Ujawniona afera wiatrakowa - próba przeforsowania rozwiązań niszczących naturę i życie milionów ludzi, to dobra okazja, by po raz kolejny zastanowić się nad sensem rozwoju tej branży teraz i w obecnych warunkach.
Nie ma wątpliwości, że forsowana przez spodziewającą się władzy opozycję ustawa wiatrakowa to wielka afera. Na poziomie państwa ujawniła ona kilka spraw. Po pierwsze łatwość z jaką lobbyści docierają do jaśnie państwa przedstawicieli narodu, czyli posłów. Pod drugie indolencję, brak kompetencji w przedmiocie tak szybko procedowanej sprawy, zwykłą głupotę, naiwność, ustawodawcze niechlujstwo. Czy oni tam ci z PO i od Szymona Hołowni myśleli, że nikt nie zauważy, iż proponowane są wywłaszczenia pod wiatraki i ktoś chce je stawiać w odległości 300 metrów od domów? A może byli na tyle głupi, że nie rozumieli tych zapisów. Żadne kłamstwa, opowieści mętnej treści i oratorskie dobre do programów TVN sztuczki w wykonaniu Szymona Hołowni, nie ukryją faktu, że projekt ustawy wiatrakowej przewiduje wywłaszczenia. To co pisze Polska 2050 w komentarzu na X to zwykłe brednie są. Co ma Putin do koszmarnego projektu ustawy wiatrakowe?
Pożeracze świata
Sprawa ma jednak jeszcze inne aspekty, przekraczające nasze ustawodawcze problemy, wychodzące poza skalę naszego Sejmu. Energia z wiatru, to projekt dla lobbystów i wielkich firm, ale także ideologiczny, nie mający nic wspólnego z pożytkiem powszechnym. Ten biznes się kreci tylko dlatego, że ma wielkie wsparcie rządów załatwiane za pieniądze podatników, którzy do tego interesu dopłacają.
Być może gdzieś na skalę lokalną, w bardzo określonych warunkach cały ten biznes się spina. Np. w okolicach Chicago zwanym Wietrznym Miastem (nie mylić z Wiecznym Miastem Rzymem). A jak by się tak w Rio de Janeiro ramiona statui Chrystusa Zbawiciela kręciły i prąd produkowały, to byłoby coś. Cóż, na wielką skalę jednak ten biznes nie generuje prądu tylko gigantyczne kłopoty.
Już sama fizyczna konstrukcja wiatrowego interesu pokazuje jego patologię. Wiatraki to największy zabójca ptaków i krajobrazów. Życia wokół nich nie ma. Nawet mrówki się przeprowadzają, a posły z PO i od Hołowni chcieliby, by ludzie przy nich mieszkali. To monstra dosłownie pożerające powierzchnię planety. Każdy może sobie to sprawdzić, żadna to filozofia.
Ot weźmy farmę wiatrową z Margonina, która ma 60 wiatraków. Nominalnie, czyli jak jest wiatr, może ona zasilić prądem 90 tys. gospodarstw. To statystycznie trochę więcej niż mają ich liczące 200 tysięcy mieszkańców Kielce. Miasto to zajmuje 110 km kwadratowych, czyli 11 tysięcy hektarów. Owa farma, która byłaby w stanie zasilić gospodarstwa domowe w Kielcach ma powierzchnię 10 tys. hektarów. Inaczej mówią trzeba byłoby pokryć wiatrakami całe Kielce, albo obok postawić puste Kielce tylko wiatrakowe by w wietrzne dni dać mieszkańcom Kielc dla ludzi czystą jak rosa o poranku energię. A gdzie prąd dla biznesu, usług publicznych jak oświetlenie ulic etc, ha? Dobrze, że w Kielcach nie ma tramwajów, bo obok trzeba byłoby wybudować kolejne wiatrakowe miasto.
