Przewodnicząca Komisji Europejskiej dowodziła brukselską delegacją na szczycie Unia - Chiny w Pekinie. W tym samym czasie powinna być w Rio de Janeiro, by podpisać umowę o wolnym handlu z krajami Ameryki Południowej, ale nie była, bo wizytę odwołano. Wiele wskazuje na to, że z negocjowanej 24 lata umowy nic nie będzie.
CZYTAJ RÓWNIEŻ:
Ursula von der Leyen to latające nieszczęście. Kilka dni temu była na Szczycie Klimatycznym w Dubaju, gdzie poinformowała ludzkość o potrzebnych bilionach euro na zaplanowanie ziemskiego klimatu i nowych na ten cel globalnych podatkach. Unijni poddani zaś się dowiedzieli, że wzrosną ceny praw do emisji CO2, trwa nakładanie tzw. ceł węglowych na towary importowane spoza Wspólnoty, więc one jak i energia znów podrożeją.
Kiedy już oświeciła w Dubaju ludzkość swymi wizjami, zaczęła się przygotowywać do podróży do Rio de Janeiro. Tam po 24 latach negocjacji miano ostatecznie podpisać umowę o handlu pomiędzy Unią a strefo Mercosur. Nazwa pochodzi od Mercado Común del Sur (Wspólny Rynek Południa) i dotyczy unii gospodarczej państw Ameryki Południowej, obejmującej Argentynę, Brazylię, Paragwaj i Urugwaj oraz członków stowarzyszonych - Boliwię, Chile, Ekwador, Gujanę, Kolumbię, Peru i Surinam. Członkostwo Wenezueli jest obecnie zawieszone.
Państwa Mercosur chcą stworzyć w Ameryce Południowej wspólny rynek wewnętrzny, posiadający jednolite regulacje prawne i umożliwiający swobodną wymianę usług, kapitału, rodzaju towarów, a także swobodny dostęp pracowników do rynków pracy obu krajów. Mniej więcej to co niegdyś w Unii, bez całej biurokracji, jednej niemiecko-francuskiej polityki i szaleństwa ideologicznego w rodzaju klimatyzm czy LGBTcoś tam
Państwa Mercosuru wytwarzają 67 procent PKB Ameryki Południowej i żyje w nich 62 procent mieszkańców kontynentu. Gdyby doszło do porozumienia pomiędzy państwami z Unią, utworzona zostałaby największa na świecie strefa wolnego handlu, skupiająca 780 mln ludzi.
Ale mimo 24 lat negocjacji nie doszło. Umowa nie będzie podpisana, przynajmniej na razie, choć już w 2019 roku Jean Claude Juncker, ówczesny przewodniczący Komisji Europejskiej ze względu na swe skłonności także w pracy, nazywany w Brukseli Juncker - drunker, ogłosił wielki sukces.
Stoimy przed Państwem jako dumni współwłaściciele umowy handlowej pomiędzy Unią Europejską a Mercosurem. Lubię używać słów z ostrożnością, ale to naprawdę historyczny moment. Prace nad tym porozumieniem trwały dwie dekady. Negocjacje rozpoczęły się 20 lat temu – 28 czerwca 1999 r. w Rio de Janeiro! Były długie i często trudne. Już wcześniej byliśmy blisko, ale dzisiaj w końcu się udało
— chwalił się na szczycie Unia - Japonia w Osace. To właśnie tam ludzkość dowiedziała się o wiekopomnej umowie - Juncker chciał olśnić Japończyków unijnym blaskiem.
Latka lecą, a teraz do Rio de Janeiro, gdzie trwa szczyt Mercosur miała polecieć Ursula von der Leyen, by znów coś niby podpisywać. W ostatniej chwili jednak wizytę odwołano i poinformowano Brukselę, że na razie z umowy nici. Jako pretekst podano to, że w Argentynie został wybrany nieprawidłowy prezydent Javier Milei.
Powody są oczywiście zupełnie inne. Unia narzuca swoją biurokrację, o czym mówiła na konferencji brazylijska sekretarz handlu zagranicznego Tatiana Prazeres i w swej arogancji zawsze do takich umów wciska ideologię: zrównoważony rozwój uwzględniający klimatyzm, chce mówić Brazylijczykom jak mają się gospodarować w swoich lasach, etc. Oni sami - ta licha, nieeuropejska ciemnota nie wie jak ma o nie dbać.
