Głosy policzone, opadł kurz bitewny, słychać radość ze zwycięstwa Prawa i Sprawiedliwości? Nie, to hałaśliwie świętują przegrane partie opozycyjne. Kafka plus Beckett plus Ionesco? Po stronie konserwatywnej, zamiast wielkiej satysfakcji z wygranej, widoczna konsternacja i zagubienie. Wielu prawicowych publicystów, socjologów, a nawet posłów partii wciąż rządzącej, lamentuje i załamuje ręce. I przejmuje narrację opozycji! „Pyrrusowe zwycięstwo”, „wygrał PiS, ale rząd utworzy opozycja”, „co poszło nie tak?” – mażą się i dramatyzują. Co za nonsens!
Przecież to my, konserwatyści, wygraliśmy ten maraton. Po raz trzeci z kolei. W bardzo trudnych okolicznościach, najpierw epidemii Coronavirusa, potem szalejącej inflacji, a na koniec wojny Rosji z Ukrainą u naszych bram. I przy nieprzyjaznej, w istocie wrogiej polityce Unii Europejskiej, oraz sąsiadów, Niemiec i Rosji. Więc skąd ten pesymizm? Sytuacja konieczności formowania rządu mniejszościowego nie jest taka rzadka, w Wielkiej Brytanii w ostatnim 15-leciu zdarzyło się to aż dwukrotnie. Po raz pierwszy w 2010 roku, kiedy to konserwatyści wygrali elekcję, misję stworzenia rządu powierzono ich liderowi, Davidowi Cameronowi, który wszedł w koalicję z lewicowymi Liberalnymi Demokratami i rządził całą kadencję. I tak LibDem, partia, która znalazła się trzecia w rankingu, po konserwatystach i labourzystach, weszła do rządu. Niedawni przeciwnicy umówili się na wspólne głosowanie nad projektami ustaw, które ich łączyły, społeczne, socjalne, próbowali kompromisów nad innymi. I tak dotrwali do końca kadencji. My także zwyciężyliśmy, z wielkim trudem, w niesprzyjających warunkach, więc szanujmy swoją ciężką pracę i nie pozbawiajmy się radości zwycięstwa. Lewica nie oddaje nawet dóbr skradzionych – patrz: Putin Ukrainy, Polski czy Litwy po rozpadzie Związku Sowieckiego. Więc nie oddawajmy tego, co nasze, co nam się należy. To konserwatyści zwyciężyli w wyborach parlamentarnych 2023 roku. I tego się trzymajmy.
„Jest się z czego cieszyć”
W dodatku Prawo i Sprawiedliwość zwyciężyło po raz trzeci, co jest wydarzeniem bez precedensu dla historii wolnej Polski, nieczęste na świecie. Ze znanych mi przypadków brytyjska Partia Konserwatywna za czasów premier Thatcher / 18 lat na Downing Street/, labourzyści za Tony Blaira / 13 lat/, aktualnie torysi / 13 lat/. Amerykanie zwykle kończą na drugiej kadencji, to samo we Francji, permanentny chaos we Włoszech. A więc jest się z czego cieszyć. Po wtóre - frekwencja, wprawdzie zwyczajna w starych demokracjach, bardzo wysoka, rekordowa u nas. Warto pamiętać, że w 2011 odnotowano tylko 43 proc., w 2015 roku – 51 proc., a w 2023 aż 75 proc. Co znaczy, że w ciągu ostatnich ośmiu lat w Polsce rozwinęła się demokracja i jej ważny segment, społeczeństwo obywatelskie, myślące o sobie podmiotowo. Oczywiście, obywatelskie niekoniecznie znaczy konserwatywne, mamy właśnie tego dowód, ale na pewno znaczy, że PiS przyczynił się do rozwoju wiedzy i praktyk demokratycznych. I tu pozwolę sobie na małą dygresję. Kiedy w 1990 roku znalazłam się w Londynie, z zazdrością obserwowałam wybory parlamentarne / co 4-5 lat/ i samorządowe /co roku/. Zazdrościłam Brytyjczykom wyborów wolnych i niefałszowanych, frekwencji, 69 - 79 proc. oraz powagi w traktowaniu przez ludzi polling day, dnia wyborów. Oni już wtedy wiedzieli, że to jest „święto demokracji”, Polacy dopiero się tego uczyli.
