W ostatnich dniach wiele wydarzeń w Polsce napełnia najgłębszym smutkiem. Oto nastają rządy bezprawia, ostentacyjnego lekceważenia Konstytucji, ustaw, kompetencji głowy państwa, ostatecznych (!) werdyktów Trybunału Konstytucyjnego, a zastępowania ich gangsterską brutalnością. Na otwarcie tych rządów dostajemy jeszcze coś – sygnał wysłany do wszystkich Polaków: nie ważcie się szukać patologii w obozie lewicowo-liberalnym, bo wam ten obóz utnie rękę. Albo wsadzi do więzienia. To przypadek Mariusza Kamińskiego, Macieja Wąsika oraz dwóch kolejnych dawnych funkcjonariuszy CBA, których sąd skazał na więzienie. W PRL istniało coś takiego jak zbrodnia sądowa – skazywanie niewinnych, często bohaterskich ludzi, na karę śmierci. Dziś mamy jej łagodniejszą wersję – zemstę sądową.
Nie dziwię się i w pełni usprawiedliwiam „wała”, jakiego na sali plenarnej Mariusz Kamiński pokazał sejmowej większości, która w spazmach domagała się jego wsadzenia za kraty. Bo ci wszyscy marnego sortu politycy krzyczący „do więzienia” opowiadali się w tym momencie za najostrzejszym karaniem nie złodzieja, lecz policjanta, który złodzieja złapał.
Więcej – oni wszyscy przyłączyli się do mściwego chóru, który po 2009 r. przy każdej aktywności Kamińskiego i Wąsika toczył z pysków pianę, szukając jakichkolwiek pretekstów do odsądzania obu panów od czci i wiary. Nawet wtedy, gdy ich decyzje i błyskawiczne działania oznaczały zapewnienie Polsce bezpieczeństwa – jak było z budową zapory na polsko-białoruskiej granicy.
BEZKOMPROMISOWI
Kamiński to jeden z największych twardzieli w polskiej polityce, zahartowany od początku lat 80., gdy w stanie wojennym, mając ledwie 16 lat, dopuścił się „zbezczeszczenia pomnika wdzięczności Armii Czerwonej”, za co trafił do poprawczaka. Był też aresztowany za udział w demonstracjach wobec PRL-owskiej władzy, wyrzucono go z liceum. Inaczej nie umiał funkcjonować. Nie umiał siedzieć spokojnie wobec dziejącego się bezprawia i wypowiedzenia narodowi wojny przez juntę Jaruzelskiego. Liczył się z tym, że za sprzeciw wobec niej, spotkają go ciężkie represje. Ale inaczej nie umiał.
Na początku lat 90. poznał Macieja Wąsika w Lidze Republikańskiej, antykomunistycznej organizacji, która nie mogąc pogodzić się z tym, że obalenie komuny okazało się czysto teoretyczne, a dawna nomenklatura w wolnej Polsce ma się niewiele gorzej i wraca do władzy.
Nic dziwnego, że gdy w 2006 r. Kamiński stanął na czele nowopowstałego Centralnego Biura Antykorupcyjnego, swoim zastępcą uczynił Wąsika. Potrzebni tam byli ludzie bezkompromisowi i odporni na osobiste pokusy. Ustawowe zadania CBA były arcytrudne. Ówczesna Polska, po kolejnym czteroleciu rządów SLD, była bowiem przeżarta korupcją, roiła się od lokalnych i centralnych sitw, złożonych z ludzi biznesu, polityki, dawnych służb specjalnych i różnej maści cwaniaków. Biuro miało ścigać łapowników w białych kołnierzykach, niezależnie od ich barw partyjnych. I to robiło, by przypomnieć choćby sprawę pisowskiego ministra sportu Tomasza Lipca, który trafił do więzienia.
Kulminacją działań, które mogły zaszkodzić ich obozowi politycznemu była afera gruntowa. Niestabilne rządy egzotycznego triumwiratu PiS-Samoobrona-LPR wisiały na szablach małych populistycznych ugrupowań, a rozpad koalicji groził Prawu i Sprawiedliwości utratą władzy.
Minister Kamiński, z którym – jako premier – na te tematy rozmawiałem, wiedział, że przeprowadzenie tej akcji może zakończyć się upadkiem naszego rządu i mówiliśmy o sprzeczności między naszymi zasadami, a naszym interesem politycznym. I wybraliśmy zasady. Minister Kamiński był, jak sądzę, bardzo rad z tego, że zgodziłem się na to, żeby wybrać zasady. A ja skądinąd miałem takie głębokie przekonanie, że nawet gdybym się na to nie zgodził, to i tak by te zasady wybrał.
