Komisarz ds. sprawiedliwości spotkał się z ministrem spraw zagranicznych oraz ministrem sprawiedliwości, a jednym z celów całej jego wizyty nad Wisłą było „przywracanie praworządności”. W jaki sposób unijny urzędnik sprawdzał ową praworządność? Nie jest to przecież wizyta w gospodarstwie rolnym, gdzie pomacanie wymion krowy i zajrzenie świniom do koryta pomoże ocenić efektywność zarządzania i stosowanie się do przepisów. Po co osobista obecność komisarza w tej sprawie? Takie pytanie postawiliśmy byłemu wiceministrowi spraw zagranicznych Pawłowi Jabłońskiemu:
Jeśli ktoś chce oceniać prawo, powinien przeczytać przepisy. Tymczasem rządząca koalicja nie uchwaliła żadnej ustawy, nie dokonała żadnych zmian prawa od momentu objęcia rządów 13 grudnia. Oni działają metodą policyjną, metodą siłową, podejmują uchwały w Sejmie. Natomiast z prawnego punktu widzenia przecież nic się w kwestiach dotyczących np. ustroju, wymiaru sprawiedliwości albo ukształtowania Krajowej Rady Sądownictwa nie zmieniło.
Czyli mamy taki sam stan prawny jak za „łamania praworządności” przez PiS, a jednak biurokrata z Brukseli jest pełen optymizmu. Na konferencji prasowej Reynders mówił, że „Unia Europejska jest oparta na wartościach” zaś „Komisja Europejska jest w pełni zaangażowana, by zapewnić wsparcie dla polskiego rządu”. Co to, u licha, oznacza? Jabłoński interpretuje jednoznacznie, że
to pustosłowie komisarza i ogólne formułki o praworządności niestety potwierdzają, że prawdziwe przyczyny działań komisji były i są polityczne, a nie prawne.
Na konferencji prasowej ze strony Telewizji Trwam padło też pytanie o łamanie prawa przez obecny rząd, ale Reyndersa stać było jedynie na zapowiedź, że będzie się temu przyglądał. Tak skomentował to Jabłoński:
Jeżeli ze złamaniem prawa dokonuje się wejścia siłowego do mediów publicznych, do Pałacu Prezydenckiego, próbuje się przejąć i podporządkować sobie politycznie prokuraturę - bo przecież o to chodzi w ataku na Prokuraturę Krajową - to jest to skrajne upolitycznienie tej instytucji.
Jabłoński postawę polityków obecnego rządu nazywa „służalczą” i wskazuje na jeszcze jeden incydent z dzisiejszej wizyty:
Bodnar, chcąc niejako przeprosić Reyndersa za to, że za poprzednim razem otrzymał od ministra Ziobry zdjęcia zniszczonej Warszawy, uznał, że podaruje komisarzowi zdjęcie odbudowanej Warszawy. Czyli polski minister sprawiedliwości uznał za coś niesmacznego przypomnienie o zniszczeniu przez Niemców polskiej stolicy i chciał to urzędnikowi z UE wynagrodzić. To jest działanie wbrew interesowi Polski, działanie z kompleksem niższości i mentalnością służalczości, którą Bodnar konsekwentnie prezentuje, odkąd nazwał Polskę „zwierzątkiem”, którym dojrzali i ludzcy Niemcy powinni się zaopiekować. To jest po prostu tragedia, że tacy ludzie mają dziś wpływ na sprawy naszego państwa.
Faktycznie, sposób podejmowania gościa z Brukseli, jest iście służalczy. Adam Bodnar nie pierwszy raz wyraża entuzjazm na to, że polityka nowego rządu podoba się zagranicznym urzędnikom. Minister cieszył się już, że zyskał aprobatę amerykańskiego ambasadora, teraz do kolekcji może dołączyć unijnego biurokratę.
I tak Reynders spotkał się także z Adamem Szłapką i Bogdanem Klichem, podczas każdej rozmowy komisarz powtarzał, że Polska jest ważna dla Europy. Brukselski urzędnik spotkał się z też z przedstawicielami „Wolnych sądów” i Iustitii - m.in. Michałem Wawrykiewiczem i Bartłomiejem Przymusińskim, wszędzie rozdając zapewnienia, że Polska jest częścią europejskiej wspólnoty.
Rzecz w tym, że z tych spotkań naprawdę nic nie wyniknęło - żadna ze stron nie pozyskała wiedzy czy dokumentów tworzących nową sytuację prawną, nie ustalono ani jednej rzeczy dla wzajemnych stosunków, a wnioskując po rozpromienionej ekscytacji Adama Bodnara i jego błogim uśmiechu opata dobrze prosperującego klasztoru można się domyślać, że Reynders przyjechał, by pozwolić się Europejczykom pozachwycać Europą.
W ustrojowych realiach to Reynders powinien być petentem - bez demokratycznego mandatu, urzędnik międzynarodowego zrzeszenia przyjeżdża do swoich pracodawców, a oni patrzą na niego jak korporacyjni pracownicy na zagranicznego dyrektora. Nawet osobista kariera Reyndersa nie napawa zachwytem - wicepremier i minister spraw zagranicznych niewielkiego europejskiego państewka, swoim przyjazdem stawia na baczność pół rządu czterdziestomilionowego kraju leżącego w centrum Europy. Widać z powyższego, że żaden potencjał polityczny i państwowy, żadna ranga dyplomatyczna i urzędnicza nie zrównoważą w człowieku mentalności niewolnika i kompleksu prowincjusza. Niestety, rządzą nami ludzie, którzy zachowują się jak obsługa sekretariatu w peryferyjnym powiecie a nie jak ministrowie rządu całkiem solidnego państwa.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/679017-bodnar-przed-reyndersem-jak-szef-powiatowego-domu-kultury