To idzie tak daleko (unijne ingerencje i wymagania), że aż kwestionuje się naszą władzę i zdolność do kontrolowania i własnej oceny sytuacji
— mówił cytowany przez argentyńską gazetę „Ambito Financiero” prezydent Paragwaju Santiago Pena. I konkludował:
Dla mnie oznacza to utratę suwerenności i jest to praktycznie niedopuszczalne.
Skąd my to znamy, co nam to przypomina?
Sama umowa budzi wiele wątpliwości - ogromne powody do obaw mają producenci żywności w Europie, która zalana byłaby towarami z Ameryki Południowej. Zostawmy z boku merytoryczną ocenę. Chodzi o coś innego - o tą niebywałą pychę i arogancję, ale też patologiczną nieudolność. O to wieczne pouczanie innych i bezradne przebieranie nóżkami. O ogłaszanie sukcesów tam gdzie są klęski. Tak jak latem, kiedy von der Leyen poleciała do Tunisu, by niby podpisać wielką umowę z Tunezją o pomocy w zwalczaniu band przemytników ludzi, o powstrzymywaniu nielegalnej imigracji. Ledwo wróciła, to Tunezja wypuściła w regatach na włoską Lampedusę tysiące łodzi z nielegalnymi imigrantami, tamtejszy resort spraw zagranicznych nie wpuścił do kraju unijnej delegacji, a prezydent Kaise Saied oznajmił, że nie da pomiatać swym krajem, i żeby Unia wsadziła sobie gdzieś swoją jałmużnę.
W październiku rozmowy o umowie handlowej z Unią zerwała Australia. Powodem znów miała być arogancja unijnego jaśniepaństwa i narzucania biurokratycznych, unijnych norm i procedur. Eurokratom szczególnie zależało na tej umowie, bo w 2021 r. swoją podpisali Brytyjczycy, którzy z unijnego kołchozu uciekli.
W takich to warunkach ciągłych klęsk zamiast lecieć do Rio De Janeiro, Ursula von der Leyen poleciała do Chin. Chciała to zrobić prosto z Brazylii - tak sobie to sprytnie wymyśliła, by zaimponować Chińczykom, tak jak Juncker Japończykom. Miała wejść cała na biało i tadam: rzucić oniemiałym z wrażenia Azjatom, by zmiękli, umowę z Mercosur na stół. A wyszło jak zwykle.
Z relacji, dostępnych nagrań z konferencji i wystąpień wynika, że von der Leyen przewodniczący Rady Europejskiej Charles Michel urządzili w Pekinie festiwal lamentów i rzewnych pogróżek.
To był płacz, że Kraj Środka za mało z Unii kupuje, a za dużo sprzedaje.
To była okazja (szczyt z Chinami) by przedstawić nasze obawy i oczekiwania w stosunków do chińskich przywódców
— mówiła na konferencji prasowej w Pekinie.
Dotyczą one głównie wymiany handlowej z Chinami. Ta wynosi rocznie 840 miliardów euro. Mowa też była o krytycznym dla Unii - jak nazwala to przewodnicząca, braku równowagi w tym handlu. Roczny deficyt Unii sięga 400 miliardów euro. W ciągu 20 lat zwiększył się dziesięciokrotnie, a w ostatnich dwóch latach podwoił.
Odpowiedzialnością za ten stan rzeczy przewodnicząca von der Leyen obciążyła Chiny. Chodzi o brak dostępu do tamtejszego rynku, preferencyjne traktowanie miejscowych firm (a niby jakie miałoby być??) i uwaga, uwaga: zbyt duże zdolności produkcyjne Chin. Ponieważ niektóre rynki zamykają się przed chińskimi produktami - przewodnicząca nie wymieniła Stanów Zjednoczonych, ta nadmierna produkcja jest kierowana do Europy. Nie zmyślam, tak mówiła.
I teraz najpiękniejsze, a właściwie najgłupsze:
Europejscy liderzy nie będą tolerowali tego, że nasza baza przemysłowa jest podkopywana przez nieuczciwą konkurencję.
