To, co proponuje dziś Parlament Europejski a wraz z nim lewicowo-liberalna oligarchia oznacza koniec suwerenności i podmiotowości państwowej.
Jeśli traktaty zostaną zmienione Francja i przede wszystkim Niemcy będą wszystkim narzucały swoje własne interesy. Być może zmiany będą efektem kompromisu, ale ta maszyneria się nie zatrzymuje od ponad 30 lat. To budowa oligarchicznego imperium, a nie federacji krajów członkowskich. Każdy kto dziś mów inaczej kłamie, albo jest niekompetentnym idiotą. Jeśli kilka dni temu europosłowie zagłosowali za tym projektem to zrobili do dlatego, bo wierzą w konieczność budowy europejskiego superpaństwa, i nie widzą przyszłości w istnieniu podmiotowej Rzeczypospolitej. To przecież jasne już od 1989 r. Na różnych manifestacjach w ciągu ostatnich lat krzyczano rozmaite hasła, ale jedynym opisującym rzeczywistość, może poza gromkim „Złodzieje”, było „Wczoraj Moskwa dziś Bruksela”. Tylko, że od 1945 r. krzywa niepodległości zygzakiem, ale rosła. Od początku lat 90. maleje. I niewielu się tym przejmowało.
Prof. Tomasz Grzegorz Grosse specjalizujący się w polityce europejskiej jasno mówi, że albo jesteśmy federacją w której jej wszystkie części składowe są równe (dziś po Traktacie Lizbońskim nie ma takiej sytuacji) albo imperium z centralami w Berlinie czy Brukseli. Jak podkreśla w modelu amerykańskim Kalifornia i Nowy Jork nie rządzą Stanami Zjednoczonymi i mają tyle samo senatorów jak Oregon. Najsilniejsi nie przerzucają dowolnie ciężarów na konkretne stany, promując własne interesy, jak miało to miejsce w czasie kryzysu w strefie euro. To truizm, ale powtórzmy raz jeszcze: Niemcy są państwem które ponosi wyłączne, a na pewno największe korzyści z istnienia strefy euro.
Niemiecko-francuskie przywództwo potrzebuje więc większej siły politycznej by złamać opór, nawet potencjalny mniejszych krajów. Dlatego musi powstać oligarchiczna struktura, która da im władzę w zasadniczych sprawach takich jak polityka fiskalna i finansowa, bezpieczeństwo, polityka międzynarodowa. Choć europejski biurokratyczny Lewiatan ma chrapkę dosłownie na wszystko. Nie powstaje unijna federacja tylko niemieckie superpaństwo europejskie. Polscy politycy od 30 lat jedynie się temu przyglądają jak gamonie albo zdrajcy.
Radykalne zmiany które zostały zaproponowane są innym wariantem europejskiej konstytucji, ale też są konsekwencją przyjęcia Traktatu Lizbońskiego. To na nim skończyły się możliwości jakie krajom członkowskim, takim jak nasz dawały uzgodnienia z Nicei z 2000 r. Ale pójdźmy dalej: to wszystko co dziś widzimy, to po prostu konsekwencja utworzenia Unii Europejskiej na fundamencie EWG w 1992 r.
W 2004 roku odbyło się w Polsce referendum w sprawie wejścia Polski do UE. Głosowanie było jedynie formalnością, bo poparcie dla akcesji było wielkie i związane z oczekiwaniami ekonomicznymi. Po kilkunastu latach liberalnych eksperymentów gospodarczych zafundowanych przez Balcerowicza, Polacy mieli w nosie suwerenność. Upajano się dostępem do łatwych funduszy, do rynków, możliwością emigracji zarobkowej, łatwością przemieszczania się. Ale politycy w Polsce nie potrafili odnieść się, nigdy do faktu centralizacji, federalizacji, a w praktyce budowy imperialnego superpaństwa. Jedną metodą było oczekiwanie, że polskie interesy będą najwyżej pochodną układów jakie w Berlinie wypracują sobie ubodzy krewni z Warszawy. Albo reagowanie na sytuację tu i teraz z różnym skutkiem.
Polska polityka, a dotyczy to tak dzisiejszej KO oraz jej klonów, Lewicy i PiS-owskiej prawicy, a nawet Konfederacji nigdy nie wypracowała zasad polityki racji stanu w obliczu tych zmian. Rząd Morawieckiego nie potrafił kompletnie odnaleźć wobec presji dążącej do utworzenia europejskiego organizmu państwowego. Zgoda na kamienie milowe, zgoda na mechanizm warunkowości to przecież kompromitacja w obliczu gromkich zapowiedzi walki o suwerenność państwową. Gdy była okazja nie potrafiono z niej skorzystać.
Pamiętam spotkanie dla młodzieży, które w 1999 r. zorganizowano w KPRM, gdzie dwóch dzisiejszych i wpływowych, bardzo głośnych przeciwników pogłębiania integracji w lekceważącym tonie odpowiadało na wątpliwości związane z groźbą supremacji prawa unijnego nad krajowym i czy skutkach społecznych masowej emigracji zarobkowej. Dzisiaj wpadają w alarmistyczne tony. Generalnie o korzyściach z członkostwa w UE opowiadano demagogiczne bzdury, z dzisiejszej perspektywy większe niż te o zagrożeniach jakie z sobą niesie. Dziś też słyszymy uspokajające wyjaśnienia. Timeo Danaos et dona ferentes.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/671994-nie-powstaje-unijna-federacja-tylko-superpanstwo