W „reformie” edukacji władzy chodzi o stworzenie jak największej liczy orwellowskich „proli”, które nie będą obywatelami, a tylko robolami i konsumentami.
Ogłaszając zniesienie prac domowych w młodszych klasach i ograniczenie w starszych Donald Tusk był tak radosny, jakby dostał czapkę śliwek. Miało się wrażenie, że decyzja o pracach domowych była adresowana do niego i jemu podobnych, a nie do samych dzieci. I jest to wrażenie całkowicie uzasadnione. Rodzice (i dziadkowie) pokroju Donalda Tuska mieli już dość stresu i zgryzot z powodu odrabiania za dzieci prac domowych. Skarżył się na to wiele razy Rafał Trzaskowski, że już się z żoną nie wyrabiają, żeby odrobić z dziećmi prace domowe, a w istocie za dzieci. No to teraz już nie będą cierpieć i się męczyć. Czyli Premier Tusk i minister Nowacka zrobili prezent nie tyle dzieciom, co takim rodzicom, jak Trzaskowscy i takim dziadkom, jak Tuskowie.
Jedną z aberracji systemu edukacji w Polsce, ale też systemu wychowania jest przerzucanie na dzieci aspiracji, a często po prostu kompleksów ogromnej części rodziców. Uważają oni, że fatalnie świadczyłoby o nich dziecko mające złe wyniki w nauce.
Tacy rodzice składają się z samych pretensji, więc fatalnie reagują na złe oceny, bo co sobie pomyślą inni rodzice, szczególnie w klasach ich dzieci. Jak ludzie z pretensjami do wysokiego statusu społecznego mogą mieć dzieci, których koledzy czy ich rodzice nazwą „głąbami”? Toż to obraza majestatu i ostateczna zniewaga.
Odrabianie prac domowych za dzieci to kompletna głupota i szkodzenie dzieciom. Prace domowe służą bowiem przede wszystkim utrwaleniu wiedzy przyswajanej w szkole, szczególnie z przedmiotów ścisłych. Po to są zadania domowe, żeby praktycznie przećwiczyć to, co w szkole ogólnie wyjaśniono, ale nie ma tam czasu na zrozumienie i utrwalenie tego poprzez rozwiązywanie zadań i ćwiczeń. To nie jest żadne męczenie czy wręcz katowanie dzieci, tylko sposób na to, żeby teoretyczna wiedza się nie zmarnowała. Jak się wie, co z tym zrobić rozwiązując zadania w domu, nawet z trudnościami, to dopiero rozumie się sens materiału.
Rodzice odrabiający zadania za dzieci robią im oczywiście krzywdę, bo w ten sposób ich pociechy niczego się nie uczą, a mając przyrastające systematycznie zaległości, gubią się w kolejnych partiach materiału. I nic nie daje to, że część rodziców nadąża. To jest tylko pic na wodę: oszukiwanie siebie i dzieci, coraz bardziej uzależnionych od pomocy. No bo przecież rodzice (dziadkowie) muszą sprostać własnej pretensji do posiadania wybitnych, a przynajmniej ponadprzeciętnych dzieci (wnuków).
Dzieci, jeśli nawet nie są na tyle bystre, jak oczekiwaliby rodzice, to są sprytne i wyrachowane. Szybko zauważają, że to rodzicom bardziej niż im zależy na dobrych wynikach i opanowaniu materiału. Żeby dziecko było wizytówką czy jakąś kosztownością, którą można się pochwalić, poszpanować. I dzieci bezwzględnie wykorzystują pułapkę, w jaką wpędzają się rodzice z pretensjami, zwalając na nich obowiązek bycia na bieżąco i zapewnienia dobrych ocen. Obiektywnie to nie ma najmniejszego sensu, bo tylko utrwala ignorancję dzieci i pogłębia oszustwo dokonywane przez rodziców. A argument, że dzieci są przeładowane pracą to kompletna bzdura. Są „zarobione”, bo przeciętnie spędzają pięć i pół godziny dziennie przed różnymi ekranami trwoniąc czas.
Dzieci rodziców, którzy większych pretensji nie mają, a także ich pociechy tylko pozornie dostają od Tuska i Nowackiej prezent, uwalniając się od części obowiązków. Prezent jest pozorny, bowiem przyzwyczaja dzieci do tego, że problemów się nie rozwiązuje, tylko omija. Odzwyczaja to od twórczego, kreatywnego myślenia i odzwyczaja od wysiłku. A dorosłe życie nie polega na omijaniu problemów, tylko na mierzeniu się z nimi. Bo omijanie prowadzi do tego, że nie ma się żadnych dobrze opłacanych na rynku umiejętności. One kształtują się wyłącznie przy pokonywaniu trudności i rozwiązywaniu problemów.
W efekcie patologicznej opiekuńczości rodziców, dzieci, gdy dorosną, mają zwykle beznadziejną pracę za nędzną płacę, a to wszystko wiedzie do frustracji, kryzysów, a potem patologii. I rodzice odpowiadają za to, że fundują dzieciom byle jakie życie, byle jaką pracę i byle jaką przyszłość. No chyba że zostawią dzieciom grube miliony w spadku, ale takie sytuacje to pewnie mniej niż 1 proc. przypadków.
Można śmiało powiedzieć, że rezygnacja z prac domowych, znaczne odchudzenie podstawy programowej, szczególnie z przedmiotów ścisłych czy historii, rezygnacja z wielu klasycznych lektur to świadomy wybór rządu Donalda Tuska. Efekt może być tylko jeden: przygotowanie młodych ludzi do prostych prac, na przykład zbierania szparagów w Niemczech. Patrząc z drugiej stronny, to produkcja analfabetów albo osób o bardzo niskich kompetencjach. I te osoby mają być w przyszłości wdzięczne władzy, że uwolniła jej od nauki i sporego wysiłku. I pewnie wielu będzie wdzięcznych, głosując na partie obecnej koalicji rządzącej. Tylko dla tych ludzi i dla Polski to zabójcze.
Władzy chodzi o stworzenie jak największej liczy orwellowskich „proli”, które nie będą obywatelami, a tylko robolami i konsumentami. Łatwo i do woli manipulowanymi, napuszczanymi na inne grupy społeczne i niezdolnymi do buntu, bo pozbawionymi niezbędnej wiedzy, aby zrozumieć, jak są wykorzystywani i gnębieni. Reforma Tuska i Nowackiej to w istocie przepis na seryjną produkcję nieuków i nieudaczników, którzy mają być tylko posłuszni, bo nie zrozumieją potrzeby emancypacji, a potem odzyskania należnych im praw. To straszna wizja „państwowej” ciemnoty i prostactwa. Ale to ostatnie akurat nie dziwi zważywszy, co prezentuje obecna „elita” władzy.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/679008-rezygnacja-z-prac-domowych-to-zadna-przysluga-dla-dzieci