Gdy Dominika Wielowieyska w „Gazecie Wyborczej” zaczyna wyjaśniać, jak jest z PiS i Jarosławem Kaczyńskim, od razu wiadomo, jak nie jest. A do tego dochodzi część rozrywkowa, bowiem tłumaczenie, jak jest zawiera hektolitry jajcarstwa i nonsensu. Tekst Dominiki Wielowieyskiej zamieszczony 2 grudnia 2023 r. zaczyna się od atomowego uderzenia jajcarskiego: „Tuska pomysł na politykę zagraniczną: balans między Unią, Francją, Niemcami i USA, bezwzględne negocjacje w interesie Polski plus gra z obu partiami za oceanem”.
Dobrze, że Tusk wreszcie się dowiedział, jaki ma pomysł na politykę zagraniczną, bo chodziłby jak potłuczony. A jak już się dowiedział, to oczywiście go nie zrealizuje, bo chociaż to jego pomysł, to jednak nigdy go sobie nie uświadamiał, a tym bardziej nie chciał realizować. Ale przynajmniej jest jego. Szczegóły budzą już tylko chóralny śmiech, bo to mistrzostwo świata, żeby w jednym zdaniu zawrzeć same nonsensy. Jaki balans? Jakie bezwzględne negocjacje? Jaka gra?
Wystarczy przypomnieć, co Donald Tusk robił jako premier RP i przewodniczący Rady Europejskiej, żeby błyskawicznie ustalić, że nie balans tylko totalne przegięcie w stronę Niemiec i Unii. Nie bezwzględne negocjacje, tylko karne podporządkowanie się temu, co przyniosą w teczce (i nawet nie muszą pokazywać). I nie gra, tylko notoryczne uznawanie cudzych argumentów, zanim jeszcze do jakiejś gdy mogło dojść. Tak jajcarskiego jednozdaniowego wstępu chyba jeszcze nie było. A potem są już zwykłe jaja, czyli przypisywanie Jarosławowi Kaczyńskiemu wszystkich niedorzeczności składowanych w piwnicach na Czerskiej (nawet, jeśli nie ma tam piwnic).
Piękne i urzekające jest przypuszczenie, że rządowi Tuska „chodzi o to, aby osłabić bardzo szkodliwy przekaz PiS, że nowa władza odda za darmo polską suwerenność, że Polska straci dumę narodową, że będzie popychadłem Niemiec i że za poklepywanie po plecach zrobimy wszystko, czego wymagać będą od nas wielkie mocarstwa”. To, że tak będzie nie jest przedmiotem żadnych kontrowersji, chodzi tylko o to, czy będzie to poziom żenujący i upokarzający, czy tylko zawstydzający. To nie przekaz, tylko fakty, a z tymi się podobno nie dyskutuje. Dlatego nie chodzi o to, czy „Jarosław Kaczyński będzie trzymał się retoryki, że jego konkurenci to zdrajcy, targowiczanie, którzy sprzedadzą Polskę”, lecz o to, jak szybko to wszystko przebiegnie.
Jajcarstwem o wielkim potencjale humorystycznym jest postulat wciśnięcia Polakom kitu, że pod rządami Tuska „to my będziemy mieć coraz większy wpływ na to, co będzie się działo w Unii Europejskiej. To my będziemy za chwilę jednym z głównych rozgrywających, jeśli będziemy grać mądrze”. Warunek „mądrze” odpada w przedbiegach, bo jest po prostu niemożliwy. A szansa na bycie „jednym z głównych rozgrywających” to była, ale się zmyła - wraz z możliwością powrotu Tuska do władzy. Nie ma bowiem w Polsce polityka, który tak jak Tusk i w sposób właściwie w pełni deterministyczny gwarantowałby najmniejsze z możliwych prawdopodobieństwo windowania pozycji Polski. Już na starcie Polska ma więc przerąbane i żadne zaklęcia czarowników z Czerskiej tego nie zmienią.
Charakterystyczne, że „Gazecie Wyborczej” i Dominice Wielowieyskiej nie chodzi o to, co faktycznie stanie się z Polską i Polakami, tylko, czy uda im się wcisnąć kit, że Polska ma świetlaną przyszłość pod rządami Tuska. Żeby kit wcisnąć się udało, „taka kampania musiałaby się toczyć z udziałem osób, które nie kojarzą się jednoznacznie z jakąkolwiek partią polityczną, są uważane za patriotów i osoby oddane sprawie Polski. I nie są bezkrytyczne wobec polityków”. Ha, ha, ha, ha, ha, ha, ha, ha, ha, ha ….
Wciskanie kitu jest potrzebne, a nawet konieczne dlatego, „że być może zbliżamy się do chwili, gdy staniemy się płatnikiem netto w UE. Trzeba przekonać ludzi, że to pozytywny sygnał. Wchodzimy w ten sposób do ligi rozgrywających, nasze znaczenie rośnie. Trzeba zapobiec rozprzestrzenianiu się fałszywej tezy, że skoro dokładamy do budżetu Unii, to znaczy, że jesteśmy poszkodowani i czas Unię opuścić”. Innymi słowy chodzi o to, by tak Polaków zmanipulować, żeby dotychczasowe robienie ich przez Brukselę i Berlin „w wała” uznali za dobrodziejstwo w perspektywie robienia ich „w wała” w dwójnasób. Bo wtedy to już będzie po prostu raj. Europejski.
