„Atak miał być bezprecedensowy, zmasowany, ‘na skalę nieznaną od 103 lat’, i rzekomo objąć ponad pół tysiąca urządzeń mobilnych używanych w Najwyższej Izbie Kontroli, w tym telefon prezesa Mariana Banasia i jego syna” — pisze Rzeczpospolita. Okazuje się, że wszystko mogło być jedną, wielką mistyfikacją.
Prezes NIK o rzekomym ataku nie tylko nie powiadomił służb i nie wydał żądanych danych do śledztwa, ale także nie dopełnił obowiązku raportowania o potencjalnych nieprawidłowościach.
Odmówił prowadzącej śledztwo prokuraturze przekazania informacji cyfrowych z rzekomo „zainfekowanych” systemów i urządzeń, a także ustaleń kanadyjskiej firmy Citizen Lab, która badała jego telefon. Sprawa otarła się o sąd, który nakazał Banasiowi wydanie rzeczy
— pisze „Rzeczpospolita”.
Od marca 2020 do stycznia 2022 r. miało dojść do 7300 prób ataków i zainfekowania 535 urządzeń w NIK - telefonów, laptopów, serwerów. Trzy urządzenia osób z najbliższego otoczenia Banasia, w tym używane przez jego syna, oddano do zbadania Citizen Lab, która potrafi wykryć Pegasusa.
Prokuratura po zawiadomieniu ABW wszczęła śledztwo o niedopełnieniu obowiązków i z art. 269 k.k., który dotyczy zakłócania lub uniemożliwiania przekazywania danych o szczególnym znaczeniu dla funkcjonowania instytucji państwowej.
Prezes Banaś, choć miał obowiązek, nie zgłosił do CSiRT GOV incydentu bezpieczeństwa teleinformatycznego
— napisała gazeta.
Taka postawa jest dla śledczych niezrozumiała. Izba ma się jednak obawiać… kompromitacji. Wielka afera okazuje się bowiem być wielką mistyfikacją. Już przed głośną konferencją, na której Banaś ogłosił aferę na miarę stulecia, miał mieć informacje, że Pegasusa w telefonach nie wykryto. Mogło chodzić o odwrócenie uwagi od głosowanego wówczas w Sejmie uchylenia immunitetu Marianowi Banasiowi.
edy/Rzeczpospolita
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/668186-sfabrykowal-atak-na-nik-banas-nie-wydal-sledczym-danych