Rząd Donalda Tuska wstąpił na ścieżkę, na której nie jest już dla głowy państwa partnerem. Jest za to zagrożeniem dla Polaków, dla Polski, dla demokracji.
Prezydent Andrzej Duda znalazł się w sytuacji, gdy bandyci wdarli się do jego domu, a on nie skorzystałby z prawa do obrony koniecznej. A potem spotkał się z hersztem bandy, żeby podyskutować o tym, czy bandyci są skłonni do ustępstw i czy będą powtarzać wtargnięcia. Głowa państwa mogłaby mieć jakieś wątpliwości ze skorzystaniem z prawa do obrony koniecznej, jeśli część napastników występuje w mundurach policji, a inni mają legitymacje Służby Ochrony Państwa. Ale przecież chodzi o głowę państwa, więc jakiekolwiek przebranie nie ma znaczenia.
Jeśli bandyci skradają się w ogrodzie, a nie weszli do domu, to jeszcze ktoś mógłby się zastanawiać, czy można już mówić o uzasadnionej obronie koniecznej. Kodeks karny w artykule 25. uznaje, że nawet przekroczenie granic obrony koniecznej w wypadku wejścia na ogrodzony teren nie podlega karze. Czyli mamy do czynienia z taką samą sytuacją, jak w wypadku wdarcia się do domu. Odpieranie bezprawnego zamachu nie jest przestępstwem i od napadniętego zależy, jakie środki zastosuje.
Nie tylko wejście do pałacu prezydenckiego, penetrowanie wnętrz, a już szczególnie nagrywanie przebiegu napadu jest zamachem. To ostatnie jest wyjątkowym skandalem, gdyż ujawnia szczególnie chronione pomieszczenia i stosowane procedury bezpieczeństwa. Ci, którzy to zrobili, podobnie jak ci, którzy wydali odpowiednie dyspozycje, powinni być traktowani jak przestępcy. W Stanach Zjednoczonych natychmiast zostaliby aresztowani, a ich działanie potraktowano by jak spisek, a nawet zbrojny zamach, bo przecież byli uzbrojeni.
Zamachem na głowę państwa są także wszelkie działania podważające prerogatywy prezydenta oraz będące wręcz kpiną z jego statusu jako strażnika konstytucji. Tu jednak raczej wchodzi w grę odpowiedzialność przed Trybunałem Stanu, choć ta karna też jest możliwa, a jest konieczna w wypadku wykonawców rozkazów. Jeśli o tym wszystkim pamiętać, prezydent Andrzej Duda w żadnym wypadku nie powinien się spotykać z Donaldem Tuskiem. Chyba że jako świadek z oskarżonym na sali sądowej.
Rząd Donalda Tuska dobrowolnie wstąpił na ścieżkę, na której nie jest już dla głowy państwa partnerem, a choćby rozmówcą. Jest za to zagrożeniem dla Polaków, dla Polski, dla demokracji. I to zagrożeniem w coraz większym stopniu przechodzącym w stan permanentnego bezprawia i tyranii. W takim momencie prezydent nie ma innego wyjścia, jak wykorzystać wszystkie swoje możliwości, żeby bezprawne działania ukrócić. Nie powinien szukać tego, co bezprawne nie jest, bo po przekroczeniu granicy nie ma już miejsca na niuanse.
Jeśli granica bezprawia została definitywnie przekroczona, pozostaje konsekwentne działanie, żeby odpowiedzialna za to ekipa przestała w Polsce rządzić. A najlepszym na to sposobem jest doprowadzenie do nowych wyborów. Głowa państwa powinna wykorzystać wszelkie możliwości, żeby do tego doprowadzić. Żadne dyskusje z zamachowcami nie mają sensu, bo tylko ich rozzuchwalają i popychają do kolejnych aktów bezprawia, do kolejnych bezczelnych działań.
Z punktu widzenia głowy państwa ważny jest oczywiście pokój społeczny i bezpieczeństwo wewnętrzne oraz zewnętrzne. Tylko troska o to nie powinna być oddawaniem pola zamachowcom. Oni liczą na tę troskę, a im bardziej liczą, tym więcej mamy ich bezprawnych posunięć. Prezydent nie może być zakładnikiem perfidnej gry tych, którzy są siewcami bezprawia i niebezpieczeństwa. Nie można tolerować sytuacji, gdy rząd jest największym zagrożeniem dla państwa i obywateli, których formalnie reprezentuje.
