W 2022 r. do krajów rozwiniętych wyemigrowało ponad 6 mln osób. Europa była głównym celem migrantów, a tuż za nią Stany Zjednoczone. Stary kontynent starzeje się, a więc potrzebuje siły roboczej, jest bogaty, gwarantuje prawa i wolności oraz ma hojne systemy socjalne, w skrócie: rozdziela połowę światowej pomocy społecznej wśród 6,5 proc. ludności świata, więc działa jak magnes na migrantów. Jest także położony blisko Afryki, której populacja do 2050 r. zwiększy się z 1,1 miliarda do 2,5 miliarda mieszkańców i w której wzrost gospodarczy nie nadąża za demografią. W 2022 r. zarejestrowano w Unii Europejskiej 996 000 nowych wniosków o azyl. To wzrost o 51 proc. wobec roku poprzedniego.
Od czasu kryzysu migracyjnego w 2015 r., który odegrał pewną niebagatelną rolę w brexicie, Unia Europejska nie potrafiła skutecznie chronić swoich granic zewnętrznych, a Frontex zamienił się w agencję pomocy migrantom. Tymczasem presja migracyjna zamiast zmaleć, jeszcze wzrosła. Terroryzm islamistyczny oraz wybuchy antysemityzmu, których jesteśmy obecnie świadkami w wielu Europejskich miastach, dobrze obrazują skutki importu Bliskowschodnich podziałów na terytorium Europy. Antimigrancka prawica rośnie w siłę, choćby Alternatywa dla Niemiec (AfD ), która w sondażach wyprzedziła rządzącą Socjaldemokrację (SPD), najstarszą z tradycyjnych partii Niemieckich. Zbyt długie procedury azylowe, za mało personelu, biurokracja, NGO’sy krążące statkami po Morzu Śródziemnym i „ratujące” migrantów oraz zasadniczy brak deportacji spowodowały, że dotarcie do Europy stało się łatwiejsze i kto do niej dotrze, może na ogół zostać, bez względu na to, czy ma szansę na azyl czy nie. Bo nie ma go dokąd deportować, a państwo zapewniają mu podstawową opiekę.
Brak deportacji
Sytuacja stała się na tyle niebezpieczna politycznie dla mainstreamowych partii, że nawet Niemcy postanowili ograniczyć świadczenia migrantom. Kanclerz Olaf Scholz mówił wręcz o „historycznym momencie”. Migranci maja otrzymywać karty płatnicze zamiast pieniędzy, maja mieć obowiązek pracy, procedury azylowe mają zostać przyspieszone, a liczba deportacji ma się zwiększyć. Niestety tylko o 600 osób rocznie. Spójrzmy więc na twarde dane: 300 tysięcy migrantów otrzymało w Niemczech nakaz opuszczenia terytorium. W 2023 r. jak dotąd udało się deportować 7861. Te 600 mniej lub więcej, jak piszą złośliwie niemieckie media, niewiele tu zmieni. Proszę mnie nie zrozumieć źle: deportacje są jak najbardziej słuszne. Ale dokąd? Badacz migracji Ruud Koopmans z berlińskiego Uniwersytetu Humboldta uważa plany Scholza za nierealne. „Ostatecznie deportacje kończą się niepowodzeniem nie ze względu na długość procedury, ale z powodu braku dokumentów, niejasnej tożsamości migrantów, braku współpracy krajów pochodzenia i, co nie mniej ważne, decyzji sądów blokujących deportację”.
Każdy samolot z migrantami deportujący ich do krajów pochodzenia (często Afganistan) jest w Niemczech oprotestowywany przez aktywistów. A do deportacji 300 tys. osób potrzeba by co najmniej 1500 takich lotów. Co roku wpływa do sądów w Niemczech ok. 250 tys. skarg na deportacje, co te sądy całkowicie blokuje, a wraz z nimi procedurę deportacyjną. Niemcy musiałby odebrać migrantom prawo do ochrony prawnej, a nie są na to gotowe. Europejski Trybunał Praw Człowieka zresztą również znacznie utrudnia deportacje. Wyrywkowe kontrole na granicach wewnętrznych w Unii okazały się równie nieskuteczne, ponadto poważnie zagrażają Strefie Schengen. Zresztą szykujący się do podróży do Europy migranci, jak dowiedzieli się w Libii dziennikarze „Die Welt” nic nie wiedzą o zmniejszeniu świadczeń socjalnych w Niemczech. Informacje czerpią od przemytników, którzy wciąż wmawiają im, że w Europie czekają na nich kwitnące krajobrazy. Karty płatnicze zamiast gotówki i obowiązek pracy za Odrą wydają się im zresztą wciąż bardziej atrakcyjne niż nędza i brak przyszłości w takich krajach jak Liberia czy Mali. To, co się dla nich liczy to to, że jak raz dotrą na miejsce, będą mogli zostać. Nowe przepisy odciążą więc niemiecki budżet (opieka nad migrantami kosztowała w minionym roku 50 mld euro, tyle ile wynosi budżet obronny Berlina), ale nie zahamują raczej napływu migrantów.