Protekcyjna polityka Chin, stosowanie dumpingu to wszystko prawda, ale mało kto ma tak wielkie zasługi w „podkopywaniu bazy przemysłowej” Europy jak ona i władcy Unii, a także światli, postępowi liderzy jak Macron, Merkel, Scholz oraz całe rodziny i pokolenia rasowej eurokracji. To oni szaleństwami klimatyzmu, biurokracją sprawili, że kto może przenosi się z biznesem poza Wspólnotę, często do Chin, albo tam zamawia towary. Nawet produkcja tego co miało być unijnymi eko cudeńkami, dumą Wspólnoty - prądotwórcze wiatraki, czy panele fotowoltaiczne tam się głównie ulokowała. Państwo Środka produkuje 90% paneli i tam mieści się 6 z 10 największych firm od turbin wiatrowych. W Europie zaś dwie.
Ursula von der Leyen wypłakuje się nad europejskim - głównie niemieckim - przemysłem motoryzacyjnym, który daje 14 milionów miejsc pracy, bo jest teraz wykańczany przez chińską konkurencję. Chodzi głównie o tanie samochody elektryczne. To tak ważne, że aż mówiła o nich w swym orędziu o stanie Unii. I teraz całym bagażem zawalonych spraw, jak wspomniane umowy z Australią, czy Mercosur pojechała do Chin, by tam się czegoś domagać, żądać, a nawet żałosne pogróżki miotać.
Czy jej się wydaje, że Chińczycy nie wiedzieli z kim mają do czynienia, że nawet do Brazylii nie poleciała, by tą nieszczęsną 24 lata negocjowaną umowę podpisać? I te jej buńczuczne pełne samouwielbienia występy, to machanie nieporadnymi rączkami. Pomińmy katastrofalną, obarczoną obłędem klimatyzmu politykę gospodarczą. Ona nie jest w stanie niczego załatwić, na nic się umówić. Jest pośmiewiskiem, wcieleniem bezradności i niekompetencji. To właśnie przewodnicząca Komisji Europejskie odpowiada za umowy handlowe. To jej kompetencje i komisarz Dombrovskisa. Oczywiście ona jest tylko zwieńczeniem, wisienką na kupie tego brukselskiego systemu głupoty i niemożności. Świat się z Unii śmieje, ma zabawę z jej przywódców, szydzi z nich, upokarza, czego sama von der Leyen wielokrotnie doznawała. Ta kobieta ze swoją czeredką wstyd nam przynosi.
Popatrzmy na to wszystko z jeszcze innej perspektywy. Oto gdy w czasie Szczytu Klimatycznego w Dubaju, gdzie mówiła o nowych daninach i bilionach na klimatyzm, do leżącej ledwie 140 km dalej stolicy Emiratów - Abu Dabi przyleciał Putin. Tam został przyjęty po królewsku. Stamtąd poleciał do stolicy Arabii Saudyjskiej Rijadu. Gdy wrócił do Moskwy z wizytą do niego przybył prezydent Iranu Ebrahim Raisi.
Można płakać, narzekać, że przywódcy tamtego regionu świata budują relacje z tym krwawym tyranem i oprawcą, ale nie można się dziwić. Zachód chce wykończyć państwa arabskie, Północnej Afryki, Zatoki Perskiej. A jego liderzy nawet nie zdają sobie z tego sprawy. Co te kraje zrobią jak ropy nie będą mogły sprzedawać, bo von der Leyen Trzaskowski czy Grecia swe obsesje mają? Co zrobi 500 milionów ludzi z tych regionów świata? To jednak na inną opowieść.
I co miałaby Unia tym wszystkim zabiegom dyktatora przeciwstawić? Tę latającą w kółko po świecie, wiecznie zadowoloną, pretensjonalną niedojdę von de Leyen i całe to skorumpowane, aroganckie brukselskie towarzystwo? Ręce opadają i nie wiadomo czy śmiać się czy płakać widząc tę pychę i nieporadność władców Europy, klęski kolejne Po drugiej stronie Atlantyku to samo. Eh!
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/673849-ursula-von-der-leyen-nadlatujaca-katastrofa