Brukseli - stolicy Belgii i Unii - grozi bankructwo. Miasto, jak i sam kraj Walonów i Flamandów, dobrze pokazują w jak nędznym stanie jest Unia. Można je traktować jak koncentrat Wspólnoty, jej kwintesencję i na ich przykładzie - Belgii i Brukseli - badać jej wszelkie bolączki. Nie chodzi tylko o to, że mieszczą się tam najważniejsze instytucje Wspólnoty, ale ze względu na ich cechy, zjawiska je charakteryzujące, które można odnieść do całej Unii. I z tego punktu widzenia im się przyjrzymy.
Architekt Brexitu, były europoseł Nigel Farage, uważa Belgię za niekraj - sztuczny byt i aż dziw, że się jeszcze nie rozleciał, ale być może, co się odwlecze to nie uciecze. Poniekąd to zlepek prowincji, w którym rządy są permanentnie mniejszościowe i powstają nie tyle jako emanacja woli wyborców, ale w skutek partyjnych intryg i układanek.
Belgia bije czasowe światowe rekordy w kleceniu takich tworów. Ułożenie gabinetu zabiera mniej więcej od 200 do ponad 500 dni, ale trzeba przyznać, że są one zawsze prawidłowe i postępowe, o czym zaświadczyć może choćby wicepremier Petra de Sutter, który/która pewnego dnia, mając 40 lat powiedział/a sobie: toż ja kobietą uwięzioną w patriarchalnym samczym ciele jestem.
No więc nożem rach ciach i teraz mamy podobno panią - ginekolog, która jako wicepremier za służby publiczne odpowiada. Kto by chciał się bliżej dowiedzieć, co oni tam mu, (obecnie jej) porobili, jak go tunnigowali, to nawet sobie może jego, czy tam jej książkę o tym przeczytać.
Kolejne rządy Belgii stanowią też nie tylko źródło natchnienia, ale też kadr dla unijnego dworu - każdy premier, ważny minister prędzej, czy później zostaje szefem Rady Europejskiej, albo komisarzem, a w najgorszym przypadku europosłem, więc może i Petra de Sutter z Brukseli do Brukseli trafi.
Belgia nadal jest bardzo zamożnym krajem i to nawet na tle Unii, a przecież ta jest jednym z najbogatszych regionów świata, więc mogłoby się wydawać, że te nieustanne problemy polityczne, dworskie intrygi nie mają przełożenia na życie poddanych. Nic bardziej błędnego. Belgia jak i Unia jako całość praktycznie się nie rozwija, pogrążona jest w ekonomicznym zastoju, marazmie, ledwie pełza, a w niektórych obszarach, dziedzinach wręcz cofa.
Przyczyny tego są złożone i wielorakie, ale nie ma wątpliwości, że Unia jako całość jest jedynym regionem świata, który się gospodarczo nie rozwija. (Rosję pomijamy, bo ona należy do porządku piekła, a nie Ziemi). Źródła gospodarczej stęchlizny i duchoty są więc w samej Wspólnocie, w jej kształcie i ekosystemie.
PKB takich krajów jak Francja, Hiszpania, Włochy, Grecja, Portugalia, Finlandia jest niższe niż w 2008 roku. 15 zmarnowanych lat. W 2007 roku PKB Belgii było tylko 20 miliardów dolarów mniejsze niż Szwajcarii. Dziś różnica na korzyść Helwetów sięga ponad 200. W 2022 roku PKB Szwajcarii wyniosło 800,6 miliardów dolarów vs 594 miliardy Belgii. Prawdziwą skalę zastoju, marazmu widać dopiero, jak policzy się zakumulowane straty Belgów względem Szwajcarów na przestrzeni 2007-2021. Sięgają one astronomicznej kwoty 2,2 biliona dolarów.
Zadłużenie Belgii doszło do 105 proc. PKB i choć jest mniejsze niż Grecji, Hiszpanii, Włoch, Francji, Portugalii, to i tak zawory bezpieczeństwa dawno puściły. Te bowiem Unia ustaliła na poziomie 60 proc. PKB. Kraj Flamandów i Walonów, podobnie jak pozostałe wymienione, wedle unijnych kryteriów jest bankrutem i powinien być poddany terapii takiej jak Grecja. Oczywiście to, jak w przypadku Hellady, skończyłoby się jeszcze większą katastrofą, ale niby czemu to można eksperymentować na Grekach, a na Belgach już nie.