Niechęć państw Afryki
Zahamowałyby go postępowania azylowe w państwach trzecich, na przykład w Afryce, przy jednoczesnym zwiększeniu legalnych dróg migracji. Wnioski azylowe byłby rozpatrywane w bezpiecznych państwach trzecich, zanim migranci wyruszą w niebezpieczną podróż do Europy. Tyle, że jak dotąd poza Ruandą żaden kraj nie zgodził się na przeprowadzenie takich procedur. Na przykład Tunezja kategorycznie odmawia przyjmowania obywateli państw trzecich. Maroko nie przyjmuje z powrotem nawet swoich własnych obywateli. Do tego dochodzą zasady, które UE sama sonie narzuciła w ramach paktu migracyjnego, który ma zostać w najbliższych tygodniach przyjęty. Według tych nowych przepisów w przyszłości powinna istnieć możliwość deportacji osób ubiegających się o azyl do krajów trzecich, które po szybkiej kontroli zostaną uznane za bezpieczne; Ministrowie spraw wewnętrznych UE zgodzili się na to w czerwcu. Ale są ku temu warunki. Osoba ubiegająca się o azyl musi mieć związek z danym krajem, na przykład dlatego, że ma tam rodzinę lub przez niego podróżowała. Było to szczególnie ważne dla niemieckiego rządu federalnego. A Ruanda choćby nie jest krajem tranzytowym. Ponadto w czerwcu tego roku brytyjski sąd wstrzymał porozumienie z Ruandą o migrantach, uzasadniając to tym, że to małe państwo środkowoafrykańskie nie jest bezpiecznym krajem trzecim i nie jest w stanie przeprowadzić bezpiecznych procedur azylowych.
Włochy tymczasem chcą stworzyć w Albanii ośrodki recepcyjne dla migrantów. Kraj zgodził się przyjąć 36 tysięcy imigrantów, którzy nielegalnie dostali się do Włoch. Tam mają być rozpatrywane ich wnioski o azyl. Jednak granice między Bałkanami Zachodnimi a UE są płynne. Istnieje bardzo duże ryzyko, że osoby pozbawione perspektyw ochrony po prostu opuszczą odpowiednie ośrodki w Albanii i nadal będą podróżować do UE. To, że Włosi stworzą taki ośrodek w Albanii, nie oznacza zresztą, że inne kraje Europejskie także będą mogły to zrobić. Albański minister spraw wewnętrznych Taulant Balla powiedział, że jego kraj nie utworzy żadnych kolejnych ośrodków recepcyjnych dla uchodźców. Ośrodek włoski to według niego wyjątek, ponieważ Włochy wiele zrobiły dla Albanii i „bardzo nam pomogły w czasach kryzysu”. Jest to więc rozwiązanie jednorazowe a więc o ograniczonej skuteczności.
Bez deportacji do krajów pochodzenia lub bezpiecznych państw trzecich i przeprowadzania tam procedur azylowych, oraz zwalczania przez kraje tranzytowe jak Tunezja przemytu (deal UE z Tunezją upadł kilka tygodni temu), strumień migrantów docierających do Europy nie zmaleje, a problem co zrobić z tymi, którzy już tam dotarli pozostanie. Pakt migracyjny będzie więc nieskuteczny, a zawarty w nim zapis o relokacji tylko pogłębi podziały w Europie i wywoła ostre spory między państwami członkowskimi, które będą sobie przerzucać nawzajem migrantów. Niemcy wprawdzie negocjują z szeregiem krajów, choćby Indiami, w sprawie odsyłania tam migrantów, ale te negocjacje zapewne potrwają latami. Są to te same Niemcy zresztą, które finansują NGO’sy, także w większości niemieckie, które pomagają tym migrantom dotrzeć do Europy. Berlin sam pomaga więc ściągać migrantów do siebie, których następnie będzie próbował przerzucić innym. Nie ma to, delikatnie mówiąc, żadnego sensu. Jeśli te problemy nie zostaną rozwiązane, mimo przyjęcia paktu migracyjnego, za dwa, trzy lata wciąż będziemy o tym dyskutować, a presja migracyjna nie zmaleje, ze wszystkimi tego konsekwencjami. W skrócie: UE nie przetrwa bez rozwiązania problemu migracji. A na razie jest do tego jeszcze bardzo daleko.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/670549-ue-nie-przetrwa-bez-rozwiazania-problemu-migracji