Medialna presja na powierzenie przez prezydenta misji tworzenia rządu Donaldowi Tuskowi już w pierwszej kolejności, trwa w najlepsze. Politycy i dziennikarze opozycji przekonują, że to tylko gra na zwłokę, że „248” (posłów PO-TD-L) to więcej niż „194” (PiS) i że próby utworzenia rządu przez PiS są skazane na niepowodzenie. Propaganda dla niezbyt rozgarniętych głosi, że PiS potrzebuje czasu by niszczarkami przemielić niewygodne dla siebie dokumenty (jakby ktoś nie wiedział, że już od dawna funkcjonuje elektroniczny obieg). Ale w polityce nigdy nie mówi się „nigdy”. Zatem PiS faktycznie prowadzi rozmowy z poszczególnymi politykami opozycji. Mało udane, ale są dwa niewielkie środowiska skore do współpracy. Ilość szabel nadal nie jest wystarczająca ale w przyszłości, bliższej lub dalszej - kto wie? Czas ten nie jest w Zjednoczonej Prawicy zmarnowany.
Dynamiczna historia ostatnich trzech lat przekonuje, że zawsze może przylecieć i czarny łąbądź - nieoczekiwane zdarzenie, zazwyczaj negatywne, które zmienia oblicze polityki (Covid, inwazja rosyjska), a wtedy lepiej by kolejny jeździec Apokalipsy zastał w polskim KPRM Morawieckiego a nie Tuska.
Są jednak inne powody, by Tuskowi powierzyć misję tworzenia rządu jak najpóźniej.
Po pierwsze opozycję programowo i personalnie więcej dzieli niż łączy. Stanowiska i fanatyczna antypisowość to jedno, ale idealiści z partii Razem ciężko zniosą superliberała, wielkiego wyprzedawacza Tuska a dodatkowo postsolidarnościowcy z PO zgadzający się na marszałka sejmu z PZPR to też nie taki lekki chleb. Wreszcie rosną nieporozumienia personalne i regionalne konflikty interesów, a nie tylko programowe założenia. Czas gra na ich niekorzyść.
Po drugie z punktu widzenia polskiej racji stanu wszelkie opóźnienia procesu centralizacji Unii Europejskiej mają sens - a rząd Tuska gotowy jest zgodzić się na wnioski ze specjalnego raportu proponującego zmiany w traktatach - utrata prawa veta i zwiększenie kompetencji Brukseli to tylko wierzchołek góry lodowej w planowanej „reformie” UE. W dniach 26-27 października odbyło się posiedzenie Rady Europejskiej na którym Polskę reprezentowała jeszcze stara ekipa. W ciągu tych dwóch dni omawiano m.in. sprawę migracji do Europy, ale poprzestano na ogólnikach. Z rządem PiS nie dało się forsować polityki otwartych drzwi. Spośród nowych tematów pojawiła się także troska o „infrastrukturę krytyczną na Morzu Bałtyckim” (konkluzja nr 27). Tak, awaria Nord Stream martwi Brukselę - ale dopóki w Warszawie rządzą PiSowcy to Polska przejmować się tym za bardzo nie będzie. Każdy dodatkowy tydzień rządów PiS to zaciągnięty ręczny hamulec w brukselskiej obsesji przebudowania Unii.
Po trzecie - jak głosi teza Wojciecha Czabanowskiego i Wojciecha Muchy („Dziennik Polski” 29.07.2021) Niemcy planują mianować Tuska Przewodniczącym Komisji Europejskiej, by interesy Berlina forsował ktoś z „nowej Europy”. Kadencja Ursuli von der Leyen kończy się w przyszłym roku, wtedy nastąpi wybór nowego człowieka, a więc Tuskowi zegar odlicza kolejne dni i tygodnie na bezsilności wobec wciąż trwającej władzy PiS. Jeśli został mu niecały rok ewentualnego premierowania to im więcej się z tego salami utnie plasterków, tym lepiej.
Po czwarte - Zjednoczona Prawica podejmuje - jak na razie całkiem skuteczne - próby zablokowania cięć budżetowych. Wśród polityków Platformy Obywatelskiej i Trzeciej Drogi pojawiają się pomysły ograniczenia „Osiemset plus”, prywatyzacji Orlenu, a może nawet postawienia TVP w stan likwidacji. Z nowym rokiem będą mieli na to mniej czasu i mniej narzędzi.
Rejwach o niszczarki i zapewniania jak to PiS wykorzystuje ostatnie dni władzy dla jakichś skoków na kasę to tylko wzbudzanie negatywnych emocji wobec przeciwnika politycznego i załguszenie dużo poważniejszych powodów obecnej zwłoki. Piłka w grze, mecz trwa nadal.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/669562-opozniac-powolanie-rzadu-tuska-po-stokroc-warto