Podpisanie przez Władysława Kosiniaka-Kamysza umowy koalicyjnej definitywnie zakończyło okres kuszenia prezesa PSL, który niczym św. Antoni oparł się szatanowi (pisowskiemu).
A pokusy, wydawać by się mogło, były silne – stanowisko premiera, minimum dziesięć ministerstw do obsadzenia przez ludzi PSL, możliwość realizacji własnego programu wyborczego…przekonywanie, że lider PSL stanął przed historyczną szansą objęcia sterów rządu i już nigdy taka furtka przed nim się nie otworzy, czy też odwoływanie się do konserwatywnych korzeni przedwojennego PSL, a nawet próby przekonywania, iż może stać się mężem stanu równym Witosowi.
Dlaczego Trzecia Droga skręciła na drogę Tuska
Władysław Kosiniak- Kamysz przywdział jednak zbroję św. Jerzego i postanowił razem z Donaldem Tuskiem, Szymonem Hołownią i Włodzimierzem Czarzastym zadać ostateczny cios smokowi, który przez ostatnie osiem lat terroryzował Polaków. W mediach opowiada coś o lojalności, o tym że przez ostatnie dwie kadencje żaden z posłów PSL nie zdradził stronnictwa, że nareszcie Polacy dostali nadzieję na państwo rządzone sprawiedliwie i demokratycznie i wszystko to pięknie i wzniośle brzmi, tylko nie słyszymy odpowiedzi na jedno pytanie. Dlaczego Trzecia Droga skręciła na drogę Donalda Tuska, choć w maju, kiedy powstawał koalicyjny komitet wyborczy PSL-Hołownia 2050 pod tą nazwą, liderzy deklarowali, że „nie ma powrotu do tego, co było przed 2015 rokiem”, obiecywali inną politykę i przekonywali, że ludzie nie chcą sporu dwóch wielkich obozów (czytaj :PO i PiS), tylko chcą nadziei i polityki, która prowadzi do czegoś innego. A jeśli już wybrała jedną z dwóch tak mocno krytykowanych przez siebie dróg, to dlaczego akurat tę Tuska, a nie Kaczyńskiego?
Odpowiedź wydaje się prosta – bo bycie w koalicji z Tuskiem zapewnia znacznie większy komfort rządzenia, nawet jeśli jest się koalicjantem z lekka ubezwłasnowolnionym, ale taka rola wcale Kosiniakowi-Kamyszowi nie przeszkadza, w końcu to przerabiał za dwóch kadencji rządów PO-PSL i do tego „wziął na klatę” dwie najgorsze reformy tych rządów, jak twierdził Paweł Graś, jeden z najbliższych ludzi Tuska : „gościu przeprowadził dwie najgorsze historie w wolnej Polsce, po Buzku - reformę 67 i OFE. To na nim wisiało wszystko, podniesienie wieku emerytalnego, to wisiało na jego resorcie.”. A zatem jeśli ma zostać w nowym rządzie ministrem obrony (i wicepremierem) to „wzięcie na klatę” zwijania polskich sił zbrojnych, co zapowiadają niektórzy politycy PO, będzie dla niego bułką z masłem.
Oficjalna umowa koalicyjna nie ma żadnego znaczenia
Jednak nie komfort rządzenia przy boku Tuska z parasolem ochronnym medialnego salonu Trzeciej RP i błogosławieństwem oraz wsparciem Berlina i Brukseli może być powodem tak zdecydowanego uraczenia czarną polewką przez Kosiniaka-Kamysza Zjednoczonej Prawicy. Sporo wskazuje na to, że umowa koalicyjna podpisana przez liderów opozycji to mało ważne kilkanaście kartek papieru, de facto oddającą całą władzę i najważniejsze decyzje w ręce premiera, a prawdziwa umowa nigdy światła dziennego nie ujrzy.
Umowa koalicyjna, oprócz zapowiedzi podarowania kilku sznurów paciorków tubylcom spod znaku ośmiu gwiazdek i najbardziej żądnych zemsty wyborcom, którym nie wystarczy odsunięcie Pis-u od władzy, daje im także obietnicę igrzysk – zbadanie i rozliczenie „bezprawia i patologii, przestępstw Zjednoczonej Prawicy”, postawienie przed Trybunałem Stanu najważniejszych polityków PiS ( tymi mniej ważnymi zajmą się „odpolitycznione” prokuratury i sądy), powołanie w Sejmie Komisji Śledczych. Reszta to zbiór różnego rodzaju ogólnych zapowiedzi, które praktycznie mogłyby się znaleźć w każdej umowie koalicyjnej podpisywanej przez partie w różnych konfiguracjach.
Tusk do Brukseli, Kosiniak-Kamysz do gabinetu premiera?
Prawdziwa umowa koalicyjna– to tylko moje osobiste przypuszczenia, ale oparte na pewnych przesłankach – którą zawarli między sobą liderzy opozycji dotyczy planu na najbliższe kilkanaście miesięcy i w tej perspektywie oddania fotela premiera przez Tuska Kosiniakowi-Kamyszowi.
W tym kontekście warto przypomnieć słowa Tuska, wygłoszone na jednym z wieców wyborczych:
Dajcie mi sto dni, no może czterysta dni, żeby zrobić porządek żelazną miotłą i później chętnie zostawię to ludziom o delikatniejszych jakby zamiarach.