A więc zwycięstwo po raz trzeci, a więc nadzwyczajna frekwencja. Ale to nie koniec powodów do satysfakcji. Wygrana władza – i przez 8 lat zdążyła to udowodnić – jest wiarygodna i sprawcza. Dobrze radzi sobie w gospodarką – jak stwierdził ostatnio Die Welt, ”jeszcze kilkanaście lat temu niemiecki PKB było wyższe od polskiego o 15 razy, dziś jest o 3”. Warto także powiedzieć, że Prawo i Sprawiedliwość doszlusowało do nowej światowej tendencji w partiach konserwatywnych: coraz szerszy margines pomocy społecznej i socjalnej. Teraz cały system składa się z następujących części: wartości konserwatywne, wolny rynek, tonowany interesem państwa i obywateli, oraz szeroki, wciąż szerszy segment welfare state, państwa opiekuńczego. W ten sposób konserwatyści odebrali lewicy ich bazę programową w taki sposób, że teraz koncentruje się na anty-wartościach, aborcja, eutanazja, oraz obronie mniejszości. Dalej, to przecież ta władza zapewniła obywatelom bezpieczeństwo: militarne, powstaje największa w Europie armia, energetyczne – dywersyfikacja źródeł energii, fizyczne – bariera na granicy polsko-białoruskiej i uszczelnienie „szlaku bałkańskiego”. No i last but not least, wspaniały wizerunek Polski na świecie. W dużej mierze z przyczyny znakomitej współpracy rządu ze społeczeństwem w pierwszych miesiącach wojny rosyjsko-ukraińskiej. Przypomnę, że rządowi brytyjskiemu ta kooperacja ze swoim szczodrym i gościnnym społeczeństwem się nie udała. Zbyt wiele trudności biurokratycznych, także w przyjmowaniu ukraińskich uchodźców na Wyspach.
Znając systemy funkcjonowania takich organizmów państwowych jak Stany Zjednoczone, Wielka Brytania, Kanada czy Australia można dostrzec jak bardzo w ciągu ostatnich kilku lat w Polsce rozwinęła się wiedza i praktyka demokracji. Wolne wybory – zakłócone tylko przez opozycję, rozwój społeczeństwa obywatelskiego, wysoka frekwencja, która w niedługim okresie wzrosła o 24 proc., to wielki sukces. Ale jest więcej: osiągnięcia we wprowadzaniu innych praktyk państwa demokratycznego. Np. „idea władzy, która ma służyć społeczeństwu”, to serve. Dalej, konsekwentne stosowanie zasady „a politician’s code”, „kodu zachowań polityka”. Tłumacząc to na codzienne życie, żaden z polityków PiS, któremu zarzucono – nie udowodniono, a tylko zarzucono – korupcję czy naganne zachowania, nie pozostał na swoim stanowisku. A spójrzcie Państwo na opozycję, nad iloma parlamentarzystami, marszałkami, ministrami ciążą zarzuty korupcyjne, a oni jakby nigdy nic kompromitują swoją partię i wyborców. Te zasady mają 2500 lat, to przecież Platon pisał: „władzę winni sprawować mężowie odważni, mężni i uczciwi”, a „ich rządy powinny cechować się cnotą i osiąganiem celów łączących osobiste z celami wspólnoty, i sprawiedliwością”. Arystoteles w tym akcentowaniu czynnika ludzkiego poszedł dalej: „To czy dane państwo jest dobrze czy żle rządzone, często zależy nie od formy rządów, lecz od przymiotów ludzi władzy”. Ugruntowywanie się demokracji w Polsce, to także część zwycięstwa Prawa i Sprawiedliwości tych ostatnich ośmiu lat.