Ale, ale - jak w każdym państwie to stolica świeci przykładem i tak jest też w Belgii, której gwiazda Brukseli błyszczy. Centrum Badań nad Gospodarką Regionalną i Polityką Gospodarczą Uniwersytetu Namur właśnie wyliczyło, że zadłużenie stolicy Belgii i Unii już wkrótce sięgnie 17 mld euro, czyli blisko 300 proc. rocznych dochodów tego miasta. Nie są one imponujące, nieco nawet niższe niż Warszawy, ale wynika to z różnic w podziałach administracyjnych. Niezależnie od tego, jakie przychody i wydatki przypisywane są poszczególnym jednostkom administracyjnym, to stolica Belgii i Unii ma do czynienia z fundamentalnym problemem zagrażającym niemal jej egzystencji.
Przyczyny zasadniczo są dwie: pierwsza to nadmierne wydatki - rok do roku o co najmniej 1,5 miliarda przekraczające dochody i wręcz skokowy wzrost kosztów obsługi zadłużenia. W Unii skończyła się era darmowego pieniądza. Europejski Bank Centralny, by zdusić inflację, podniósł stopy do niespotykanego wcześniej w Unii poziomu, co oznacza rekordowe odsetki od kredytów.
Ten mechanizm dotknie niedługo wszystkich dłużników w strefie euro - państwa, jednostki administracyjne jak miasta, gminy, instytucje publiczne i oczywiście biznes. Pętla będzie się zaciskać i pewnie się zadzierzgnie. Ucieczką od tego mogłoby być gwałtowne przyspieszenie gospodarcze, ale na nie się w Unii nie zanosi. Wręcz przeciwnie - pogrążające się w recesji Niemcy będą ciągnąć w dół. W przypadku Brukseli odsetki od długów wynoszą teraz 250 milionów euro rocznie, a za 3 lata sięgną 440 milionów.
Miasto szuka więc rozpaczliwie oszczędności, a ich ofiarą jest w znacznej mierze infrastruktura, której się nie odnawia, i która zaczyna się sypać. To zjawisko w Unii powszechne i każdy kto bywa, może sam przekonać się, w jak coraz gorszym, nieraz wręcz katastrofalnym stanie, są lotniska, linie metra, dworce, ulice, budynki publiczne etc. w wielu europejskich miastach.
Belgijskie media informują, że Bruksela może dosłownie zacząć się topić we własnych odchodach i ściekach. Odpowiedzialne za wodociągi miejska spółka Vivaqua ma długi sięgające 1 mld euro i jest bankrutem. Natychmiastowej wymiany wymaga 500 km instalacji, a w ubiegłym roku zdołano wyremontować ledwie 14, więc rury pękają i szambo wybija.
Ryzyko powstania zapadlisk rośnie z dnia na dzień, co ma konsekwencje dla bezpieczeństwa. Niemal co miesiąc gdzieś w Brukseli zawala się odcinek drogi
— mówi agencji Belga szefowa firmy Laurence Bovy.
Na dodatek miejska spółka jest zacofana cyfrowo, co w Zachodniej Europie, a zwłaszcza w Niemczech, jest powszechne i ma nieustające kłopoty choćby z wystawianiem rachunków. Blisko 400 tys. odbiorców wody nie dostaje ich od kilku miesięcy.
Spółka od wodociągów domaga się pomocy od miasta - pieniędzy, ale ono same jest niemal bankrutem. Ceny wody podnieść się nie da, podobnie jak już więcej odcinać tych, którzy nie płacą, bo całe dzielnice byłyby jej pozbawione. Już teraz grożą wielkie braki spowodowane permanentnymi awariami. W firmie zatrudnionych jest 1400 urzędników, a stojąca na czele tego interesu działaczka partii socjalistycznej, wcześniejsza szefowa gabinetu wicepremiera, zarabia 300 tys. euro rocznie.
Temu się trzeba dobrze przyjrzeć, jak patolog sekcję zrobić, by pojąć z czym mamy do czynienia.
Mamy XXI wiek i oto w Brukseli - jednym z najbogatszych miejsc w Europie z PKB na głowę sięgającym 66 tys. euro, w ogromnej mierze utrzymywanej przez budżet Unii i poszczególne państwa (siedziby instytucji, przedstawicielstw, tabuny urzędników, lobbystów, prawników etc.) może wywalić wodociągi jak w jakimś ruskim Omsku, setki tysięcy mieszkańców nie będzie miało wody, a ulicami szambo spłynie. Zarządzana przez partyjną socjalistyczną działaczkę spółka, która interesem zawiaduje jest w stanie remontować 14 km instalacji rocznie. To znaczy, że modernizacja całego, liczącego 1900 km systemu zajęłaby jej 135 lat. To właściwie cud, że w ogóle coś powstało. Starożytni Rzymianie, by szybciej to wszystko naprawili, niż współczesne ekipy brukselskie.
