Jeśli Ruscy nagrywają, a nagrywają, to przecież robili to podczas wszystkich spotkań Tuska z Putinem, łącznie z molem w Sopocie i pobojowiskiem w Smoleńsku.
Przeszłość jest groźna, a pamięć o przeszłości wręcz straszna. Oczywiście tylko dla tych, którym w przeszłości nazbierało się brudu nie tylko za paznokciami, ale właściwie wszędzie. I tylko myślą, jak przeszłość zneutralizować bądź od niej odciąć tych, którzy chcieliby tam zajrzeć. Sami zaglądać nie chcą, bo tam straszy. A najgorzej, jeśli straszy przeszłość zarejestrowana w Moskwie bądź na potrzeby Moskwy. I postraszyła znowu. Tak, że 29 listopada 2023 r. trzeba było wywalić wszystkich członków komisji ds. badania rosyjskich wpływów.
Największym problemem antybohaterów resetu z Rosją jest strach. On trzyma ich za to, co wszyscy potrafią nazwać, ale w towarzystwie się o tym nie mówi, bo zbyt dosadne. Jeden charakterystyczny detal. Podczas pierwszej wizyty ówczesnego premiera Donalda Tuska w Moskwie (w lutym 2008 r.) Putin zaproponował mu udział w rozbiorze Ukrainy. Tusk o tym słowem się przez lata nie zająknął, aż po sześciu latach sypnął go Radosław Sikorski, który był z nim w Moskwie jako szef MSZ. Sypnął chyba dlatego, że Tusk miał mu załatwić jakąś dobrą fuchę w instytucjach Unii Europejskiej, a załatwił sobie. Dintojra to typowa sprawa dla dżentelmenów ostatniej minuty.
W 2014 r. Sikorski powiedział magazynowi „Politico”: „Putin chciał, abyśmy wzięli udział w rozbiorze Ukrainy. On [ówczesny premier Rosji] stwierdził, że Ukraina jest sztucznym państwem, że Lwów jest polskim miastem i że warto zająć się tym wspólnie. Donald Tusk propozycji nie skomentował, wiedząc, że jest nagrywany”. I to jest dopiero numer.
Co z tego, że Tusk był nagrywany podczas rozmowy z Putinem w Moskwie? Gdyby się czegoś nie bał i to raczej mocno, toby wygarnął ruskiemu satrapie, iż nie dość, że sobie nie życzy zaproszeń do rozbiorów, to jeszcze zaraz zwoła konferencję i opowie o wszystkim światu. Ale do tego trzeba by mieć odwagę i czuć się premierem Polski. A skoro się nie miało i nie czuło, to zachował się jak wystraszona myszka i dopiero wkurzony Sikorski po latach mu to wyciągnął. Nie dlatego, żeby mąż swojej żony, czyli pan na Chobielinie, sam był odważny. Co to, to nie. On tylko jest pamiętliwy.
Jeśli już na początku 2008 r. Tusk w Moskwie wyraźnie się bał czegoś, co mogli mieć w moskiewskich archiwach, to w następnych latach było już tylko gorzej. Jeśli Ruscy nagrywają, a nagrywają, to przecież robili to podczas wszystkich spotkań Tuska z Putinem, łącznie z molem w Sopocie i pobojowiskiem w Smoleńsku. I można sądzić, że strach narastał wprost proporcjonalnie do powiększania się archiwum na Łubiance. Czyli gdzieś około 2013 czy 2014 roku był już taki, że kompletnie paraliżował. Stąd zapewne ucieczka do Brukseli.
Cały reset z Rosją wydaje się funkcją narastającego strachu i tego, co ten strach wywoływało. I teraz Tusk ma wrócić do władzy. Z całym tym swoim strachem, jeszcze wzmocnionym, bo nie wie, co dołożono do teczek na Łubiance przez ostatnie siedem lat. Może nawet nic nie dołożono, ale wystarczy sugestia (kanałów dotarcia jest wiele, w tym te całkiem niewinne) i gacie do prania. Tym bardziej że Ruscy mogą mieć asa w rękawie, czyli akta wschodnioniemieckiej bezpieki - Stasi, która co jak co, ale Gdańsk miała rozpracowany świetnie. Gdy więc komisja ds. rosyjskich wpływów zaleca (jeszcze zdążyła), aby Donaldowi Tuskowi odciąć możliwość sprawowania funkcji mających wpływ na bezpieczeństwo Polski, jest to absolutne minimum.
Jak już Ruscy kogoś namierzą i zaczną go straszyć, to nie ma końca. A jak jeszcze sam nie ma dość odwagi, rozumu, przezorności i przyzwoitości, żeby to zgłosić kontrwywiadowi, by razem jakoś temu zaradzić, ma przerąbane. Z własnej winy i z powodu własnego strachu. A przecież nie zgłosi. Wywalenie członków komisji to tylko stłuczenie termometru. Od tego nie spada gorączka, a tylko rośnie niepokój i rozedrganie. Dla Moskwy to sytuacja idealna, dla Polski – katastrofalna.
Ruscy wkręcają to, co wiadomo w imadło i mogą je tylko zaciskać, jeśli nie widzą oczekiwanych efektów. Można się przed tym bronić tylko w ten sposób, że osoba z tym tam w imadle po prostu nie ma wpływu na władzę, na kluczowe decyzje, nie stwarza ryzyka. I teraz pytanie za 100 punktów: z jakiego powodu ktoś taki rwie się do władzy, skoro pod tą latarnia akurat nie jest najciemniej, tylko najjaśniej? Odpowiedź jest na tyle łatwa, że każdy z czytelników może jej sam udzielić.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/672755-rozpedzili-komisje-ale-archiwa-na-lubiance-nie-splona