Komisja Europejska zażądała od firmy Meta - właściciela i operatora Facebooka „informacji na temat środków, jakie podjęła w celu wywiązania się z obowiązków związanych z oceną ryzyka i środkami osłaniającymi, służącymi ochronie uczciwości wyborów oraz w następstwie ataków terrorystycznych dokonanych przez Hamas w Izraelu, w szczególności w odniesieniu do rozpowszechniania i wzmacnianie nielegalnych treści i dezinformacji”. Pod tym urzędniczym bełkotem kryje się wezwanie do wytłumaczenia się z publikowania nieprawomyślnych treści i poinformowaniu jak się wdraża cenzorskie przepisy.
KE cichutko o niepraworządności w Hiszpanii, czyli dlaczego socjalistom wolno deptać demokrację
Podobne żądanie wysłano do chińskiego Tik-Toka, a także do platformy X - dawnego Twittera. W największym skrócie chodzi o to, że eurokratom nie podobają się treści publikowane w mediach społecznościowych, więc grożą zastosowanie obowiązujących w Unii od 25 sierpnia przepisów cenzorskich nazwanych Aktem o Usługach Cyfrowych (DSA). Największym mediom społecznościowym i przeglądarkom grożą kary do 6 proc. globalnych rocznych przychodów, jeśli nie dostosują się do unijnych cenzorskich regulacji. Od lutego 2024 cenzorskie przepisy zostaną rozszerzone na inne podmioty publikujące treści w sieci. Cenzura będzie więc systemowa i powszechna.
Za jej zaprowadzenie odpowiada francuski eurokrata, komisarz rynku wewnętrznego Thierry Breton. Urzędnik wysłał już ostrzeżenia do YouTube i platformy X, dawnego Twittera. Temu ostatniemu grozi nawet zablokowaniem na obszarze Unii. Tak więc Drogi Czytelniku ponieważ w Brukseli może nie spodobać się to, co jest publikowane na X, to Ty możesz stracić możliwość korzystania z platformy - zamieszczania własnych komentarzy, ale co równie istotne poznawania tego co publikują inni.
Pretekstem do wzmożonej cenzorskiej czujności eurokratów jest teraz wojna na Bliskim Wschodzie, ale przecież prace nad zaprowadzeniem cenzury rozpoczęto nawet przed wybuchem wojny na Ukrainie i wprowadzono przed atakiem terrorystów Hamasu na Izrael. Oficjalnym powodem cenzury jest jak zawsze dbałość o dobro publiczne poprzez zapobieganie dezinformacji. Akt DSA zawiera definicje treści nielegalnych i szkodliwych społecznie. Co do zasady i przesłania unijne przepisy są analogiczne do tych jakie w czasach stanu wojennego wprowadziła w PRL komunistyczna junta wojskowa. W nich była mowa o nieprawdziwych informacjach mogących wywołać niepokoje społeczne. Za ich rozpowszechnianie szło się do więzienia.
Dziś rolę cenzora takiego jakim w PRL był Główny Urząd Kontroli Publikacji i Widowisk pełnią różnego rodzaju organizacje pozarządowe jak Demagog, czy znany donosicielski Ośrodek Monitorowania Zachowań Rasistowskich i Ksenofobicznych, którego założycielem był Rafał Gaweł. Mechanizm jest prosty - organizacje takie dostają pieniądze np. z funduszy Sorosa, przeczesują sieć i składają donosy do odpowiednich urzędów, czy to krajowych, czy też na szczeblu unijnym.
Należy pamiętać, że systemowa, państwowa cenzura funkcjonuje już np. w Niemczech gdzie media tradycyjne, ale też platformy społecznościowe mogą zapłacić kary nawet 50 milionów euro grzywny za kolportowanie tzw. fałszywych informacji. Oczywiście to od tych cenzorskich organizacji, polityków i urzędników zależy co zostanie uznane za fałszywą informację. I tak np. Unia Europejska współpracuje m.in z amerykańską organizacją, czy też firmą cenzorską NewsGuard, która znana jest m. in. z systemowej walki z mediami prawicowymi i konserwatywnymi w Stanach Zjednoczonych.