Policzono głosy, a przegrane partie opozycyjne szykują się do władzy. Co za głupstwo! Kiedy rozejrzymy się po świecie, widać jasno, że nowy rząd w starych demokracjach, patrz: Stany Zjednoczone, Wielka Brytania, etc, zawsze formuje ugrupowanie, które wygrało wybory! To jedna z podstaw demokracji oraz dobra tradycja, tak za granicą jak i w Polsce. To jest automat! Nie ma takiej praktyki, aby rząd formowały ugrupowania, które przegrały. Głosy oddane na przegrane partie się nie sumują! I wcale nierzadko bywa, że zwycięska partia jest zmuszona sformować rząd mniejszościowy, w Wielkiej Brytanii to się nazywa a hung parliament, i w ostatnim 15-leciu zdarzyło się to dwukrotnie. David Cameron w 2010 roku miał dokładnie taką samą sytuację: konserwatyści, a dookoła wrodzy labourzyści, liberalni demokraci i zieloni. W Izbie Gmin jest 650 MPs czyli posłów, torysi otrzymali tylko 307 mandatów, labourzyści 255, liberałowie 52 plus cała reszta, także nieprzychylna Cameronowi. Rząd mniejszościowy wiąże się z dużym ryzykiem, więc zdecydował się na koalicję. Zdołał nakłonić do współpracy LibDem i „wyłuskać” kilku posłów z innych ugrupowań. Lider liberałów Nick Clegg został zanęcony stanowiskiem wicepremiera, potem wspólne głosowanie na jedne ustawy, zwykle sprawy społeczne i socjalne, kompromisy w innych przypadkach. A że proporcja mandatów Conservative Party: LibDem była mocno na korzyść torysów, zwykle to oni mieli ostatnie słowo. Podobnie Prawo i Sprawiedliwość. To czysta arytmetyka: 196 mandatów plus silne veto Pana Prezydenta, który pochodzi przecież z tego ugrupowania. Warto negocjować z PSL na temat wartości oraz problemów wsi, a z Lewicą – segmentu społecznego i socjalnego. Na pewno nie odwrotnie!
Negocjacje po drugiej stronie wcale nie są łatwe. Na początek czterech kandydatów na premierów. Choć wydaje się, że Donald Tusk nie odda fotela premiera nikomu, bo nie po to przyrzekał Ursuli von der Leyen, że „wróci do Brukseli premierem”, aby sobie odmówić tej przyjemności. Po drugie – partie opozycyjne łączy tylko jedno – apetyt na władzę. Po trzecie, nie ma takiej formuły parlamentarnej jak „partia opozycyjna”, łącząca w istocie 11 ugrupowań, a każda ze swoimi preferencjami, bo nie odważyłabym się powiedzieć programem. Istnieje albo „partia opozycyjna KO”, Lewica czy Trzecia Droga, albo „partie opozycyjne”. Już mamy pierwsze kłótnie i swary, a to o stanowisko premiera, to znów Anna Maria Żukowska przemawia się z Kosiniakiem – Kamyszem o aborcję, a Kosiniak – Kamysz z Hołownią o sprawy wsi. Już KO szantażuje Prezydenta: ”jeśli jest pan prezydentem wszystkich Polaków…” oraz „musi pan posłuchać większości Polaków”. Trzeba także zdawać sobie sprawę, że nie tylko politycy opozycji totalnej są głodni władzy, ale i ich lewicowy elektorat, agresywny, bezwzględny, przyzwyczajony do statusu „właścicieli Polski”. Oni wszyscy chcą mieć znów władzę, dostęp do profitów i odzyskać dobre samopoczucie, które utracili 8 lat temu.
„Na co czekamy?”
Pan Prezydent dobrze wie, że wedle zasad demokratycznych obowiązujących w europejskich i amerykańskim parlamencie, to ugrupowanie, które wygrało wybory formuje rząd. Warto także pomyśleć o czekającej Go dwuletniej kohabitacji z przyszłym rządem. Współpraca na dotychczasowej zasadzie czy powtórka z dramatycznych prób współdziałania z rządem Pana Prezydenta Lecha Kaczyńskiego. Przecież to są dokładnie ci sami ludzie! A politycy Zjednoczonej Prawicy, konserwatywni publicyści, socjologowie, wyborcy - czy jesteście gotowi na niczym nie hamowane szaleństwa Unii Europejskiej, na landyzację państw narodowych, rujnowanie naszej tradycji religijnej i obyczajowej, rozbijanie gospodarki, ustawy klimatyczne dla obłąkańców, na likwidację IPN i mediów publicznych, czyli powtórkę z komuny? Tym razem z Brukseli, z dyktatem Berlina i służbami sowieckimi w tle?
Za trzydzieści dni pierwsze posiedzenie Sejmu. Stawka jest bardzo wysoka. Życie Polaków przez najbliższe cztery lata, kiedy standardy polityki będą dyktowane przez tusków, czarzastych, mazgułów i gen. różańskich. Na co czekamy?
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/667520-nie-pozwolmy-odebrac-sobie-zwyciestwa