„Wielki sukces Trzeciej Drogi”. „TD – największy zwycięzca tegorocznych wyborów”. „Te 13% zmieni historię Polski”. Cóż, bywało, że dokonywał tego 1% głosów, a także kiedy nikt nie fatygował się, by liczyć zawartość urn, bo miał wygraną w kieszeni jeszcze przed zamknięciem punktów wyborczych. Ale chyba rzeczywiście Trzecia Droga, składająca się z najstarszej i najmłodszej formacji politycznej, zamieszała na scenie politycznej, i nikt nie wie, jak to się skończy. Więcej wiemy o historii samej nazwy partii, Trzecia Droga, i od razu widać, że ma się tak do ugrupowania Hołowni – Kosiniaka-Kamysza jak pięść do nosa. I że sięgnięto po nią, nie zadając sobie nawet trudu, aby sprawdzić, co to znaczy.
Koncepcja Trzeciej Drogi znana jest w Europie od lat pięćdziesiątych. Kiedy już było wiadomo, że „realny socjalizm” ani „twardy kapitalizm” są nie do przyjęcia, wymyślono trzecią opcję, rodzaj leku, wspomagającego rozwój gospodarek słabo rozwiniętych, prowadząc je do dobrobytu wąskim przejściem między socjalizmem a kapitalizmem. W Wielkiej Brytanii entuzjastą Trzeciej Drogi był znany socjolog Anthony Giddens, który w latach 80. ogłosił „śmierć socjalizmu”, ale także doktryny wolnego rynku jako niepohamowanej i niekontrolowanej gry sił. Miało to więc być coś pośredniego między dawnym socjalizmem w wydaniu socjaldemokratycznym – umiarkowanym, parlamentarnym, umacniającym państwo opiekuńcze – a neoliberalizmem gospodarczym Margaret Thatcher i Ronalda Reagana. Na początku Trzecia Droga nie cieszyła się dobrą prasą, nie lubili jej zwłaszcza dogmatycy i ekstremiści. Np. teoretyk liberalizmu Guy Sorman w latach 90. stwierdził, że „nurt myślowy lansujący Trzecią Drogę, choć uprawniony intelektualnie, poniósł klęskę”. „Trzecia Droga nie istnieje” – podsumował.
A jednak nie on miał rację, lecz Giddens, bo już w roku 1997 Tony Blair swoją wersją TD wygrał wybory dla brytyjskiej Partia Pracy, i wygrywał je trzy razy z rzędu, tak że Labour Party okupowała Downing Street przez 13 lat. Była to mieszanka wybuchowa, największy w ostatnim trzydziestoleciu eksperyment programowy, który miał wypełnić wielką lukę w elektoracie Partii Pracy, powstałej po dwóch znanych reformach premier Thatcher, które pozwoliły na awans społeczny i finansowy milionom robotników. Labour Party utraciła wtedy wielu wyborców. I w pogoni za nowym elektoratem, klasą średnią, przy pomocy ideologów jak Peter Mandelson i spin-doktorów jak Alistair Campbell, Blair zaproponował nowy model funkcjonowania państwa, właśnie Trzecią Drogę, która przeorała wszystkie segmenty funkcjonowania kraju, od polityki do kultury. Połączyła ogień z wodą, wolny rynek i państwo opiekuńcze, neoliberalizm w gospodarce, tonowany solidaryzmem gospodarczym, i zmieniła „Old Post-Imperial Britain” w „Cool Britannię”. Lewicowy publicysta Neil Asherson nazwał wprawdzie nowy twór ironicznie „thatcheryzmem z ludzką twarzą”, ale nie miał racji, bo od tego momentu zaroiło się od „klonów” Blaira - Cameron, Clinton, Sarkozy - rozpoczęła się wędrówka elementów programowych z prawa do lewa i odwrotnie. I – jak mówił w 1997 roku Blair, „dziś mamy większy wybór ideologii niż np. francuskie ciężkie, nieruchawe państwo etatystyczne, albo zostać zmiecionym przez niekontrolowane szaleństwo wolnego rynku”.