Forsowane nowe prawo wiatrakowe przewiduje stawianie 120-metrowych wież z kręcącymi się łopatami w odległości 300 metrów (teraz jest 700) od domów mieszkalnych. Usłużny Komitet Inżynierii Środowiska PAN w raporcie „Elektrownie Wiatrowe w Środowisku Człowieka” stwierdza, iż nie ma dowodów na to, że one szkodzą, czy są uciążliwe. Już kiedyś proponowałem program pilotażowy - trzeba w wybranych miejscach postawić wiatraki w przyjaznej człowiekowi odległości 300 m. Postawmy je na Wilanowie, dookoła Konstancina, w Kazimierzu nad Wisłą na Warmii i Mazurach i w Bieszczadach ze szczególnym uwzględnieniem miejsc gdzie posiadłości mają entuzjaści wiatraków, czyli jaśniepaństwo z TVN i „Gazety Wyborczej”. Kilka tych majestatycznych ekocudów niech stanie na Bałtyku, najlepiej tak, żeby z tarasów hotelu Bryza w Jastarni był na nie piękny widok. Żeby było jeszcze bardziej przyjaźnie i inkluzywnie to można łopaty w tęczowe barwy pomalować.
Być może nie są to optymalne miejsca pod względem wietrzności, ale przecież celem pilotażu jest przekonanie, że wiatraki nikomu nie szkodzą, ba nawet przyjazne są, bo jak im się te łapki ruszają, to można pomyśleć, że one człowieka pozdrawiają, przypominają, że tak wspaniałą rzecz dla Ziemi i ludzkości zrobił. Niech sobie politycy PO i od Hołowni mieszkają w cieniu kręcących się gigantycznych tęczowych mieczów Damoklesa.
Pod wiatr
Na całym świecie branża wiatraków przeżywa wielkie kłopoty i wiadomo, że żyje dzięki wsparciu państw, czyli za pieniądze podatników. Przy okazji ustawy wiatrakowej w Polsce głośno zrobiło się na temat niemieckiej firmy Siemens Energy, która wybłagała od niemieckiego rządu 15 mld euro gwarancji. Należący do niej 2 w Europie i piąty na świecie producent turbin wiatrowych Siemens Gamesa stracił w ub. roku 1 mld euro i musiał zwolnić 3 tysiące pracowników. W tym roku wyniki są jeszcze gorsze, stąd potrzeba gwarancji hojnego za pieniądze podatników rządu. O Siemensie głośno było ostatnio jeszcze z jednego powodu. A to za sprawą popisu Jima Hagemanna Snabe, szefa rady nadzorczej całego Simensa, do którego należy Energy, Gamesa i dziesiątki firm córek. Otóż na zlocie władców i właścicieli świata w Davos Duńczyk oznajmił, że aby uratować klimat, miliard ludzi powinno przestać jeść mięso. Na panelu „Mobilizacja dla klimatu” mówił, iż białko zwierzęce zostanie zastąpione syntetycznym i prawdopodobnie będzie nawet lepiej smakować. Siemens ma nie tylko plany dla wiatru, klimatu i energii elektrycznej choćby w Polsce, ale dotyczące kuchni, naszych obyczajów. Już wyobrażam sobie grilowanie i kociołek bigosu bieszczadzkiego z mięsem syntetycznym.
Wróćmy jednak do przyjaznych wiatraków i skoro przypomnieliśmy duńską dietę, to wspomnijmy o duńskich firmach. I tak wielkie kłopoty ma drugi na świecie producent turbin wiatrowych Vestas Wind Systems, który w ubiegłym roku stracił 1,6 miliard euro. Przy okazji ustawy wiatrakowej poznaliśmy kolejną duńską firmę, największego na świecie budowniczego farm wiatrowych Orsted. Okazało się, że główny ekspert Hołowni od wiatrów i klimatyzmu Krzysztof Bolesta, to mąż szefowej polskiego Offshore Orsted Polska Agaty Staniewskiej-Bolesta. Ale nie z powodu małżeństwa Bolestów głośno jest na świecie o duńskiej firmie. Otóż ten największy w świecie deweloper elektrowni wiatrowych na morzu musiał porzucić wielkie projekty w USA. Milion gospodarstw w New Jersey nie dostanie od niej prądu. Straty Orsted za 9 miesięcy 2023 sięgają 5,6 mld dolarów. Jej kurs w ciągu roku spadł ponad dwukrotnie - rok temu za 1 akcję płacono ponad 700 duńskich koron a teraz cena wynosi ledwie ok.300. Jeszcze trzy lata temu była ona warta ponad 4 razy więcej. Przy tych wynikach giełdowe tąpnięcie tąpniecie Orlenu po sejmowej wrzutce PO i Polski 2050 to ledwie na waciki jest.
