Wydawało się, że ten człowiek nie będzie już zajmował uwagi opinii publicznej. A przede wszystkim, że nie będzie miał już żadnego wpływu na to, co dzieje się w polskiej armii. Niestety nowy minister obrony narodowej postanowił odkurzyć jednego z najbardziej skompromitowanych generałów z czasów poprzednich rządów tej ekipy i uczynić go swoim okiem i uchem w sprawach Sił Powietrznych, czyli pełnomocnikiem ds. lotnictwa.
Gen. Lech Majewski to 71-letni lotnik, który przeszedł w stan spoczynku w połowie 2015 r. Wcześniej, od 1 stycznia 2014 r. koronował swoją karierę, będąc pierwszym żołnierzem RP, czyli Dowódcą Generalnym Rodzajów Sił Zbrojnych.
To człowiek dawno minionego systemu. A wynika to nie tylko z metryki, wykształcenia, lecz nawet kwestii mentalnych, o czym wielokrotnie mówili wojskowi.
Lech Majewski był elementem wielkiej wymiany kadr, jaką po katastrofie smoleńskiej na szczytach armii przeprowadził rząd Donalda Tuska wespół z prezydentem Bronisławem Komorowskim. Dowódców, którzy zginęli na rosyjskiej ziemi (wszyscy byli po szkołach NATO, nieskalani edukacją w Związku Radzieckim) zastąpili generałowie wyszkoleni w czasach Układu Warszawskiego przez patronów z Moskwy. Sam Majewski przez trzy lata (1983–1986) studiował na Wojskowej Akademii Lotniczej ZSRR im. Gagarina w Monino.
W 2007 r. wydawało mu się, że zostanie szefem Sił Powietrznych. Srogo się jednak rozczarował, bo nominację od prezydenta Lecha Kaczyńskiego otrzymał wówczas dużo młodszy gen. Andrzej Błasik. Rozgoryczony Majewski nie przyszedł nawet na uroczystość przekazania stanowiska.
Od tego czasu toczył już otwartą wojnę z Błasikiem.
Jako asystent Szefa Sztabu podejmował za plecami Błasika działania sabotujące Dowódcę Sił Powietrznych, m.in. krojąc budżet SP. Gen. Błasik musiał skarżyć się gen. Franciszkowi Gągorowi (Szef Sztabu, również zginął 10 kwietnia 2010 r.), że jest w ten sposób pozbawiany wpływu na kształtowanie gotowości bojowej lotnictwa wojskowego.
RAPORT ZAŁĘSKIEGO
Po katastrofie smoleńskiej dowództwo nad Siłami Powietrznymi objął gen. Krzysztof Załęski, wcześniejszy zastępca DSP. W ciągu miesiąca podał się jednak do dymisji. Fakt, że powodem rezygnacji była fatalna kondycja polskiego lotnictwa wojskowego, nie stanowił dla nikogo tajemnicy, choć MON utajnił raport przygotowany przez Załęskiego, będący de facto wielkim aktem oskarżenia pod adresem politycznych zwierzchników armii, a zwłaszcza szefa MON Bogdana Klicha.
Jak komentowali w tamtym czasie nieliczni byli wojskowi, odpowiedzialność za stan Sił Powietrznych spadała na polityków, a zwłaszcza ministra obrony, który był informowany m.in. o braku pieniędzy na lotnictwo, lecz problem zamiatał pod dywan.
Na marginesie warto przypomnieć, że przed Załęskim dymisje składali inni wysocy dowódcy, którzy nie godzili się na degrengoladę w armii – m.in. gen. Waldemar Skrzypczak (b. Dowódca Wojsk Lądowych), gen. Bronisław Kwiatkowski (dowódca operacyjny, który decyzję zmienił po publicznych przeprosinach Klicha za zachowanie jego podwładnych; gen. Kwiatkowski zginął w Smoleńsku, po powrocie z którego miał przejść na emeryturę), a także gen. Tomasz Bąk, były dowódca 21. Brygady Strzelców Podhalańskich z Rzeszowa.