Ale dziś wszystkie stare demokracje, i konserwatyści i liberalna lewica, już po miksażu programowym, uginają się pod ciężarem serwitutów nadmiernie rozbuchanego państwa opiekuńczego, które drenują budżet kraju. Powstała nowa sytuacja, która będzie wymagała przedefiniowania tej ostatniej wersji Trzeciej Drogi, zdominowanej przez polityczną poprawność oraz „święte paradygmaty” welfare state. Z jednej strony starzejące się społeczeństwa, coraz mniej pracujących, a więc i podatków, a coraz więcej wydatków na cele socjalne, w kraju i na świecie. Spójrzmy na miliardy dolarów, funtów i euro pompowane przez ostatnich 40 lat przez Bogatą Północ Ubogiemu Południu, marnowane tam i rozkradane. Przecież w budżecie największych państw unijnych wspieranie krajów rozwijających się, to 1 % PKB. Ale cały ten gigantyczny „przemysł współczucia” plus ogromne obciążenia socjalem dla imigrantów już obecnych w Europie, nie przyniosły dobrych rezultatów, skoro kolejnych setki tysięcy ludzi stoi u naszych bram. Trzeba na nowo przemyśleć strategię uporania się z mega influxem młodych ludzi z Afryki i Bliskiego Wschodu. Młodych ludzi bez znajomości języka, bez zawodu i bez chęci podjęcia pracy, agresywnych i roszczeniowych, a zdarza się, że doświadczonych terrorystów.
Jak wygląda model Trzeciej Drogi dzisiaj? Z pewnością jest odpowiedzialny – wędrówka motywów programowych z lewa do prawa, i odwrotnie - za rozmiękczanie wartości i coraz większy margines pomocy socjalnej w programach konserwatystów. Wystarczy spojrzeć na brytyjski, a właściwie paneuropejski „nowoczesny, współczujący konserwatyzm”. Ale także za wielkie państwa opiekuńcze i przerosty w wydatkach publicznych, coraz mniejsze inwestycje w obronność, lecz coraz większe na socjal dla milionów imigrantów, które nadwyrężyły gospodarki i Niemiec, Francji, Szwecji, Wielkiej Brytanii, etc. Z jednej strony ta TD promuje wolny rynek, pozostawiając państwu kilka strategicznych sektorów, jak gospodarka surowcowa, energetyka, bezpieczeństwo, służba zdrowia i edukacja. Z drugiej – coraz bardziej rozszalały solidaryzm społeczny. To są te dobre i złe skutki chyba nieźle pomyślanego projektu Trzeciej Drogi.
Obawiam się, że ten historyczny wywód niewiele ma wspólnego z Trzecią Drogą Hołowni/ Kosiniaka – Kamysza, która jak dotąd nie zdefiniowała jeszcze swoich dwóch programów, owego „ognia z wodą”, z których potem miała powstać ta nowa jakość. W dodatku sygnały, jakie rzuca mediom, to jakieś przypadkowe hasła, np. udogodnienia podatkowe, podniesienie nakładów na edukację i podwyżki w budżetówce – co od dawna realizuje PiS. Te kilka puzzli, to za mało, żeby stworzyć obrazek! Polska 2050, to klasyczna „partia bez właściwości”, z kolei analizując postulaty PSL dałoby się wyłuskać jedynie kierunek zabiegów ugrupowania – interes wsi. Ale tylko teoretycznie, bo jako „partia obrotowa”, zbyt często szła na kompromisy najpierw z komunistami, dziś z liberalną lewicą, gubiąc po drodze cel podróży oraz, oczywiście, elektorat. Ze pozwolę sobie na żart, w tym garnku nie ma ani włoszczyzny ani kurczaka, z których potem pojawia się trzecią wartość, rosół. Jak powtarzała mistrzyni kuchni Ćwierczakiewiczowa, „ni cebulki, ni w co wkroić”.
