W czwartek 18 stycznia zaszczycić miał nas swą obecnością przewodniczący Rady Europejskiej Charles Michel. Ale nie zaszczycił, bo lumbago ma. Taka jest oficjalna, znana od kilku dni medyczna wersja, a w rzeczywistości chodzi o walkę o władzę już po czerwcowych wyborach do Parlamentu Europejskiego.
W Brukseli wcale nie było mowy o nieoficjalnych informacjach, że Michel przyjedzie pogratulować Donaldowi Tuskowi utworzenia rządu, tylko podawano oficjalnie, że właśnie nie przyjedzie bo go kręgosłup boli. To akurat przypadłość dość częsta wśród brukselskich elit. Kiedy snuto różne teorie dlaczego ówczesny przewodniczący komisji Europejskiej Jean Claude Juncker chodzi jakby się upił i go podtrzymywać trzeba, to wyjaśniano to zawsze bólami lędźwi i kręgosłupa. Przypadłość chroniczna taka.
Może i kiedyś Michel przyjedzie, a może i nie. Dlaczego jednak opowiadamy o tym lumbago i o tym, że, zanim zaczęto nas przekonywać jaki to zaszczyt nas spotka bo Michel do nas przyjedzie, to w Brukseli wiadomo było jednak że właśnie nie przyjedzie. Bo wedle niepotwierdzonej teorii spiskowej nie wypuścili go. Nie dali na samolot, może hotelu nie zarezerwowali, powiedzieli, że diet nie dostanie i że jak chce to może sobie prywatnie lecieć, a urzędowo to ma siedzieć w Brukseli i nigdzie bez zgody von der Leyen się nie ruszać.
W Brukseli trwa bowiem wojna o władzę w nowej - po czerwcowych eurowyborach - kadencji i wiele wskazuje na to, że szef RE ją przegrał i przewodnicząca Komisji teraz bierze odwet za lata upokorzeń, kiedy to musiała z nim o pozycję rywalizować. Michel odpadł z rywalizacji o kolejną kadencję na stanowisku szefa Rady Europejskiej i właśnie dlatego ogłosił, że startuje w wyborach do Europarlamentu. Niektórzy jednak oceniają, że cwany Belg zrobił ruch wyprzedzający. Nie można łączyć stanowiska szefa Rady z posłowaniem do Parlamentu, ale mandat europosła nie będzie przeszkodą w ubieganiu się o inne bardzo prestiżowe stanowiska - np. komisarza Unii.
Ogłoszenie przez Michela startu w wyborach spotkało się z wielką krytyką na brukselskich salonach.
Musimy uznać mistrzowską konsekwencję Charlesa Michela w przedkładaniu swoich osobistych interesów nad interesy zbiorowe
— skomentował belgijski minister ds. rozwoju i nauki Thomas Dermine. Socjalistyczna, holenderska eurodeputowana oznajmiła, że ucieka jak szczur z tonącego okrętu. Zaś Alberto Alemanno, profesor prawa europejskiego w HEC Paris i College of Europe w Brugii ocenił, iż Michel udowodnił, że funkcja przewodniczącego Rady, niby prezydenta Unii, jest właściwie zbędna. Podobne opinie wyrażał wspominany już Juncker, który wskazując na ówczesnego szefa Rady - Donalda Tuska mówił, że Unia ma jednego prezydenta za dużo.
Skoro tak, to skąd ta złość, że niepotrzebny oportunista Michel odchodzi? Problem polega na tym, że jeśli zostanie wybrany europosłem, to w czerwcu trzeba będzie znaleźć kogoś kto go zastąpi na stanowisku szefa Rady. To będzie bardzo trudne, może się nie udać, a wtedy Radzie szefował będzie premier Wiktor Orban, bo Węgry obejmują w drugiej połowie roku prezydencję w Unii Europejskiej. A to byłoby dla eurokracji ostateczną zniewagą.
Krytyka, w znacznej mierze inspirowana przez von der Leyen była tak duża, że Michel udał się na dyplomatyczne zwolnienie lekarskie i ma się nigdzie nie pokazywać co najmniej do 5 lutego. W tle bowiem cały czas buzuje wielki konflikt z przewodniczącą Komisji. Władcy Unii notorycznie kłócili się o wpływy, pieniądze - np. kto za ile może nająć firmy PR - od propagandy, kto jest tzw. I przywódcą i kto reprezentuje Unię na arenie międzynarodowej.
To problem, który znany był w krajach bloku komunistycznego - np. w PRL wiadomo było, że od premiera ważniejszy jest I sekretarz PZPR Gomułka, czy Gierek. Gorzej gdy przychodziło reprezentować za granicą, poza demoludami, gdzie protokoły nie przewidywały traktowania szefa jakiejś partii jako głowy państwa.