Szybko po dymisji Załęskiego Dowódcą Sił Powietrznych został wreszcie Majewski. Lecz by było to możliwe, koalicja PO-PSL musiała zmienić ustawę i wydłużyć dopuszczalny wiek dowódcy do 63. roku życia. W przeciwnym razie Majewski nie ukończyłby kadencji.
Załęski nie mógł pogodzić się z tą nominacją i nie zgodził się na przekazanie następcy sztandaru Sił Powietrznych. Najważniejszy punkt ceremonii został więc… pominięty.
Już jako DSP, Majewski zaprosił część rodzin ofiar katastrofy smoleńskiej (związanych z siłami powietrznymi) na kolację. W jej trakcie poprosił, by jego goście nie kontaktowali się z dziennikarzami i odmawiali im wszelkich wywiadów na temat tragedii. A jeśli już, to aby pośrednikiem w tych kontaktach był rzecznik Majewskiego. W odpowiedzi szybko usłyszał, że rodziny potrafią same zdecydować, z kim należy rozmawiać, a z kim nie.
Jako rodzina generała Błasika jesteśmy wdzięczni wszystkim, którzy zabrali głos w jego obronie, gdy trwała nagonka na niego. Odważyli się publicznie powiedzieć prawdę o nim, a przecież nie każdy wtedy się na to decydował. Niektórzy, mimo że znali Andrzeja, ze strachu o własne stanowisko woleli jednak milczeć, gdy lansowano fałszywe tezy na jego temat. Tym bardziej doceniamy tych, dla których prawda o Andrzeju była ważniejsza niż obawa przed utratą pracy czy nadwątleniem pozycji zawodowej, wiadomo bowiem, jak wrogo nastawiony do generała Błasika był gen. Lech Majewski, obecny dowódca Sił Powietrznych — mówił „Naszemu Dziennikowi” Jarosław Buczyło, brat Ewy Błasik. Również sama wdowa po generale nie kryła rozgoryczenia tym, że Majewski pozwala szargać pamięć o swoim poprzedniku i zamiast bronić pilotów, chce im stawiać prokuratorskie zarzuty.
Niech puentą tego rozdziału będą słowa gen. Mirosława Różańskiego (czyli człowieka z zaplecza eksperckiego obecnej koalicji), jakie znajdujemy na kartach książki „Generałowie” Juliusza Ćwielucha:
Kiedy przejąłem obowiązki po generale Lechu Majewskim, żołnierze delikatnie zwrócili mi uwagę na pewną niezręczność. Dowództwo Generalne mieściło się na terenie byłego Dowództwa Sił Powietrznych. Był tam pomnik upamiętniający generała Andrzeja Błasika, który zginął w Smoleńsku. Ale wdowa po nim ani razu nie została zaproszona na uroczystości.
Dlaczego?
Dlatego że generał Majewski, który był lotnikiem, uważał, że generał Błasik ukradł mu awans. Majewski chciał zostać dowódcą Sił Powietrznych. Tak zresztą wynikało ze stopnia i z hierarchii. Jednak to dużo młodszy od niego Błasik objął to stanowisko, a Majewskiego odstawiono na boczny tor. Wzajemna niechęć obydwu panów była wręcz mityczna. W przypadku generała Majewskiego nie zakończyła się nawet po śmierci jego rywala. Lech Majewski deprecjonował wszystkie dokonania Błasika. Wręcz alergicznie reagował, kiedy gdzieś pojawiało się jego nazwisko. Relacja pani Błasik z nim była oczywiście taka sama. Miała dużo pretensji do Majewskiego, może nawet obwiniając go o nieszczęście, które się stało.
DORWAĆ PILOTÓW
W lutym 2011 r. Majewski złożył do prokuratury wojskowej zawiadomienie o podejrzeniu popełnienia przestępstwa przez por. Artura Wosztyla, pilota jaka-40, który 10 kwietnia 2010 r. lądował w Smoleńsku na kilkadziesiąt minut przed przylotem TU-154M. Dowódca Sił Powietrznych przekonywał śledczych, że lotnik lądując na Siewiernym, złamał procedury, bo lądował w gęstej mgle, nie widząc pasa startowego na tzw. wysokości decyzji.
