Pisałem już jakiś czas temu, że Donald Tusk, jeśli zostanie premierem, będzie miał bardzo trudny start. Bo zmierzy się z dokonaniami poprzedników, a te są naprawdę niemałe. Pozostaje mu więc jak najpilniej przyłożyć się do zadania zohydzania Polakom ostatnich ośmiu lat. Czy to się uda?
Po pierwsze. Pamiętamy, jak Zjednoczona Prawica zaczynała swoje rządy w 2015 roku. Wówczas również na start mieliśmy gigantyczny audyt ministerstw i instytucji państwowych. Był show w Sejmie i głośne zapowiedzi rozliczenia. I w sumie niewiele z tego wyszło. Wypada więc stwierdzić, że to standardowa „procedura” polityków idących po władzę.
Oczywiście w sytuacji z roku 2015 roku, w porównaniu do dziś, jest jedna zasadnicza różnica. PiS zastał Polskę tak zapuszczoną, że dobra zmiana była widoczna w zasadzie od razu. Po ośmiu latach Polacy, chcąc być uczciwymi, muszą przyznać, że dzisiaj żyje nam się lepiej, nawet jeśli twardo potraktowały nas kryzysy związane z covidem i rosyjską napaścią na Ukrainę.
Tusk ma dzisiaj problem. By Polacy poczuli, że zmiana władzy wiąże się z czymś lepszym, z naprawdę dobrą zmianą, będzie musiał dać nam coś ekstra. Legendarna jest niechęć tej ekipy do ciężkiej pracy (w dużej mierze ci sami ludzie idą do rządu) i powszechny „niedasizm”. Chleba więc trudno się spodziewać, dlatego będą igrzyska. Komisje śledcze.
Po drugie. Mam pewne doświadczenie w pracy dziennikarskiej przy obradach komisji śledczych. Byłem osobiście na większości posiedzeń komisji ds. Amber Gold i sporo na ten temat pisaliśmy wraz z Markiem Pyzą na łamach portalu wPolityce.pl i tygodnika „Sieci”. To była żmudna praca, zatopiona w szczegółach i dokumentach. Tylko maksymalne skupienie się na tej pracy, codzienne wertowanie dokumentów i systematyczność pozwoliła nam nie wypaść z tematu.
Trudno mi wyobrazić sobie, że można w jednym czasie naprawdę uczciwie i merytorycznie zajmować się w tym czasie jeszcze jedną, dwoma, czy - nie daj Boże - pięcioma kolejnymi komisjami śledczymi. Ktoś, kto uważa, że multiplikowanie takich gremium jest dobrym pomysłem, działa na ich szkodę. Sprawia, że teoretycznie każda ma być ważna, a w efekcie żadna nie będzie istotna.
No, chyba, że dokładnie o to chodzi. Tusk pewnie powie, że konieczne było powołanie tak wielu komisji śledczych. Tylko o czym ma to świadczyć? W domyśle, że tak wiele było afer. W rzeczywistości, że jedna komisja ma przykrywać drugą, żeby nigdzie nie dojść do sedna, by pozostać na wrażeniu, że było źle, ale ma być lepiej.
Po trzecie. Wiadomo, że wielkich afer tak naprawdę nie było, ale spektakl dla mediów się przyda. No właśnie, przedstawienie. Dlaczego tak to oceniam? Warto sięgnąć do przepisów, kiedy powoływana jest komisja śledcza w Sejmie. Wówczas, gdy organy państwa nie są w stanie wyjaśnić sprawy. Czy rzeczywiście tak jest ws. wyborów korespondencyjnych, rzekomej afery wizowej czy też domniemania, że służby państwowe mają i niewłaściwie używają narzędzia, jakim jest Pegasus? No nie.
Co więcej, nie wyobrażam sobie ani jednego posiedzenia ws. Pegasusa, które mogłoby odbywać się w trybie jawnym. To kompletnie bez sensu.
Wracamy więc do punktu wyjścia. Ten natłok komisji to szczegółowy plan Tuska. Szczegóły nie są ważne, utoną w wielości posiedzeń, ale ma w nas, Polakach, pozostać poczucie, że Zjednoczona Prawica solidnie narozrabiała. I oto przybywa uzdrowiciel polskiego życia publicznego… To dopiero pic!
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/672583-komisje-sledcze-to-pic-ale-tuskowi-to-wystarczy