Bo to nie jest Trzecia Droga, lecz Droga Donikąd, pełna swarów i kwasów oraz gry wedle zasady catch-as-catch-can, czyli chwytaj ile zdołasz. Znowu nadchodzi polityczna klientela, która ma Polskę i Polaków za nic. Nieudaczników, którzy nie mają bladego pojęcia, co to jest demokracja, pluralizm światopoglądowy i medialny, konieczności poddawania się kontroli społecznej, respektowania „politician’s code”, czyli uczciwości i rzetelności polityków, i że istnieje coś takiego jak wiarygodność i sprawczość władzy. Ugrupowania bez podstawowej wiedzy o niezbędności programu, który winny zaprezentować przed polling day, by za cztery lata zdać narodowi sprawę z jego realizacji. O konieczności rozliczania się ze swoich afer, korupcyjnych i obyczajowych, bo wciąż sądzą, że to wyborcy powinni łasić się do partii, a nie odwrotnie. I jeszcze jedna uwaga dotycząca słabej frekwencji elektoratu konserwatywnego z mniejszych ośrodków miejskich. Widać, że społeczeństwo obywatelskie jeszcze śpi, a w każdym razie drzemie. Bo świadomy obywatel wie, że owszem, ma prawa obywatelskie, ale ma i obowiązki. A właściwie jeden, raz na cztery lata pofatygować się do punktu wyborczego i zagłosować na swój program. Raz na cztery lata, to nie tak wiele, prawda?
A tymczasem – trzeba dogadywać się z potencjalnymi sojusznikami, jak czyni to od dwóch miesięcy premier Hiszpanii, a uczynił w 2010 roku David Cameron, który najpierw „wyłuskał” posłów niezależnych plus kilku z innych partii, a potem dogadał się z lewicowymi liberalnymi demokratami na głosowania w sprawach społecznych i socjalnych, choć dochodziło czasem do kompromisów. Lecz rząd przetrwał całą kadencję, a konserwatyści od 13 lat pozostają lokatorami Downing Street. Oczywiście, w międzyczasie zdarzyły im się inne nieszczęścia, ale mówię o zasadzie, o systemie funkcjonowania. Trzeba próbować do skutku. Zwłaszcza, że opozycja wciąż nie podpisała umowy koalicyjnej. I wciąż trwają targi, co z gospodarką socjalną, armią i bezpieczeństwem, aborcją i głosowaniem wedle wolności sumienia, co z pluralizmem mediów? Z wojną rosyjsko-ukraińską u bram, imigracyjnym potopem, z próbami skoku Unii Europejskiej na naszą suwerenność, skutkami kryzysu na Bliskim Wschodzie? Czas, który nadchodzi wcale nie będzie łatwiejszy niż ostatnich kilka lat. A może nawet trudniejszy. To nie jest pora na rewanżystowskie hasła odwetu, a zagarnięcie mediów nie zastąpi ani bezpieczeństwa polskich granic ani programów socjalnych. A potem Pan Prezydent nie podpisze przecież ustaw, które łamią prawo i niszczą wizerunek Polski i Jego samego, w kraju i na świecie. Tymczasem potrzebny jest premier – prawdziwy mąż stanu. Oczywiście, że to dla Władysława Kosiniaka – Kamysza „za duże buty”, ale powiedzmy, że taka jest potrzeba chwili i, przy podobieństwach programowych, sytuacja win – win. Cóz, być może, kiedy kolejny raz zostanie potraktowany przez Donalda Tuska jak Mister Nobody, odzyska poczucie rzeczywistości?
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/669668-trzecia-droga-czy-droga-donikad
Dziękujemy za przeczytanie artykułu!
Najważniejsze teksty publicystyczne i analityczne w jednym miejscu! Dołącz do Premium+. Pamiętaj, możesz oglądać naszą telewizję na wPolsce24. Buduj z nami niezależne media na wesprzyj.wpolsce24.