Możemy dalej robić sekcję Brukseli i zobaczyć co dzieje się na położonym niedaleko siedziby stołecznych pomp, największym dworcu miasta - Midi. To tam zjeżdżają się pociągi z Europy i tam jak wynika z raportu minister spraw wewnętrznych Annelies Verlinden dochodzi do kilku tysięcy przestępstw rocznie - ponad 10 dziennie.
To niedopuszczalne. Dworzec jest międzynarodową bramą do naszego kraju, gdzie zatrzymują się linie Eurostar i Thalys. Ten dworzec to pierwsza rzecz, jaką wielu obcokrajowców widzi w naszym kraju i nie jest to ładny obraz.
— mówi gazecie „De Standaard” poseł Sojuszu Flamandzkiego Tomas Roggeman.
Potem moglibyśmy przenieść się do Molenbeek, czy innej z dzielnic Brukseli, które stały się niemal non go zone - miejscami, w których nie funkcjonuje belgijskie państwo i gdzie walkę o władzę toczą afrykańskie i azjatyckie klany imigrantów.
Tak moglibyśmy rozkładać Brukselę tkanka po tkance, ale na podsumowanie wznieśmy się nad nią orlim lotem i popatrzmy na stolicę Europy z perspektywy ptaka. Oto Belgia podzielona i sklejona z położonej na północy Flandrii i na południu Walonii. W środku flamandzkojęzycznej Flandrii leży enklawa Walonów - francuskojęzyczna Bruksela. W czerwcu tego roku w Belgowie pójdą do podwójnych wyborów - do europejskich i krajowych. Na razie największe szanse w nich na zwycięstwo ma partia Vlaams Belang, która chce podziału kraju na Flandrię i Walonię.
Belgia jest małżeństwem z przymusu. Jeśli jedno z małżonków chce rozwodu, to powinno rozmawiać się o tym jak dorośli.. Musimy dojść do uporządkowanego podziału kraju. Jeśli Walonowie nie siądą do rozmów, zrobimy to jednostronnie.
— mówił Politico szef partii Tom Van Grieken.
Nie będziemy się bawić w spekulacje, ale jakież to byłoby piękne, gdyby pękło i rozpadło się samo serce budowanej podstępem, nieprawością i kłamstwami Rzeszy Europejskiej i nie daj Bóg jeszcze doszło przy okazji do wielkich niepokojów społecznych. Tak, czy owak to jakaś żenada jest - Walonowie i Flamandowie nie chcą być jednym, ale Bruksela zmusi ich by jednym byli, podobnie jak my z Niemcami, Rumuni z Duńczykami. Bułgarzy ze Szwedami, a Łotysze z Portugalczykami.
To chore jest, to sen pijanego wariata spisany i na kserokopiarce, w której tuszu brakuje, odbity choć mogłoby to wszystko mieć w sobie nawet jakąś niepospolitość jak z dziejów starożytnych, z Wojen Żydowskich, które Flawiusz opisywał. Oto święte miasto Jerozolima: wewnętrzny okręg świątynny okupują powstańcy z frakcji Eleazara. Oblegają ich i walczą z nimi zajmujący okręg zewnętrzny i część Dolnego Miasta zeloci pod przywództwem Jana. Tych z kolei oblegają bojownicy Szymona, którzy opanowali Górne Miasto. Całą zaś Jerozolimę oblegają Rzymianie.
I tak mielibyśmy stolicę unijnej rzeszy - walońską Brukselę obleganą przez Flamandów, którzy właśnie ogłosili podział kraju i niepodległość Flandrii. Na tych z południa mogliby szturmować Walonowie, a na całość terytorium dawnej Belgii nacierałyby urzędnicze pułki eurokracji. Dowodzono by nimi z oblężonej stolicy całej Unii, ale już nie Belgii - zalanej ściekami Brukseli.
Tak, wiadomo, że to brzmi niedorzecznie - jak sen pijanego wariata, ale to mniej więcej oddaje stan w jakim jest teraz jej doskonałość Unia Europejska.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/679090-bankrutujaca-bruksela-i-belgia-jak-unia-w-pigulce