Tę kwestię można było szybko wyjaśnić, nie próbując stawiać zarzutów karnych Wosztylowi. Sprawą zajął się bowiem wcześniej rzecznik dyscyplinarny 36 specpułku, w którym służył Wosztyl – i okazało się, że kapitan samolotu nie naruszył przepisów. Postępowanie wykazało, że wszystkie przyrządy były ustawione prawidłowo, a załoga na wysokości 130 metrów (czyli powyżej minimów) zobaczyła pas startowy – dlatego zdecydowała o lądowaniu. Wojskowym prokuratorom to nie wystarczyło. Kontynuowali swoje śledztwo jeszcze przez kilka lat, na siłę przedłużając nieformalny status Wosztyla jako ewentualnego podejrzanego. Jego rzekoma brawura miała też rzucić się cieniem na opinie o załodze TU-154M i pozwolić na łatwiejsze obarczenie odpowiedzialnością za katastrofę tragicznie zmarłych lotników.
Dopiero w marcu 2015 r. śledztwo zostało umorzone, 3 lata po tym, jak Wosztyl odszedł do rezerwy. W międzyczasie gen. Majewski dolewał oliwy do ognia, np. w styczniu 2014 r. mówiąc „Gazecie Wyborczej” (a konkretnie Pawłowi Wrońskiemu, dzisiejszemu rzecznikowi MSZ):
Już w trakcie mojego dowodzenia siłami powietrznymi komisja stwierdziła, że rzeczywiście piloci lądowali poniżej dopuszczalnych minimalnych warunków atmosferycznych, stwarzając tym samym zagrożenie dla życia pasażerów. Moim obowiązkiem jako dowódcy zgodnie z obowiązującym prawem w takiej sytuacji było przekazanie sprawy do prokuratury. Tak też postąpiłem.
Tyle że okazało się to nieprawdą, ustalenia komisji były z sufitu wzięte. Szkoda, że Majewski nie pogodził się z werdyktem innej komisji, powołanej przez siebie. Sięgnijmy do depeszy PAP z czerwca 2010 r.:
W sprawie lądowania w Smoleńsku 10 kwietnia samolotu Jak-40 prowadzone było postępowanie wyjaśniające; komisja uznała, że warunki pogodowe pozwalały na wykonanie tego zadania - powiedział PAP w czwartek rzecznik Sił Powietrznych ppłk Robert Kupracz. Komisję - na wniosek Inspektoratu MON ds. Bezpieczeństwa Lotów - powołał dowódca Sił Powietrznych gen. Lech Majewski.
Wosztyl przez długi czas nie mógł odpowiadać na bzdury kolportowane przez Majewskiego i jego ludzi, bo zaraz po katastrofie generał wydał lotnikom z 36. specpułku zakaz wypowiadania się o zdarzeniach z 10 kwietnia. Dopóki więc Wosztyl nosił mundur, nie mógł zrobić zbyt wiele ani dla obrony swojego dobrego imienia, ani imienia kolegów, którzy zginęli.
PODEJRZANY
W kwietniu 2019 r. gen. Lech Majewski został zatrzymany przez Żandarmerię Wojskową na polecenie prokuratury w związku ze śledztwem dotyczącym organizacji pokazów lotniczych Air Show w Radomiu.
Śledczy postawili generałowi zarzuty przekroczenia uprawnień i przywłaszczenia środków finansowych przez stowarzyszenie SWAT, które organizowało pokazy. Efekt współpracy wojska ze SWAT był taki, że armia wydawała np. 6 mln zł na imprezę, nie zarabiała na niej nic, a na kontach stowarzyszenia pozostawało 2 mln zł. W sumie w postępowaniu chodzi o wyprowadzenie do SWAT 7,5 mln zł.
