Zbliża się tzw. krok drugi. Opozycja aż przebiera nogami, by w końcu sejmowa większość nominowała swojego kandydata na premiera. Według ustaleń Koalicji Obywatelskiej, PSL, Polski 2050 i Lewicy ma nim być Donald Tusk.
Mamy aż nadto danych, by sądzić, że ten kandydat nie odejmie nam codziennych trosk, a taką ambicją powinie kierować się premier. W obecnych, trudnych czasach jest PIĘĆ OBSZARÓW, w których Tusk powinien radzić sobie świetnie. Jego historia w fotelu szefa rządu pokazuje jednak, że tak nie było i nie jest. Nie mamy powodu, by wierzyć, że się zmienił. Widząc jaką mgłę wokół niego tworzą jego koalicjanci, jak szybko wycofują się z kampanijnych obietnic i jak próbują przekierować emocje na rozliczenia Zjednoczonej Prawicy - musimy dobitnie powiedzieć: Donald Tusk nie będzie premierem dobrym dla Polski i Polaków.
Po pierwsze
Tusk nie lubi gospodarki, wręcz się nią brzydzi, w dzisiejszych czasach to może być coś więcej niż błąd.
Większość sejmowa, która właśnie idzie po władzę oraz sam przewodniczący KO w dużej mierze spili śmietankę z kryzysu, który dopadł rząd Zjednoczonej Prawicy. PR-owo wykorzystali sytuację, która dotknęła nas wszystkich. Bardzo to niesprawiedliwe, bo nie ma w tym zaniedbań czy niegospodarności gabinetu Mateusza Morawieckiego, są za to obiektywne trudności spowodowane najpierw pandemią COVID-19, a potem wojną na Ukrainie wywołaną przez rosyjską napaść.
W kampanii wyborczej uparcie forsowano hasło „PiS = drożyzna”. Nieprawdziwe, ale chwytliwe i pozwalające w memicznie prosty sposób obarczyć winą za swoją niedolę politycznego przeciwnika. Czy na dłuższą metę Donald Tusk będzie wiedział, jak poradzić sobie z podłymi nastrojami Polaków zmuszonych przez inflację, by z portfeli wyciągać coraz więcej pieniędzy na codzienne zakupy? Należy w to wątpić. To dlatego zamiast kosztownych obietnic rzucanych narodowi w kampanii naprawdę lekką ręką, zaczyna się czas komisji śledczych.
Jako lider opozycji Donald Tusk mógł bez ryzyka wytykać błędy przeciwnika, jak premier musi mieć świadomość, że problemy Polaków staną się jego problemami. Na kogo wówczas zepchnie odpowiedzialność?
Donald Tusk od spraw trudnych zawsze miał „ludzi”. Gospodarki nie rozumie, odpycha ją od siebie jak najdalej. W czasie trwania koalicji PO-PSL oddał te resorty bez żalu Ludowcom. Nawet sprawę tak kluczową, jak nowy kontrakt gazowy z Rosjanami powierzył do realizacji Waldemarowi Pawlakowi, choć (mimo zaprzeczeń) na bieżąco był o niej informowany. Tusk interweniował osobiście dopiero wówczas, gdy sprawa stanęła już naprawdę na krawędzi, a Pawlak chciał nas na dziesięciolecia uzależnić od Moskwy nie tylko w sprawie gazu, ale i energetyki budowanej w Obwodzie Królewieckim. Chociaż z dużą dozą prawdopodobieństwa można stwierdzić, że premier Tusk nie podjąłby tej interwencji, gdyby nie alarmistyczne tony dobiegające z kancelarii prezydenta Lecha Kaczyńskiego i sprzeciw Komisji Europejskiej, która nie mogła zgodzić się na aż tak długie uzależnienie nas od rosyjskich surowców.
Nie może być dobrym premierem ktoś, kto tak bardzo nie interesuje się gospodarką. To może byłby wariant na „lepsze czasy”, na teraz absolutnie nie.
Po drugie
Brak wyobraźni geopolitycznej i wchodzenie w zależności od obcych mocarstw dyskwalifikuje zarówno Donalda Tuska, jak i jego najbliższe otoczenie.
Widać dzisiaj wyraźnie, dlaczego taki jazgot podnoszono, gdy poprzedni parlament formował komisję ds. zbadania wpływów rosyjskich i dlaczego obecny Sejm zamiast zając się palącymi kwestiami gospodarczymi, postanowił rozpocząć o ukatrupienia tego ciała. Zanim odwołano członków komisji, zdążyła ona opublikować szczątkowy raport, w którym jest mowa m. in. o tym, że kontakty polskiego wywiadu z rosyjskim przebiegały bez odpowiedniego nadzoru. Często miały ona charakter wykraczający poza relacje służbowe, co pozwala sądzić, że Rosjan traktowano w Polsce jak sojuszników, a może nawet przyjaciół.
Wówczas premierem był Donald Tusk, ministrami obrony narodowej Bogdan Klich oraz Tomasz Siemoniak, ministrami koordynatorami służb specjalnych Jacek Cichocki i Bartłomiej Sienkiewicz. Dokładnie ta sama ekipa dzisiaj szykuje się do przejęcia władzy w Polsce. Jak powiedział prof. Andrzej Zybertowicz, „komisja rekomenduje niepowierzanie im zadań, stanowisk i funkcji publicznych związanych z odpowiedzialnością za bezpieczeństwo państwa”.