Tak rozpoczęło się tropienie korupcyjnego układu wokół lidera Samoobrony.
JAK UKRĘCONO BAT NA KAMIŃSKIEGO I WĄSIKA
Czy ktoś pamięta jeszcze, o co chodziło w tej sprawie, czego ona dotyczyła?
CBA natrafiło na aferę związaną z odrolnianiem ziemi w zamian za łapówki. Zamieszane w to były osoby powiązane z ówczesnym ministrem rolnictwa Andrzejem Lepperem.
Zgody na działania operacyjne Biura wydał prokurator generalny oraz niezawisły sąd. Funkcjonariusze ruszyli do pracy. Rozpoczęli operację specjalną z wykorzystaniem agenta pod przykryciem, który wcielił się w rolę biznesmena zainteresowanego odrolnieniem ziemi w zamian za łapówkę, by na położonej na Mazurach działce zbudować hotel. Jeden z bohaterów skandalu (powołujący się na wpływy w resorcie rolnictwa biznesmen Andrzej K.) domagał się 3 mln zł (tak dużo, bo miał się podzielić pieniędzmi z innymi osobami, m.in. Lepperem i Piotrem Rybą, b. dziennikarzem, powiązanym biznesowo z K., a politycznie z Samoobroną). Po miesiącach pracy i zebraniu potężnego materiału dowodowego, CBA przymierzało się do finalizacji operacji.
Był 6 lipca 2007 r. Tego dnia miało dojść do zatrzymań. Lecz w kluczowym momencie akcja została spalona. Dlaczego? Jak wynikało z ustaleń Biura, przeciek wyszedł od szefa MSWiA Janusza Kaczmarka (jako nadzorujący Biuro Ochrony Rządu musiał zostać poinformowany, że planowane jest zatrzymanie osoby ochranianej), a dalej przez biznesmena Ryszarda Krauzego i posła Samoobrony Lecha Woszczerowicza. Ostrzeżenie dotarło również do Andrzeja K., choć za późno. Dowiedział się o akcji CBA w chwili przeliczania gotówki otrzymanej od agenta pod przykryciem. Został zatrzymany. Ryba również – w momencie, gdy próbował uciec do Chin.
Lepper został zdymisjonowany, koalicja PiS-Samoobrona-LPR upadła, rozpisane zostały nowe wybory, po których władzę przejęła koalicja PO-PSL. Początkowo nikt Kamińskiego oraz Wąsika nie ścigał (choć trwało śledztwo, w którym jednak szefowie CBA mieli status świadków, a nie podejrzanych). Jednak wszystko zmieniło się w 2009 r., gdy Kamiński (wciąż kierujący Biurem) poinformował premiera Donalda Tuska o aferze hazardowej, w którą zamieszani byli wysoko postawieni politycy Platformy Obywatelskiej. Prokuratura postawiła wtedy zarzuty Kamińskiemu i Wąsikowi za działania ws. afery gruntowej. Działo się to po naradzie z udziałem prokuratora krajowego Edwarda Zalewskiego, referenta śledztwa (Bogusław Olewiński, w PRL we władzach ZSMP, wg dokumentów IPN agent komunistycznej bezpieki) oraz szefowej Prokuratury Apelacyjnej w Rzeszowie Anny Habało, która później zostanie skazana i trafi do więzienia za przyjmowanie łapówek.
Zarzuty dla obu panów wykorzystał premier Tusk jako pretekst do ich wyrzucenia z CBA. Wtedy Tusk jeszcze bał się kolejnego ruchu - likwidacji Centralnego Biura Antykorupcyjnego. Dziś, gdy bez skrępowania wprowadza zamordyzm, już zostało to ogłoszone: CBA ma przestać istnieć.