W czasie, gdy miały miejsce nieprawidłowości przy pokazach (czyli w latach 2011 i 2013), Dowódcą Sił Powietrznych był właśnie Lech Majewski. Później zarzuty w tej sprawie postawiono również gen. Mirosławowi Różańskiemu – za organizację Air Show w 2015 r., gdy był Dowódcą Generalnym Rodzajów Sił Zbrojnych. Na tej imprezie był też obecny - emerytowany już - generał Majewski. Przybył do Radomia wojskowym śmigłowcem, co kosztowało armię 20 tys. zł.
Śledztwo trwa, ale być może tylko do czasu, aż nowa władza przejmie prokuraturę, na której czele stanie „niezależny z natury” Adam Bodnar.
ŚWIĘTOWANIE W MOSKWIE
Postać Lecha Majewskiego nadaje się do opisania w opasłej książce. Byłaby to opowieść o niezdrowej ambicji prowadzącej wręcz do nienawiści, o kopaniu dołków pod innymi oficerami, o narażaniu na szwank bezpieczeństwa żołnierzy i Polaków dla osobistej kariery.
Ale też o niezdrowych relacjach ze Wschodem. Bo przecież rosyjskie wątki w biografii generała nie ograniczają się tylko do studiów w latach 80. Również jako Dowódca Sił Powietrznych z sympatią patrzył na Moskwę. W 2012 r. do rosyjskiej stolicy zabrał nawet żonę, by wspólnie fetować wojskowe lotnictwo Putina. Służby prasowe generała relacjonowały wówczas w branżowych mediach:
Dowódca Sił Powietrznych generał broni pilot Lech Majewski wraz z małżonką Elżbietą przebywał od 9 do 12 sierpnia w Moskwie. Wziął udział w obchodach 100-lecia Sił Powietrznych Federacji Rosyjskiej.
Częścią obchodów jubileuszu była międzynarodowa konferencja „Wspólne niebo”. Otworzył ją minister obrony Federacji Rosyjskiej Anatolij Sierdiukow. Tematem przewodnim konferencji było bezpieczeństwo lotów oraz prowadzenie przez siły powietrzne działań przeciw terroryzmowi. Prelegenci mówili również o transformacji sił powietrznych w dobie nowych zagrożeń dla bezpieczeństwa międzynarodowego, szkoleniu lotniczym oraz międzynarodowym zarządzaniu przestrzenią powietrzną.
W weekend na lotnisku Żukowski pod Moskwą odbyły się międzynarodowe pokazy lotnicze, w których uczestniczyło kilkadziesiąt samolotów i śmigłowców. Rosjanie zaprezentowali niemal wszystkie typy używanych bojowych statków powietrznych. Zaprezentowały się także lotnicze grupy akrobatyczne z Rosji, Wielkiej Brytanii, Francji, Włoch, Łotwy, Finlandii i Turcji. Siły Powietrzne RP reprezentowały „Biało-Czerwone Iskry”. Pokazy otworzył prezydent Federacji Rosyjskiej Władimir Putin.
Majewski był więc jednym z autorów wojskowej strony resetu z Rosją, który prowadził rząd Donalda Tuska. Dziś wraca jako człowiek, który nieobeznanego z armią Władysława Kosiniaka-Kamysza ma instruować w sprawach lotnictwa.
Czy prezes PSL w ogóle wie, komu powierzył stanowisko pełnomocnika? Czy ma świadomość, jakie skandale ciągną się za jego nominatem? Czy zdaje sobie sprawę, jakimi metodami Majewski niszczył porządnych oficerów?
I wreszcie: czy był to samodzielny pomysł ministra, czy ktoś mu tę kandydaturę „życzliwie” podsunął? Żadna z odpowiedzi na to pytanie nie jest dobra. Ale lepiej by było, gdyby szef MON potrafił zachować stalowe nerwy, zmienić decyzję i wycofać się z tak kompromitującego awansu na samym początku swojej kadencji.
Miał szybko pokazać, że mimo braku doświadczenia, z nadzorowaniem wojska sobie poradzi. Jednak z Lechem Majewskim u boku nie można wróżyć powodzenia tej misji.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/675000-strzezcie-sie-piloci-kosiniak-nie-mogl-gorzej-zaczac-w-mon