Największym symbolem owego konfliktu między von der Leyen, a Charlesem Michelem była afera kanapowa do jakiej doszło w czasie audiencji u prezydenta Turcji Recepa Erdogana. Wizytę nazywamy audiencją, wysłuchaniem zawsze wtedy gdy jak w przypadku Chin, Turcji, czy arabskich szejków przyjmujący nie ukrywają swego lekceważącego, jeśli nie pogardliwego stosunku do Unii i jej przywódców. Np. prezydent Filipin Rodrigo Duterte wyzywał publicznie władców Europy od „pedałów”, groził i zapowiadał, że nie będą mu dyktować jak ma rządzić w swym kraju. Żadna z brukselskich szarż nie chciała się na obelgi i wyzwiska narażać, więc w 2017 roku na szczyt Unia - ASEAN (Stowarzyszenie Narodów Azji Południowo-Wschodniej) w Manili wysłano tylko Donalda Tuska, choć normalnie poleciałby też i Juncker z całą obstawą unijnych komisarzy.
Wróćmy jednak - jak mawiają Francuzi- do naszych baranów, czyli audiencji von der Leyen i Michela u Erdogana. Jak by tam protokoły u Osmanów nie przewidywały, to dla jednego z władców Unii zabrakło fotela, bo podstawiono tylko dwa. Michel okazał się szybszy niż von der Leyen i podsiadł ją. Dla niej pozostało tylko miejsce na kanapie gdzieś z boku, na której przycupnęła jak asystentka, podczas gdy dwaj przywódcy rozsiedli się naprzeciwko siebie, sobie równi.
Cały świat mówił, często szyderczo, o sofa gate - aferze kanapowej. Manfred Weber w rozmowie z „Politico” skomentował nawet wtedy, że to był symbol podziałów w Unii. Von der Leyen wystąpiła nawet w tej sprawie w Parlamencie Europejskim i oznajmiła, że nigdzie w traktatach nie jest zapisane, że przewodnicząca siedzi z tyłu. Nie wierzycie Państwo?
Jestem przewodniczącą Komisji Europejskiej i spodziewałam się, że będę odpowiednio traktowana w czasie wizyty w Turcji… Ale nie byłam. Nie mogę znaleźć w europejskich traktatach żadnego uzasadnienia dla takiego traktowania mnie… Muszę więc dojść do wniosku, że to co się mi przydarzyło (brak fotele i szybkie podsiędnięcie przez Michela - przyp. red.) przytrafiło mi się ponieważ jestem kobietą
A potem coś tam o zranionych uczuciach i wielkie słowa o wartościach europejskich, równości kobiet i takich tam. Było patetycznie i groteskowo. Marszałkowi Hołowni by się spodobało.
Po niej wystąpił sam szybki Michel, który przepraszał za incydent, ale jak wyjaśniał nie chciał wcześniej o nim mówić, eskalować, by nie zmarnować wielomiesięcznych wysiłków dyplomatycznych w rozmowach z Turcją.
Jak widać ważne sprawy Europy zależeć mogą od tego czy odpowiednie siedziska dla władców Unii zostaną przygotowane.
Opowiadamy to dyplomatycznym lumbago Michela, o gierkach i intrygach biurowych, ambicjach karierowiczów, światowych podróżach, bo znacznej części polskiej publiczności wydaje się, że eurokraci to jakieś specjalne postaci, a spotkanie z nimi blaskiem opromienia. Nie, najczęściej to skrajni nieudacznicy, osobnicy na świecie wyśmiewani, zsyłani z krajowej polityki - jak właśnie von der Leyen, pozbawieni formatu, klasy. Tym bardziej niezrozumiałe jest nadskakiwanie im, oczekiwanie czegoś od nich, skarżenie się, pławienie w ich lepkim cieple. Prawica powinna zrozumieć, że nic od nich nie uzyska, a to właśnie dlatego, że prawicą jest.
I nie ma najmniejszego powodu ekscytować się jakąś Jourovą, von der Leyen, że dobrym słowem obdarzyła, Michelem z jego żałosnego buca manierami. Należy wyśmiewać te wszystkie opowieści jak to Polska odzyskała znaczenie w Brukseli, jak to umiłowani unijni przywódcy spotykają się z naszymi umiłowanymi przywódcami i jak to świadczy o wielkim powrocie do Europy, jakiejś wielkiej pozycji Polski. To dobre dla infantylnych, pretensjonalnych przekazów TVN.
Pozycja naszego kraju nijak nie wynika z tego, że poklepią nas po plecach, uściski i lepkie uśmiechy przed kamerami zostaną wymienione. Za późno już na to by Zjednoczona Prawica zmieniła swą sprawczą postawę wobec eurokracji, ale niech się teraz uczy, bo być może wcześniej niż się komuś wydaje przyjdzie jej się bezpośrednio mierzyć z brukselską żałością, impotencją i śmiesznością.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/678811-dyplomatyczne-lumbago-przewodniczacego-rady-europejskiej