W 2009 r. nowym szefem CBA został zaufany Tuska, Paweł Wojtunik. Po latach będzie miał on czelność pojawić się na jednym ze spotkań z Kamińskim. Wówczas usłyszy od byłego szefa CBA:
W 2009 r. kiedy Donald Tusk wyrzucił mnie z funkcji szefa Centralnego Biura Antykorupcyjnego, a ten pan [Paweł Wojtunik – przyp. red.] zastąpił mnie, ten pan chciał, abym milczał. Abym dalej uznał, że jestem funkcjonariuszem CBA. Dalej wysyłano mi co miesiąc pensję jako szefa CBA, mimo tego, że zostałem wyrzucony z funkcji. Ja tę pensję – wysoką pensję szefa CBA – co miesiąc odsyłałem panu Wojtunikowi. Tak, panie Wojtunik? Miesiąc w miesiąc. Po roku z mediów dowiedziałem się, że ten pan wyrzucił mnie z Centralnego Biura Antykorupcyjnego i wysłał mi 130 tysięcy mojej rocznej pensji. Tego samego dnia, kiedy otrzymałem od pana Wojtunika 130 tysięcy złotych, odesłałem wszystko na Caritas. Wtedy była powódź. Wtedy państwo Platformy Obywatelskiej nie było w stanie efektywnie pomóc ludziom, którzy stracili swój dobytek. Te 130 tysięcy, zaznaczyłem: „proszę w całości przekazać na powodzian”. A od tej kwoty zapłaciłem w kolejnym roku kilkanaście tysięcy złotych należnego państwu podatku. I pan nie ma moralnego prawa pouczać mnie ani kogokolwiek, co to są pieniądze publiczne. Pan, panie Wojtunik, ma czelność patrzeć mi w oczy, kiedy pan wysyłał zawiadomienia do prokuratury na mnie i funkcjonariuszy za to, że ścigaliśmy ukryty majątek byłego prezydenta Kwaśniewskiego? Pan ma czelność mi patrzeć w oczy i przyjść na to spotkanie? Wracaj pan do Brukseli. Tam są pieniądze dla pana. A jak pan pełnił swoją funkcję jako szef CBA, mogliśmy niedawno zobaczyć na komisji Amber Gold – jak pan nie wie, nie pamięta, nic nie robił!
Można skomentować krótko: w punkt!
Wróćmy do afery gruntowej i jej konsekwencji.
Zanim sprawę zakończyła badać będąca pod kontrolą PO sejmowa komisja śledcza (a stwierdziła, że Kamiński z Wąsikiem nie przekroczyli uprawnień), prokurator Olewiński skierował do sądu akt oskarżenia przeciwko Kamińskiemu, Wąsikowi oraz dwóm dyrektorom z Biura. Sąd Rejonowy Warszawa-Śródmieście umorzył sprawę, bo nie znalazł znamion przestępstwa.
Po zażaleniu prokuratury, sprawę przejął (sam się do niej zgłosił!) sędzia Wojciech Łączewski (później będzie chciał razem z Tomaszem Lisem obalać legalnie wybrane władze, będzie też składał fałszywe zawiadomienie o popełnieniu przestępstwa włamania na jego laptopa oraz fałszywe zeznania) i dwa miesiące przed wyborami w 2015 r. skazał Kamińskiego i Wąsika na 3 lata więzienia i 10-letni zakaz zajmowania sprawowania funkcji publicznych. Pozostałych oskarżonych – na 2,5 roku więzienia. Co ciekawe, wyrokowi dziwił się nawet prokurator Olewiński, który żądał 1 roku pozbawienia wolności w zawieszeniu.
Dodajmy, że sądy ws. afery gruntowej dwukrotnie skazywały już Andrzeja K. i Piotra Rybę, orzekając, że operacja CBA była zgodna z prawem. Jednak po uchyleniu tych wyroków, procesy ostatecznie zawieszono, bo… Ryba zniknął (prawdopodobnie uciekł z Polski).
UŁASKAWIENIE
Po wyroku wydanym przez hunwejbina w todze, ze swoich uprawnień postanowił skorzystać prezydent Andrzej Duda. Prezydent ułaskawił skazanych przez Łączewskiego, mimo że wyroki były nieprawomocne. Głowa państwa skorzystała z jej wyłącznej prerogatywy prawa łaski, które jest niezależnie od etapu, na jakim znajduje się dana sprawa.
Nic dziwnego, wyrok Łączewskiego był w oczywisty sposób polityczny (sam sędzia swoimi licznymi wypowiedziami i działaniami później to de facto potwierdzał), więc prezydent musiał zareagować, by Kamiński z Wąsikiem bez absurdalnego bagażu sądowego mogli pełnić ważne funkcje państwowe – nadzorując MSWiA i służby specjalne.
Łączewski i jego polityczne zaplecze liczyli, że wyrok zablokuje nominacje dla obu panów, ale tak się nie stało. Rozpoczęła się więc nagonka na prezydenta za… przedwczesne zastosowanie prawa łaski.
Młodsi czytelnicy mogą nie pamiętać, ale takich głosów oburzenia ws. ułaskawień nie budziły ani decyzje Lecha Wałęsy (a ułaskawił m.in. słynnego gangstera Andrzeja Zielińskiego ps. Słowik), ani Aleksandra Kwaśniewskiego (na odchodne w 2005 r. ułaskawił Zbigniewa Sobotkę, prominentnego działacza SLD, skazanego za przeciek w tzw. aferze starachowickiej i ostrzeżenie kolegów o planowanej akcji policji).
