Sto cztery strony „Raportu Państwowej Komisji do spraw badania wpływów rosyjskich na bezpieczeństwo wewnętrzne Rzeczypospolitej Polskiej w latach 2007-20022” nie będą rzetelnie streszczone przez liberalne media. Elektorat ekipy Tuska trzeba trzymać w błogiej niewiedzy o skali dyletenctwa ich politycznych idoli. Tak - dyletanctwa. Zapewne w gronie tego środowiska politycznego funkcjonuje także agentura, ale na podstawie opublikowanych przez komisję Zybertowicza i Cenckiewicza danych stawiam tezę że Janusz Nosek, Tomasz Siemoniak i Donald Tusk wpędzili Polskę w kompromitującą współpracę z FSB z powodu ignorancji i nierozumienia politycznej rzeczywistości, a nie z powodu profesjonalnej zdrady.
Spotkania łamiące prawo
Komisja ustaliła, że między oficjelami Służby Kontrwywiadu Wojskowego a przedstawicielami rosyjskiej FSB doszło do blisko stu spotkań z czego 87 pozostaje nieudokumentowanych.
To ostatnie oznacza, że Nosek lub wyznaczeni przez niego oficerowie informowali, że idą na spotkanie z Rosjanami, ale nie pozostawiali po tym obowiązkowej notatki służbowej. Jest to tym bardziej druzgoczące, że takie spotkania intensyfikowały się na przykład w przełomowych momentach śledztwa smoleńskiego. Przykładowo do spotkania z FSB (Władimirem Juzwikiem i Jozefem Viktorinem) doszło 11 stycznia 2011 roku - na dzień przed publikacją raportu ws Tragedii Smoleńskiej przez gen. Tatianę Anodinę, a następnie tydzień po tejże publikacji.
Co ustalono na sekretnych pogawędkach? Nie wiadomo - i to jest skandaliczne złamanie procedur.
Nie chodzi więc tylko o podpisanie porozumienia między szefem BBN generałem Stanisławem Koziejem a Nikołajem Patruszewem, nie chodzi tylko o picie wódki przez Noska i Pytla z Rosjanami, po noszeniu czapek bolszewickiej załogi Aurory, ale o kilkadziesiąt spotkań co do których treści nie mamy wiedzy, bo złamano podstawowe, elementarne, wręcz przedszkolne procedury postępowania.
Kontrwywiad w krótkich spodenkach
W miejscu samej katastrofy smoleńskiej doszło do popisu spektakularnego dyletanctwa. Jak czytamy w raporcie, wobec funkcjonariusza polskiego SKW nie zastosowano minimalnych nawet norm bezpieczeństwa:
Nie zastosowano żadnej formy ochrony tożsamości oraz nie ukryto miejsca pracy/służby (korzystał z prywatnego paszportu a na liście pasażerów przy jego nazwisku znalazła się nazwa instytucji - SKW).
Rosjanie od razu wiedzieli kto i po co przylatuje do Smoleńska, przez co polskie zadania kontrwywiadowcze były de facto niemożliwe do przeprowadzenia. Członkowie Komisji podkreślają w mediach, że w grudniu 2011 Donald Tusk zgodził się na współpracę bez uprzedniej konsultacji z szefem MON Tomaszem Siemoniakiem. Jednak sam Siemoniak w późniejszym okresie przyklepał wszelką współpracę z Rosjanami - to nasuwa wniosek że brak podpisu zwierzchnika MON wynikał z lekceważenia procedur a nie intencjonalnego łamania prawa.
MON nie wiedział co się dzieje
Siemoniak był pomijany w ustaleniach zapewne z powodu ignorancji - z Raportu wynika (nie jest to teza autorów), że polityk po prostu nie miał pojęcia co się dzieje w podległej mu dziedzinie bezpieczeństwa państwa. Na zapytanie ze strony polityka PiS na czym polegają te tajemnicze spotkania z FSB formalnie odpowiedziano w następujący sposób:
Sekretarz Stanu MON Czesław Mroczek z upoważnienia ministra Tomasza Siemoniaka w piśmie do Marszałek Sejmu Ewy Kopacz stwierdził: „Odnosząc się bezpośrednio do kwestii poruszonej w interpelacji, informuję, że wszystkie spotkania z przedstawicielami podmiotów zagranicznych prowadzone na terenie Służby Kontrwywiadu Wojskowego odbywają się w wydzielonych, recepcyjnych pomieszczeniach, z zachowaniem zasad bezpieczeństwa”.
Dziś wiemy, że ta informacja z MON była nieprawdziwa.
Żeby było jasne - bez względu na motywację Noska, Siemoniaka i Tuska szkodliwość współpracy z Putinowskimi służbami obciąża ich konto w sposób jednoznaczny. Jednak dociekając powodów ich decyzji z przebiegu relacji na linii SKW generała Noska i FSB generała Patruszewa można stwierdzić, że nie są to zdrajcy jakoś szczególnie złowieszczy - jedynie dyletanci, pewni siebie, zapewne dumni ze swoich wysokich i ważnych stanowisk, czujący sie autorytetami, gdy wylewają z siebie skandalizujące i bezpodstawne frazesy w wywiadach dla „Gazety Wyborczej”.
Czego uczyli w Moskwie?
Ciekawy jest tu przypadek generała Stanisława Kozieja, podejmującego współpracę z FSB jako szef Biura Bezpieczeństwa Narodowego w czasie prezydentury Bronisława Komorowskiego. Koziej kilkukrotnie bronił swoich studiów w Moskwie z końca lat 80-tych, zapewniając że były to kursy zwyczajne, o zasięgu międzynarodowym, podobne do tych realizowanych przez inne sojusze, takie jak NATO. To jest totalna nieprawda - KGB prowadziło państwa wasalne (takie jak PRL) jako poślednich partnerów, na których chętniej zbierało się haki niż przekazywało faktyczną wiedzę. Tylko że całe grono generalskie czasów Jaruzelskiego i Tuska nie chce się przyznać, że tyle wiedzą o rosyjskich służba co im Wołodia z Griszą przy wódce opowiedzieli. Nie wolno powierzyć im bezpieczeństwa dyskoteki w wiejskiej remizie - o państwie polskim nie wspominając. Zwłaszcza w czasie rosyjskiej inwazji na naszego sąsiada.
ZOBACZ TAKŻE:
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/672818-87-nieudokumentowanych-spotkan-ludzi-tuska-z-rosyjska-fsb