Bardzo złym prognostykiem są słowa Donalda Tuska o Wojskach Obrony Terytorialnej jako „parawojsku”. Są znakiem, że Tusk nie interesuje się wojskiem, nie ma o nim wiedzy, a co gorsza nie śledzi tego, co dzieje się na froncie ukraińskim.
Łatwo zniszczyć ochotniczą formację
Donald Tusk ma szansę znów stanąć na czele rządu. Jest to jednak moment nadzwyczajny – świat stoi u progu zdarzeń niebezpiecznych i tragicznych. Słychać opinie – naszym zdaniem zasadne – że w każdej chwili może wybuchnąć konflikt globalny. Trzecia wojna światowa. Polska nie ma szans na neutralność i uniknięcie kosztów potencjalnego konfliktu, nawet, gdyby bardzo się o to starała.
W takim momencie należy oczekiwać, że krajem będzie kierował lider, który ma minimalną wiedzę na temat armii i obronności. A ponadto nie będzie przenosił partyjnych porachunków na obszar wojska. Niestety widać, że Tusk na temat WOT ma opinię tę samą, co internetowi trolle spod znaku „Silnych razem”.
To bardzo zły znak. Łatwo jest zniszczyć formację, która opiera się na zaciągu ochotniczym i gdzie podstawową motywacją do służby jest patriotyczny entuzjazm oraz zamiłowanie do munduru. Służba w WOT, wbrew ignoranckim stereotypom, nie jest łatwa. Gdyby taka była, to WOT liczyłby dużo więcej niż obecnych 38500 żołnierzy. Każdy z nich przez cały rok poświęca minimum 38 dni na służbę. W praktyce tych dni jest więcej, bo żołnierze Terytorialnej Służby Wojskowej uczestniczą w dodatkowych kursach i powołaniach, w tym służbie patrolowo-obserwacyjnej na granicy z Białorusią. Szkolenie jest intensywne, trwa dziennie po 13-14 godzin na dobę. Odbywa się to kosztem czasu, który cała reszta obywateli spędza odpoczywając lub się bawiąc. W przypadku bardzo licznych żołnierzy TSW, którzy prowadzą własne interesy lub mają tzw. wolne zawody powołania oznaczają też realne straty finansowe. Jednak ich wybór był świadomą decyzją. Ci ludzie chcą poświęcać swój czas, wysiłek, a także utracone zarobki, aby być dobrymi żołnierzami. Słowa Tuska były splunięciem im w twarz, wyrazem czarnej niewdzięczności człowieka, który skądinąd żyje z podatków wielu tych, których obraził.
Ukraina przykładem, jak ważna jest obrona terytorialna
Były to słowa też nieprawdziwe. WOT istnieje już pięć lat. Służą w nim żołnierze, którzy mają za sobą po kilkaset dni szkolenia. To realnie więcej niż było za czasów obowiązkowej służby zasadniczej. W WOT nie ma takich elementów „szkolenia” jak „sprzątanie rejonów”, malowanie trawy, obieranie ziemniaków czy „wytapianie czasu”. Nie ma żadnej fali, pijaństwa ani innych koszarowych patologii. Młody żołnierz WOT nie zna np. słowa „amba”, bo zjawisko to nie istnieje w obronie terytorialnej.
Co ono znaczy pamiętają pewnie starzy żołnierze. „Amba to jest takie zwierzę, co zobaczy to zabierze. Nie używa pieprzu, soli, co napotka, zapier…li” – pewnie niejeden z nich powtórzyłby wierszyk opisujący powszechne kiedyś rozkradanie elementów ekwipunku i umundurowania. Bo trzeba też wiedzieć, że w szeregach WOT jest wielu młodych emerytów wojskowych i policyjnych, w tym uczestników misji zagranicznych. Jest też wielu, którzy zdążyli przed 2009 r. odbyć zasadniczą służbę wojskową. I warto posłuchać ich wspomnień, bo wielu z nich mówi, że przez całą tamtą służbę wystrzelili na strzelnicy mniej amunicji niż robią to w WOT w czasie jednej tylko weekendowej rotacji.