A przecież Andrzej Duda ułaskawił ludzi, których spotkała sądowa zemsta za to tylko, że ośmielili się nastąpić na odcisk przestępcom, łapówkarzom ze świata polityki. Złamali obowiązujące dotychczas zasady, że ludzie władzy są bezkarni.
Skazano szeryfów, choć ci doprowadzili przestępców (z afery gruntowej) na salę sądową i umożliwili ich ukaranie.
Po decyzji prezydenta mieliśmy jeszcze jeden werdykt sądu – w marcu 2016 r. rozstrzygnięto apelacje na korzyść oskarżonych i postępowanie umorzono (po raz drugi!).
Co można było jeszcze zrobić? Niewiele. Ale sędziowie z Sądu Najwyższego wykazali się rewolucyjną nadgorliwością i w 2017 r. stwierdzili w uchwale, jakoby akt łaski był przedwczesny. Tym samym zignorowali Konstytucję, która przecież nikomu nie pozwala kwestionować prawa łaski prezydenta.
W kolejnym roku tę prostą prawdę potwierdził Trybunał Konstytucyjny, a w czerwcu 2023 r., już formalnie rozstrzygnął – na wniosek Marszałka Sejmu – spór kompetencyjny między prezydentem a Sądem Najwyższym i orzekł:
1) na podstawie art. 139 w związku z art. 144 ust. 3 pkt 18 Konstytucji Rzeczypospolitej Polskiej, prawo łaski jest wyłączną i niepodlegającą kontroli kompetencją Prezydenta RP wywołującą ostateczne skutki prawne,
2) Sąd Najwyższy nie ma kompetencji do sprawowania kontroli ze skutkiem prawnym wykonywania kompetencji Prezydenta RP, o której mowa w punkcie 1.
Wydawało się, że nikt już nic nie będzie w tej sprawie kwestionował. Wszak werdykty TK są w Polsce ostateczne.
Tymczasem Sąd Najwyższy postawił się ponad prawem (nie pierwszy i nie ostatni raz) i w czerwcu br. decyzją sędziów z Izby Karnej uchylił umorzenie sprawy z 2016 r. i przekazał ją do ponownego rozpatrzenia w sądzie II instancji.
Z tej furtki (bezprawnej!) skorzystał warszawski Sąd Okręgowy, który 20 grudnia wydał skandaliczny wyrok i zaordynował wsadzenie Kamińskiego i Wąsika do więzienia.
HOŁOWNIA WYGASZA, KAMIŃSKI JAK KOZAKIEWICZ
Decyzję SO ostro skrytykował prezydent Andrzej Duda:
Mamy taką sytuację, że sądy z przyczyn politycznych, bo co do tego nie mam żadnych wątpliwości, niestety uprawiają bezprawie w tym zakresie. (…) Pani sędzia, zdaje się, jest członkiem jednego ze stowarzyszeń sędziowskich, które w rażący sposób walczyło z dawną - do niedawna jeszcze władzą - i w związku z tym, także z panem ministrem Kamińskiem i z panem ministrem Wąsikiem, demonstrując swoje polityczne przekonania, co nigdy nie powinno mieć miejsca (…) Jest grupa sędziów w Polsce, którzy tak się upolitycznili, że w istocie powinni być wykluczeni z zawodu, wykluczeni ze stanu sędziowskiego. (…) Polskie sądy (…) mają wielki problem ze skazaniem skutecznie kogokolwiek za korupcję, ale jak widać nie miały żadnego problemu, żeby w sposób nieprawdopodobnie zdeterminowany ścigać ludzi, którzy z tą korupcją walczyli. Panowie zostali skazani wyłącznie za to, że walczyli z korupcją.
Musiał się więc mocno zdziwić, gdy kolejnego dnia wśród poselskich ław jak gdyby nigdy nic pojawili się obaj prawidłowo UŁASKAWIENI posłowie i wzięli udział w obradach oraz głosowaniach.
Postawa Kamińskiego była odpowiedzeniem pięknym za nadobne, i to w niezwykle łagodnej formie. Co z tego, że pokazał „gest Kozakiewicza” na sali sejmowej? Czy to zbrodnia wobec „wała”, jakiego paru sędziów pokazało całemu polskiemu systemowi prawnemu, Konstytucji, prezydentowi RP, a zachwycony tym „wałem” atencjusz z laską marszałkowską szybciutko podpisał dekret – bezprawny! - wyrzucający z parlamentu byłych szefów CBA?
Nie, w obliczu skandalu, jaki ich spotkał, był to wyjątkowo łagodny komentarz.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/675651-w-prl-istnialy-zbrodnie-sadowe-dzis-mamy-sadowe-zemsty