Nie może być dobrym premierem ktoś, kto w polityce zagranicznej i dotyczącej bezpieczeństwa kieruje się bardziej własnymi ambicjami niż interesem państwowym. Ktoś, kto mimo ekspansywnej, imperialistycznej polityki Kremla dążył do politycznego zbliżenia Polski i Rosji. I, co gorsza, parł do sojuszu nawet po napaści na Gruzję, aneksji Krymu i katastrofie smoleńskiej.
Po trzecie
Szef rządu powinien być człowiekiem pracowitym, a Tusk z tego nie słynie.
Nie jest tajemnicą, że w latach 2008-2014 Donald Tusk zaczynał urzędowanie w KPRM w poniedziałki, gdy przylatywał z Sopotu, a kończył w czwartki. A w tygodniu sporo czasu poświęcał na aktywności pozazawodowe. Legendarne stało się jego „haratanie w gałę” - piłka z kolegami.
Czy Polacy zdawali sobie sprawę z tego, jak ciężko haruje szef rządu? W 2011 roku tygodnik „Newsweek” opublikował wyniki badania CBOS zatytułowane: „Portret Donalda Tuska po trzech latach sprawowania urzędu”. Z artykułu: „Sympatyczny, ładny, leniwy” dowiadujemy się, że Polacy cenili w szefie Platformy najbardziej cechy zewnętrzne i sposób bycia: „inteligentny”, „przystojny” oraz „energiczny i dynamiczny”.
Gorzej szło, gdy ankieterzy dopytywali o szczegóły jego pracy: „mówi niejasno i unika konkretów”, „na słowach szefa rządu nie można polegać, bo dużo mówi, a mało robi (zaledwie 17 proc. było zdania, że jeśli Tusk coś obiecuje, będzie do tego dążył)” i wreszcie „premier bardziej niż o dobro kraju dba o własny wizerunek i karierę polityczną (aż 52 proc. badanych!)” oraz „szefa rządu nie obchodzi los zwykłych ludzi”.
Przypomnijmy, to badanie przeprowadzono po trzech latach rządzenia. Już wówczas Polacy mieli przeczucia, że z tą władzą jest coś nie tak. Później wszystko się potwierdziło.
Nie może być dobrym premierem ktoś, do kogo Polacy mają tak mało zaufania, kto nie sprawia nawet wrażenia, że zależy mu na poprawie naszego życia, a nie tylko na zemście na PiS.
Po czwarte
Donald Tusk liczy na to, że media go obronią, dlatego tak bardzo zależy mu na zniszczeniu Telewizji Polskiej.
Już w 2011 roku politolog prof. Rafał Chwedoruk pytał, czy możliwe jest w Polsce zainstalowanie się „demokracji fasadowej”. Trzeba przyznać, że rządy gabinetu Tuska wypełniały tę definicję w 100 proc. Ważniejsze od tego, jak jest naprawdę było to, jak pokażą to media. Warunek był jeden, wszyscy musieli grać do jednej bramki. I tak wówczas było.
W 2013 roku branżowy portal press.pl (trudno go uznać za sprzyjającego PiS) pisał: „Czym mniejsze ma poparcie w sondażach Platforma Obywatelska, tym bardziej aktywny w mediach jest premier Donald Tusk. (…) Dwa tygodnie temu udzielił on obszernego wywiadu >>Polityce<<, w którym mówił, że nie odda Polski bez walki. Później był gościem audycji >>Sygnały dnia<< w radiowej Jedynce. Tydzień temu wystąpił w programie >>Tomasz Lis na żywo<<, a wczoraj mówił o polityce prorodzinnej w >>Dzień dobry TVN<<”.
Szef Platformy mógł nie przejmować się mediami prawicowymi, które zadawały mu niewygodne pytania. Przy takiej sile frontu, który go popierał, nie musiał.
Nie może być dobrym premierem ktoś, kto tak bardzo ceni sobie opakowanie, a zawartość lekceważy. Donald Tusk być może jeszcze nie wie, co go czeka, bo rynek medialny bardzo zmienił się od 2014 roku, gdy on opuszcza Polskę. Nawet w przypadku, gdy uda mu się przejąć media publiczne, system informacyjny nie jest już tak szczelny jak wówczas.
Po piąte
Wszystko wskazuje na to, że Donald Tusk nie wiąże swojej przyszłości z Polską. Znów marzy mu się gra w „wyższej lidze”.
Plotki kuluarowe głoszą, że Donald Tusk już oznajmił swoim najbliższym współpracownikom, iż za jakiś czas znów wyniesie się z Polski. Czekać na niego ma posada szefa Komisji Europejskiej. Tylko proszę nie mówić, że sam zainteresowany temu zaprzecza, bo w 2014 roku też zaprzeczał. Mocno poirytowany pytaniami dziennikarzy mówił, że nie wybiera się do Brukseli, że rola szefa polskiego rządu jest dla niego o wiele bardziej ekscytująca.
Latem ubiegłego roku, kiedy dopiero szykował się, by odbić Polskę z rąk Jarosława Kaczyńskiego, udzielił wywiadu TVN24. No, ale przez przypadek nagrało się też to, co mówił do dziennikarki nieco wcześniej: „Demotywuje mnie świadomość, że będę musiał kandydować. (…) To jest tak upiorna myśl, że ja będę tam z powrotem siedział… na tej Wiejskiej”.
Operacja „premier Donald Tusk 2.0” wygląda na wyrachowaną grę, której celem jest własny, wygodny fotel gdzieś z dala od Warszawy. Nie może być dobrym premierem człowiek, który nie ma Polski w sercu.
Marcin Wikło
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/673281-nasza-analiza-dlaczego-donald-tusk-bedzie-zlym-premierem