51 dni czekania na politycznego Godota okazało się bardzo wymagającym crash testem dla „nowej zmiany”. I na razie tego testu ona nie zalicza.
Spotkanie z bałwanem (25 listopada 2023 r.) oraz oglądanie z wnukami parady zmotoryzowanych świętych Mikołajów (3 grudnia 2023 r.) to bodaj jedyne formy aktywności Donalda Tuska w czasie, kiedy w polskiej (i nie tylko) polityce wiele się dzieje. Potwierdza się znana od dawna zasada, że gdy są problemy, to nie ma Donalda Tuska. Jest afera wiatrakowa i oczywiście nie ma człowieka, który szykuje się do objęcia funkcji premiera. W przekonaniu, że jeśli zniknie, nic się do niego nie przyklei, tym bardziej gdy media publiczne zostaną wreszcie zdobyte, czyli zaczną się razem z dziadkiem Donaldem zachwycać bałwanem i wnukami.
Taktyka Tuska, czyli chowanie się i próba przeczekania (przynajmniej do czasu powstania tego tekstu) ma całkiem racjonalne uzasadnienie. On też to widzi. Co widzi? Bardzo szybkie wyparowywanie oczekiwań, że przewodniczący Platformy Obywatelskiej jest w stanie cokolwiek zmienić, a choćby tylko coś ważnego zrobić. I wiszącą w powietrzu atmosferę dekadencji, a nie zmiany. Wrażenie, że czeka nas w Polsce nie przełom, lecz schyłek. Że Tusk to nie odnowa (sanacja), lecz restauracja.
Wystarczyło zatrzymanie triumfalizmu, jaki mieliśmy po wyborach 15 października 2023 r. w obozie Koalicji Obywatelskiej, Trzeciej Drogi i Nowej Lewicy, żeby wszystko skapcaniało. A to zatrzymanie to decyzja prezydenta Andrzeja Dudy, że misję tworzenia rządu dostał Mateusz Morawiecki, jeden z liderów jednak zwycięskiego ugrupowania. Tygodnie, w których odbyło się posiedzenie nowego Sejmu, powołanie przez prezydenta nowego rządu, a przed expose i głosowaniem wotum zaufania, pokazały, jak słaba jest obecna sejmowa większość, mimo że dysponuje 248 mandatami.
Bardzo długo Donald Tusk i spółka zapowiadali rewolucję w stylu jakobinów albo kontrrewolucję w stylu termidorian (czystki, likwidowanie, unieważnianie, karanie) już następnego dnia po wyborach, a mija już 51 dni i żadnej rewolucji nie ma. Nie dlatego, że jeszcze nie mają narzędzi, czyli nie rządzą, lecz z powodu zdemaskowania pustki (w zasadzie to była autodemaskacja) ideowej czy programowej, jaka za nową większością sejmową się kryje. Ta pustka jest przykrywana spektaklami rozrywkowymi, głównie z udziałem marszałka Szymona Hołowni, lecz to na dłuższy dystans nic nie daje i nie da. W końcu Sejm nie jest od tego, żeby konkurować z kabaretami, choć bardzo się stara.
Po 50 dniach bez władzy jednym właściwie osiągnięciem (umeblowanie Sejmu i Senatu wedle własnego pomysłu nie jest osiągnięciem, tylko mechanicznym skutkiem posiadania większości) „nowej zmiany” jest kompromitacja związana z kształtem projektu ustawy mającej ponoć dotyczyć dalszego mrożenia cen energii. Wyszła z tego ustawa wiatrakowa mająca kształt zestawu życzeń oraz żądań grup interesów i politycznych sponsorów, a w ogólniejszym wymiarze dużo bardziej odpowiadająca na niemieckie niż polskie interesy.
51 dni przymierzania się do władzy to właściwie jeden wielki pokaz nieudolności nowej większości, co Polacy mogą obserwować w formie swego rodzaju politycznej pornografii, tyle jest w tym obnażania się i bezwstydu. I płyną z tego bardzo pesymistyczne dla „nowej zmiany” wnioski. Pierwszy jest taki, że społeczeństwo pogrąża się w pesymizmie, żeby nie powiedzieć w dekadencji, jaka już od ponad siedmiu tygodni jest dominującym nastrojem podobno zwycięskiego obozu i samego Donalda Tuska. Zwycięzcy, który przegrał jednak bezpośrednie starcie z Jarosławem Kaczyńskim, gdy chodzi o wynik swej partii, pompowanej do ostatniej chwili.
Nawet we własnym obozie nie ma entuzjazmu, a jest przygnębienie i narastająca złość. A poza własnym obozem panuje wielkie rozczarowanie, zanim cokolwiek ważnego się zaczęło. I coraz więcej ludzi zadaje sobie pytanie: co my, do diabła, najlepszego zrobiliśmy? Dobra, daliśmy PiS nauczkę, ale jeszcze większą dajemy sobie. Polacy mają coraz częściej przekonanie, że to nowe jest stare i właściwie nic dobrego się nie zdarzy. Potwierdza to buksowanie w miejscu nowej parlamentarnej większości, a nawet coraz głębsze zakopywanie się w błocie pojazdu, który miał ich dowieźć do triumfu. Stąd dekadenckie nastroje, wręcz przypominające to, co się działo w Europie gdzieś około 1913 r.
51 dni czekania na politycznego Godota okazało się bardzo wymagającym crash testem dla „nowej zmiany”. I na razie tego testu ona nie zalicza, mimo że wciąż jeszcze nie doszło do zderzenia ze ścianą realnego rządzenia. To auto dopiero pędzi na ścianę. Co to za zwycięstwo, jeśli panuje powszechny pesymizm? Co to za radość (zapowiadano przekształcenie Polski w krainę uśmiechu), jeśli są zaciśnięte usta i szczęki oraz spojrzenia miotające pioruny? Co to za optymizm, który nawet mimo przedświątecznego czasu nie gości w polskich domach?
Przeciętni Polacy najczęściej pytają: co to się porobiło?, co teraz będzie?, dokąd to wszystko zmierza?, jak żyć? I nie mają żadnej dobrej, optymistycznej odpowiedzi. Nie dziwi więc, że Donald Tusk się w takiej sytuacji chowa, a jedyne, co go zajmuje, to bałwan, wnuki i św. Mikołaj. Ale chowanie się nic nie da. I dotyczy to całej „nowej zmiany”. Jest coraz więcej przesłanek, że to może być bardzo krótka „nowa zmiana”. I coraz powszechniejsze jest przekonanie, że nikt nie będzie po niej płakał.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/673318-tusk-sie-chowa-nowa-wiekszosc-jest-bezradna