Jednym z narzędzi, jakimi dysponuje głowa państwa jest wystąpienie o delegalizację partii, które tworząc rząd stoją za kolejnymi aktami bezprawia, w tym za wyłączeniem z polskiego prawa artykułu 7. Konstytucji („Organy władzy publicznej działają na podstawie i w granicach prawa”). Treść tego artykułu jest „zasadą praworządności”. Prezydent może złożyć wnioski do Trybunału Konstytucyjnego o delegalizację wszystkich partii tworzących rządową koalicję, bo wszystkie odpowiadają za bezprawie. Może też jednak zacząć od Platformy Obywatelskiej jako najbardziej zasłużonej w łamaniu prawa i konstytucji.
Jeśli Trybunał Konstytucyjny orzekłby, że Platforma Obywatelska (Polska 2050, Polskie Stronnictwo Ludowe, Nowa Lewica) zostaje zdelegalizowana, automatycznie powinna zostać wykreślona z ewidencji i zlikwidowana. Artykuł 44. ustawy o partiach politycznych stanowi: „1. Jeżeli Trybunał Konstytucyjny wyda orzeczenie o sprzeczności z Konstytucją celów lub działalności partii politycznej, Sąd wydaje niezwłocznie postanowienie o wykreśleniu wpisu partii z ewidencji. 2. Postanowienie Sądu, o którym mowa w ust. 1., nie podlega zaskarżeniu”.
Wprawdzie artykuł 13. konstytucji zawęża możliwości delegalizacji, ale jej nie wyklucza. Brzmi on: „Zakazane jest istnienie partii politycznych i innych organizacji odwołujących się w swoich programach do totalitarnych metod i praktyk działania nazizmu, faszyzmu i komunizmu, a także tych, których program lub działalność zakłada lub dopuszcza nienawiść rasową i narodowościową, stosowanie przemocy w celu zdobycia władzy lub wpływu na politykę państwa albo przewiduje utajnienie struktur lub członkostwa”. Chyba nie byłoby trudne udowodnienie, że partie obecnej koalicji rządzącej odpowiadają za „stosowanie przemocy w celu (…) wpływu na politykę państwa”.
Możliwość delegalizacji partii to forma kontroli represyjnej działalności partii politycznych. Jest uzasadniona wtedy, gdy zachodzą wątpliwości, czy działalność partii już wpisanej do ewidencji partii politycznych jest zgodna z konstytucją. Wniosek o zbadanie zgodności z konstytucją działalności partii mogą wnosić tylko podmioty wskazane w art. 191 ust. 1 pkt 1 konstytucji: prezydent RP, marszałek Sejmu, marszałek Senatu, Prezes Rady Ministrów, 50 posłów, 30 senatorów, Pierwszy Prezes Sądu Najwyższego, Prezes Naczelnego Sądu Administracyjnego, Prokurator Generalny, Prezes Najwyższej Izby Kontroli, Rzecznik Praw Obywatelskich.
Po wpłynięciu wniosku o delegalizację Trybunał Konstytucyjny przeprowadza postępowanie dowodowe, aby ustalić, czy dowody zgłoszone przez wnioskodawcę faktycznie wskazują na niezgodność z konstytucją działań danej partii. Z art. 57 ustawy o TK wynika, że wnioski w sprawie zgodności z konstytucją działalności partii politycznych (kontrola represyjna) trybunał rozpoznaje stosując odpowiednio przepisy kodeksu postępowania karnego.
Można oczywiście zakładać, że TK umorzy postępowanie, np. ze względu na „niedopuszczalność wydania wyroku” albo z jakiegokolwiek innego powodu, jednak to nie powinno zniechęcać do sprawdzenia, czy i jak działa kontrola represyjna. Można też zakładać, że wyrok delegalizujący partię nie będzie wykonany, np. w ramach dominującego w kręgach obecnej władzy przekonania, że nie obowiązują jej żadne ograniczenia i regulacje prawne, ale to będzie jednak fakt. Nawet gdyby odmówiono publikacji takiego wyroku.
Nie wolno się cackać z władzą, która stawia się ponad prawem i konstytucją i stosuje coraz bardziej zamordystyczne metody rządzenia, sprzeczne z konstytucja i ustawami. Z taką władzą nie ma o czym rozmawiać, a jeśli już to tylko na sali sądowej. Nie powinien rozmawiać także, a może przede wszystkim prezydent RP. Trzeba to traktować jako fragment obrony koniecznej przed bezpośrednim i bezprawnym zamachem.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/678455-wniosek-o-delegalizacje-partii-rzadzacej-koalicji-to-minimum