Zestaw represji jakim można poddać tych którzy nie stosują się do cenzury jest bardzo szeroki. Są to grzywny i zablokowanie działalności, ale także wsadzanie do więzienia indywidualnych osobników, którzy publikują to co się władzy nie spodoba. I tak np. w Niemczech sąd w Verdun na 8 miesięcy posłał za kraty 87-letnią „prawicową ekstremistkę” za opublikowanie dwóch „nienawistnych” komentarzy wobec imigrantów. Kobieta została potraktowana surowiej niż większość niemieckich zbrodniarzy wojennych. We Francji np. można iść na 2 lata do więzienia za publikowanie treści, które mogą zniechęcać do dokonania aborcji.
Migawki z Niemiec, obrazki upadku. Dom publiczny Europy i handel ludźmi
Są też nieformalne metody walki z wolnością słowa. Jedną z nich jest nacisk na firmy, by wycofywały reklamy i pozbawiały nieprawomyślne media, czy platformy społecznościowe dochodów. Taką akcję pod naciskiem mediów tradycyjnych zorganizowały np. wobec Twittera, gdy przejął go Elon Musk, organizacje zrzeszające firmy z branży reklamowej i domy mediowe. Chodziło o to, że zlikwidował on wewnętrzny departament cenzorski, o którym stało się głośno po tym jak zablokował konto urzędującego jeszcze prezydenta Trumpa. Nie podobają się też libertariańskie poglądy samego Muska.
Teraz Musk ma na pieńku z Berlinem po tym jak skrytykował on finansowanie przez rząd niemiecki organizacji przestępczych zwanych pozarządowymi, które zajmują się szmuglowaniem nielegalnych imigrantów z Afryki i współpracują z handlarzami ludźmi. W odpowiedzi niemieckie firmy zagroziły, że usuną swe konta, bądź ograniczą, albo wstrzymają publikacje i reklamy. Według ankiety stowarzyszenia Bitcom aż 21 proc. niemieckich firm, które mają swe konta na platformie X rozważa ich usunięcie. 36 proc. wyłączyło, lub ograniczyło swe reklamy.
Wzrost liczby fake newsów, mowy nienawiści lub wyrażania skrajnych postaw politycznych wywołało u wielu firm poczucie ogromnej niepewności
— mówi dziennikowi „Die Welt” dyrektor zarządzający stowarzyszenie Bitkom Bernhard Rohleder.
Oczywiście chodzi o podporządkowanie się terrorowi politycznej poprawności, ale też o współpracę z kochaną władzą, która daje, lub odbiera zlecenia, dopuszcza, bądź nie do przetargów, co na końcu przekłada się na kochane pieniążki.
Sojusznikiem w cenzorskich zapędach eurokratów i wszelakiej władzy są media tradycyjne. Chodzi o to, że media społecznościowe są dla nich konkurencją. Po co ma obywatel siedzieć na X, czy na YouTubie, oglądać jakiegoś niezależnego twórcę. Lepiej niech spędzi ten czas na Onecie czy WP. Chodzi też o to, że media tradycyjne tracą monopol na kłamstwa. Niedopuszczalne jest, by jakiś obywatel mógł łgać jak one.
Tak, czy owak ponurym szyderczym paradoksem, ale też symbolem działalności Unii jest to, że na jej obszarze nie powstało żadne znaczące, o globalnym zasięgu medium społecznościowe, czy platforma społecznościowa, za to jest ona pierwszą ponadnarodową organizacją, która reguluje ich działalność, a w praktyce zaprowadza w nich cenzurę. Tymi regulacjami pochwaliła się nawet w swym wygłoszonym we wrześniu orędziu o stanie Unii przewodnicząca Komisji Europejskiej Ursula von der Leyen. To najlepiej pokazuje mentalną nędzę eurokracji.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/668134-unia-europejska-domyka-system-cenzura