Wojna za naszą wschodnią granicą udowodniła, jak ważna jest obrona terytorialna. Ukraińskie formacje terytorialne powstały tuż przed wybuchem wojny, kształtowały się w trakcie jej trwania i dzisiaj są bardzo ważnym komponentem Sił Zbrojnych Ukrainy. Uczestniczą w najcięższych walkach na najbardziej newralgicznych kierunkach i są skuteczne w swych działaniach. Szkoda, że Donald Tusk tego nie wie, mimo, że to wiedza powszechnie dostępna. Może nie interesuje go przebieg tego konfliktu. Ani razu od 24 lutego 2022 roku nie był przecież na Ukrainie. I nie spotkał się też z żadnym ważnym przedstawicielem państwa ukraińskiego.
WOT-u nie tworzyli amatorzy
Jest bardzo złą rzeczą przeciwstawianie WOT innym rodzajom sił zbrojnych, a zwłaszcza wojskom operacyjnym. Donald Tusk to zrobił, mimo, że każdy z pięciu rodzajów SZ jest integralną i równoprawną częścią Wojska Polskiego. Żołnierze WOT są żołnierzami służby czynnej. Podlegają tym samym rygorom prawnym, co członkowie pozostałych rodzajów sił zbrojnych. W niektórych przypadkach żołnierze TSW mają pewne przewagi nad co niektórymi żołnierzami wojsk operacyjnych, gdzie niekiedy główną motywacją do wstąpienia w szeregi armii są zarobki i możliwość zdobycia mieszkania. Motywacja żołnierzy WOT jest jednak inna, zdecydowanie bardziej bezinteresowna. Relacje w jednostkach obrony terytorialnej są bardziej koleżeńskie niż w wojsku zawodowym, gdzie nadal można usłyszeć chore hasło, że „w armii nie ma się kolegów, są tylko znajome twarze”. Ludzie też są zmotywowani, aby wykonywać swe obowiązki i się uczyć. Znane z dawnego wojska hasło „żołnierz niewidziany, żołnierz nie jeb..y” nie funkcjonuje w piątym rodzaju Sił Zbrojnych.
WOT tworzyli generałowie wywodzący się z wojsk specjalnych. Gen. Wiesław Kukuła dowodził jedną z najlepszych formacji WP – Jednostką Wojskową Komandosów z Lublińca. Twórcy WOT przynieśli wzorce prosto z NATO. Widać to w taktyce i szkoleniu WOT. Zaszłości z czasów LWP w praktyce nie występują w obronie terytorialnej, a zdarzają się w innych rodzajach sił zbrojnych. „Tam, gdzie zaczyna się MON, tam kończy się logika” – to kolejna żołnierska „mądrość” z korzeniami w czasach Układu Warszawskiego. Albo „częste zmiany decyzji podstawą ciągłości dowodzenia”, co eufemistycznie określa występujący w wojsku chaos decyzyjny. Tworzący WOT oficerowie wojsk specjalnych naprawdę starali się, aby nie były one znane żołnierzom TSW. Czy im to się udało? Oczywiście nie do końca. „MON-oza” jest zjawiskiem bardzo silnym i nadal zarażającym naszą armię, w tym WOT. Wychwalani przez dotychczasową opozycję jako wybitni specjaliści generałowie odpowiadają niestety za ten stan rzeczy. Bez wpuszczenia nowej krwi i nowego myślenia „stare trepy” nadal będą mieć wpływ na kształt naszego wojska.
Masy równie ważne, co uzbrojenie
Amerykański politolog Andrew Michta zauważył niedawno, że wojna rosyjsko-ukraińska pokazała, iż nadal o zwycięstwie decydują masy wojska, a nie tylko precyzyjne uzbrojenie. Jedno musi towarzyszyć drugiemu. Rosjanie dysponują cały czas ogromnymi masami „mobików”, których życia nie będą oszczędzali. Polska – kraj de facto pacyfistyczny – nie dysponuje żadnymi rezerwami. Chwilę temu zaatakowany przez Hamas Izrael powołał w błyskawicznym tempie 700 tys. rezerwistów. Kilkakrotnie bardziej ludna Polska z trudem powołałaby ledwie dziesiątą część tej liczby. Na dodatek nasi rezerwiści to zazwyczaj ludzie powyżej 40 roku życia. WOT jest w tej chwili realną szansą na wzmocnienie armii.
Niestety łatwo będzie zniszczyć formację bazującą na entuzjazmie ochotników. A wtedy „stare trepy” i nieodpowiedzialni politycy nie zapewnią bezpieczeństwa Polsce.
Opublikowano na stronie internetowej Instytutu Staszica
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/667913-wot-jak-politycy-latwo-moga-zepsuc-sukces