Rzucono się na tę „żelazną miotłę”, przypominając słowa Himmlera i nazistowską, antysemicką retorykę, a dalszą część tego stwierdzenia pominięto milczeniem. Premier in spe zapowiada, że nie ma zamiaru rządzić całą kadencję, tylko tyle żeby „zrobić porządek” i… cisza! Nie ulega wątpliwości, że jeśli chodzi o „delikatniejsze zamiary” Kosiniak-Kamysz jest idealnym kandydatem. Dodajmy do tego słowa Mateusza Morawieckiego, które padły w trakcie jednej z ostatnich konwencji PiS:
W Brukseli, ale także na ostatniej Radzie Europejskiej słyszałem o tym, ze przecież Donald Tusk już zgodził się na legalnych imigrantów. Za co? Zgodził się za stanowisko. Stanowisko, które tam ma obiecane. (n. b. nie było żadnej reakcji ani Tuska, ani jego zaplecza na te słowa, choć z półprocentową pomyłką w kwestii bezrobocia natychmiast polecieli do sądu w trybie wyborczym).
I jeszcze Hołownia, któremu wymknęło się publicznie o „rotacyjnym rządzie”, choć szybko ugryzł się w język i dodał, że premier powinien być całą kadencję. Perspektywa przyszłorocznych wyborów do Parlamentu Europejskiego i koniec kadencji Ursuli von der Leyen (zwalnia się stanowisko) jak klamra zamyka przesłanki, które pozwalają przypuszczać, jaki jest plan.
Plan jest następujący
Donald Tusk „żelazną miotłą” zaprowadza w Polsce porządki, ale nie takie, jakich oczekują wyborcy opozycji, tylko Berlin i Bruksela. Podpisuje jako premier nowego rządu pakt migracyjny, godzi się na zmiany traktatowe, podporządkowujące państwo polskie niemiecko-francuskiej dominacji (nawet jak nie ma większości do ratyfikacji w Sejmie, to jakoś się to obejdzie przy pomocy tzw. prawa europejskiego, KE i TSUE), spróbuje wprowadzić w Polsce euro i kończy te wszystkie projekty gospodarcze, które nie są korzystne dla Niemiec (CPK, port kontenerowy w Świnoujściu, elektrownie atomowe, regulacja Odry i pewnie jeszcze kilka pomniejszych). Składa urząd premiera, obejmuje stanowisko w Brukseli, a media już całkowicie jednej orientacji (bo publiczne raczej uda mu się spacyfikować) pieją z zachwytu i przekonują Polaków, jakiego zaszczytu dostąpił nasz kraj, wydając z siebie już nie króla, ale cesarza Europy. Kosiniak–Kamysz przejmuje tę resztówkę po Tusku, Hołownia z pozycji marszałka Sejmu jako kandydat rządzącej koalicji zostaje namaszczony do startu w wyborach prezydenckich, a Trzaskowski może marzenia o prezydenturze kraju schować do szuflady, bo ani poparcia PO, ani pieniędzy na kampanię nie będzie. A Czarzasty? Ma być za dwa lata następcą rotacyjnego marszałka Hołowni (diabeł się cieszy, kiedy mówisz, co będzie za rok, a co dopiero za dwa lata), a teraz odetchnął z ulgą, że oddając Krzysztofowi Gawkowskiemu stanowisko wicepremiera w koalicyjnym rządzie ocalił swoją pozycję w partii, bo partyjne doły żądały rozliczeń za kiepski wynik wyborczy nie tylko całej Lewicy, ale także samego przewodniczącego, który przegrał z ostatnim na liście lokalnym aktywistą i ledwo przeczołgał się do Sejmu.
Kosiniak-Kamysz zatem rządzi sobie na tyle, na ile może, pod pełną zdalną kontrolą Tuska, media rozwinęły nad nim parasol ochronny tak jak w latach 2007-2015, Komisja Europejska i TSUE się nie czepiają, rozliczenia poprzedniej władzy wcale tak szybko i bezproblemowo nie przebiegają, jedni niecierpliwią się, że co to za igrzyska, skoro lwy nie pożerają chrześcijan, inni psioczą, że zamiast igrzysk chcą chleba…i ponieważ dalej moja wyobraźnia nie sięga, pozwolę sobie przytoczyć opowieść o mistrzu Zen i chłopcu, jako puentę tego tekstu.
„Zobaczymy, zobaczymy” mówi mistrz Zen
W małej indyjskiej wiosce żył mistrz zen i mały chłopiec. Na czternaste urodziny chłopiec dostał od taty konia. Żaden z jego rówieśników nie miał konia, bo wioska była biedna , ale wszyscy się cieszyli i mówili, jakie to szczęście, że chłopiec dostał taki prezent. Mistrz zen, obserwując to, powiedział „Zobaczymy, zobaczymy”. Po dwóch latach chłopiec spadł z konia i złamał dwie nogi. Miał trudności z chodzeniem i cała wioska lamentowała nad biednym chłopcem. Mistrz zen znowu powiedział :”Zobaczymy, zobaczymy”. Wybuchła wojna i chłopiec, choć był w wieku poborowym, nie mógł się zaciągnąć z racji swojego kalectwa. Mieszkańcy wioski się cieszyli, że chłopiec zostanie w domu i dzięki temu nic mu się nie stanie. A mistrz zen powiedział…
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/670443-kosiniak-kamysz-nie-chce-byc-premierem