Jak nie ma argumentów, to zawsze organ Michnika-Sorosa i jego żołnierze uciekają się do najprymitywniejszej zlewozmywakowej psychoanalizy. Jej najważniejszym kamieniem milowym jest piramidalna bzdura, jakoby „przez ostatnie osiem lat polscy gracze, czyli Mateusz Morawiecki i Andrzej Duda, byli jedynie wykonawcami poleceń lidera, którego pojęcie o świecie jest raczej skromne, nie podróżuje, z przedstawicielami innych państw rozmawia sporadycznie z pomocą tłumacza, bo nie zna żadnego języka obcego. A do tego z wiekiem umacnia się w przekonaniu, że istnieje ogólnoświatowy spisek z udziałem UE i USA, aby Polskę pognębić”.
Można się założyć o wielkie sumy, że Jarosław Kaczyński ma tysiąc razy większe pojęcie od Wielowieyskiej o tym, o czym zlewozmywakowa psychoanalityczka z Czerskiej przekonuje, że nie ma. Bo jest politykiem, który od ponad 40 lat ma ogromny wpływ na rzeczywistość w Polsce i poza nią. A to jest możliwe wyłącznie wtedy, gdy się nie tylko politykę rozumie, ale potrafi ją wdrażać. Naprawdę groteskowa i skrajnie żenująca jest ta maniera przypisywania komuś własnej niemocy i infantylizmu w postrzeganiu i rozumieniu polityki.
Jeszcze gorsze jest używanie argumentów z magla: „A Morawiecki - słyszałam to wielokrotnie od posłów klubu PiS - po prostu wprowadzał Kaczyńskiego w błąd w sprawach europejskich. Podobnie robili urzędnicy Donalda Trumpa, by uniknąć szkodliwych decyzji prezydenta USA”. Jedna pani drugiej pani… Naprawdę wstyd. Tym bardziej że za chwilę sama bywalczyni magla twierdzi, że „moi rozmówcy przekonują, że nie można Kaczyńskiego przedstawiać jako starszego pana, który nie ma pojęcia o tym, co dzieje się w Brukseli”.
To Dominika Wielowieyska nie ma pojęcia, jak przemyślnie trzeba grać z szulerami w Brukseli, żeby nie dać im się ograć. Za rządów Tuska nie było takich problemów, bo szulerzy nawet nie musieli oszukiwać, żeby wygrać. Po prostu zgłaszali swoje żądania i one były posłusznie realizowane. Przy okazji całkowicie kompromituje się teza bunkra z Czerskiej, że PiS jest partią niedemokratyczną, skoro przyznają, że wewnątrz toczą się różne gry, w tym personalne, mające wpływ na fundamentalne sprawy. To partia Tuska jest niedemokratyczna, bo każdy, kto ma inne zdanie od szefa, może mu skoczyć i nie ma najmniejszych szans, żeby to inne zdanie na cokolwiek wpłynęło.
Kompletną naiwnością i dziecinadą jest opowiadanie, że Ursula von der Leyen rozegrała polskiego prezydenta i premiera, a to dlatego, że oni się sami rozegrali. Podobno „po jakimś czasie do ludzi prezydenta to dotarło, no ale wcześniej trzeba było głosić co innego, by nie wyszło, że Andrzej w istocie nic nie może i został brutalnie ograny przez Ziobrę za przyzwoleniem Nowogrodzkiej”. Tak może kombinować mała Dominisia z podstawówki, która nie dopuszcza, że zabiegi o interes Polski są piętrowe i wielowymiarowe, a nie tak proste, jak wnioski na zebraniach w „Gazecie Wyborczej”.
Okropne jest samo czytanie o tym, że teraz na arenę wchodzi Słońce Peru, a właściwie Słońce Europy, czyli Donald Tusk, „który na arenie międzynarodowej zna wszystkich znaczących aktorów. I - co istotne - jest decyzyjny. Rozmowy z polskim premierem mają znaczenie, bo to Tusk naprawdę rządzi”. Tusk zna ważne osobistości na świecie na takiej zasadzie, na jakiej kamerdyner albo majordomus znają gości swego pana. Ale to nie sprawia, że ci goście traktują go tak jak jego chlebodawcę. Owszem, Tusk jest decyzyjny, tylko przypadkowo te decyzje zawsze są zgodne z tym, czego się od niego oczekuje.
Nie jest żadnym majstersztykiem Tuska powrót Radosława Sikorskiego do MSZ, bo skutki tego nieszczęścia wszyscy znają, zaś Tusk musi mieć kogoś, kto będzie jeszcze większym słoniem w składzie porcelany niż on sam. Wielowieyska nazywa to „asertywnością w rozmowach z największymi graczami”. Przez tę asertywność niemal nie upadła inwestycja USA w antyrakietową obronę Polski, stosunki z demokratycznymi sąsiadami były ustawiane pod megalomanię Tuska i Sikorskiego, a w najważniejszych kwestiach były błagania wobec Berlina, żeby przygarnął polską sierotkę, bo jak nie, to będą plagi egipskie i koniec świata. Sikorski jest politycznie w USA persona non grata, więc bardzo ciekawe jest to jego rozstawianie po kątach administracji Bidena przez tego Talleyranda, Metternicha i Kissingera w jednym.
Wielowieyska jara się tym, że „Politico wymieniło Tuska jako jednego z najważniejszych polityków europejskich. Przyszły premier znalazł się przed francuskim prezydentem Emmanuelem Macronem czy włoską premier Giorgią Meloni”. Tylko spokojnie. Trzeba było jakoś zachęcić Tuska, żeby wobec perspektywy zniszczenia Europy narodów i zastąpienia jej europejskim kołchozem rządzonym przez Niemcy, zmanipulował Polaków, że to wstęp do raju. I żeby gorliwie realizował plan Berlina, z perspektywą zostania jego namiestnikiem. Zaiste wielki to honor i wielkie zadanie. Godne popierania przez Czerską. Nawet gdy ten zapał jest skrajnie wyczerpujący intelektualnie, co widać, słychać i czuć.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/673006-wyborcza-reanimuje-tuska-jako-zbawce-polski-i-europy