Tak czy owak duńska firma ma być partnerem PGE przy farmach wiatrowych Baltica 2 i 3. Może coś z tego będzie, choć kilka miesięcy temu analogiczny projekt u wybrzeży Wielkiej Brytanii porzucił szwedzki Vattenfall. Zaś RWE demontuje farmy wiatrowe, by zrobić miejsce dla kopalni węgla brunatnego w Nadrenii Północnej-Westfalii.
To nie są pojedyncze przypadki, ale tendencja pokazująca problemy jakie rodzi biznes wiatrakowy nie tylko z energią, ale też z samym swym funkcjonowaniem. Entuzjaści wskazują, że kłopoty są niby przejściowe - zbyt wysokie stopy procentowe i wąskie gardła w łańcuchach dostaw. To ułuda. Lobby wiatraczne i fanatycy klimatyzmu mamią, oszukują nas. Te kłopoty stają się trwałe. Stopy procentowe w strefie euro nie spadną szybko, więc pieniądz potrzebny na sfinansowanie nierentownych, ale ogromnych inwestycji w farmy wiatrakowe jeszcze bardzo długo będzie drogi. A to m.in. z powodu wysokich cen energii. Fanatycy klimatyzmu sami skonstruowali to zamknięte kółko niemożności. Z powodu bezmyślnego przechodzenia na OZE ceny energii są bardzo wysokie, więc przechodzenie na OZE jest bardzo drogie. I tak, by utrzymać ceny energii na takim poziomie, by odbiorcy indywidualni przeżyli, PO i Polska 2050 planują zrujnować Orlen. A według prognoz niemieckiej Federalnej Agencji ds. Sieci, odpowiednika polskiego Urzędu Regulacji Energetyki, do 2030 r. koszt produkcji energii za Odrą może wzrosnąć nawet o 40 proc. A przecież prąd miał być darmowych bo z promyków Słońca i zefirków pochodzący.
To wszystko ma jeszcze jeden skutek. Przemysł wyprowadza się z Europy co oznacza, że produkcja urządzeń do OZE przerzuca się choćby do Chin. Jeszcze niedawno Europa przodowała, a teraz to właśnie w Państwie Środka jest 6 z 10 największych na świecie producentów turbin wiatrowych i całego oprzyrządowania do wiatraków. Podobnie jest w rankingu firm budujących elektrownie wiatrowe. Łańcuchy dostaw są coraz dłuższe, owe wąskie gardła coraz węższe, a uzależnienie od surowców - głównie metali ziem rzadkich potrzebnych w energetyce odnawialnej coraz większe.
Trzeba się więc bardzo poważnie zastanowić, czy w obecnych warunkach politycznych i gospodarczych w ogóle ma sens brnięcie w tę branżę. Oczywiście nacisków fanatyków klimatystów, Unii, niemieckiego i rodzimego lobby będą ogromne zwłaszcza, że mamy spodziewającą się władzy opozycję. Niezależnie od tego czy akurat podobno pozyskane pożyczkowe pieniądze z KPO - od 15 października jesteśmy praworządni, pójdą na kontrakty do Siemensa, innej zagranicznej firmy wiatrowej, czy na cokolwiek, to i tak wiemy, że blisko 40 procent z całości funduszu niby na odbudowę gospodarki po covidzie i tak musimy zmarnować na klimatyzm. Czyli np. obok właściwych Kielc - tych dla ludzi, mamy budować Kielce dla wiatraków.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/673004-afera-wiatrakowa-wietrzny-biznes-sie-nie-kreci