrainy i dosłownie nikt na Zachodzie nie prezentuje stanowiska spektakularnego wsparcia zbrojnego dla broniącego się kraju. Kijów po pół roku od inwazji uznał, że Polska jest za słaba - a dziś może uznać, że za mało samodzielna - by wiązać z nią autonomiczne nadzieje, zaś nowy rząd nad Wisłą rozpoczął szalone pasmo dewastowania państwa w imię nienawiści do politycznych przeciwników.
Odczuwany smak przegranej jest o tyle gorzki, że wszystkie te trzy sprawy były do przełamania. Polsko-ukraińskie zbliżenie obok pobitej i liżącej rany Rosji przy dalszym niepodległościowym kursie nad Wisłą mogło pchnąć historię Europy Środkowowschodniej w stronę podmiotowości, niewidzianej tutaj od XVII wieku. Dodatkową ironią losu jest fakt, że ten zakręt historii, z którego Polska mogła wyjść tak bardzo wzmocniona, przechodzi właściwie niezauważenie. Przypomina to trochę wojnę siedmioletnią (1756-1763), która miała powalić na kolana Prusy i zwiększyć wpływy polskiego króla Augusta III Sasa w Rzeszy, a skończyła się zdewastowaniem Saksonii i totalną biernością Rzeczpospolitej, w której nie zdawano sobie sprawy, że dziejowa szansa właśnie umknęła Polakom sprzed nosa.
Dziś też żyjemy sobie spokojnie, jakby nic wielkiego się nie stało, jednak skutki ponownego ugięcia się przed fatalnym przeznaczeniem Polski i Ukrainy dojrzeją powoli i odczuwalnie dotkną i nas - i naszej niepodległości.
OBEJRZYJ TAKŻE
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/679202-wielka-stracona-szansa-mecz-fatum-polska-trzy-do-zera