„Od euforii antyPiSowskiej do tęsknych wspomnień za porządkiem, ładem i rozwojem za czasów PiS-u, jest tylko krok. Od fascynacji politykami, którzy ten rząd atakowali, do rozczarowania nimi jest jeszcze bliżej. Dlatego czeka na ciekawy okres” - ocenia w rozmowie z portalem wPolityce.pl minioną kampanię wyborczą, jej efekty i szanse na stworzenie przez opozycję trwałego rządu prof. Mieczysław Ryba, politolog i historyk KUL.
wPolityce.pl: Znamy już wyniki tegorocznych wyborów parlamentarnych. Czas spokojnie podsumować poprzedzającą je kampanię. Jak ją ocenić i jaki miała wpływ na wyniki wyborcze?
Z pewnością ta kampania była skupiona na emocjach. Jak już wiemy, w sensie większościowym - czyli najliczniejszej reprezentacji w partiach politycznych i jej elektoracie – zwycięską emocją był antyPiS. Na tej emocji, różnie to argumentując, większość partii opozycyjnej zbudowała swoją kampanię. Można by powiedzieć, że antyPiSem partie opozycyjne „uwiodły” większość elektoratu. Ta fascynacja wyraziła się nie tylko w większości, jaką zdobyły w sumie partie opozycyjne, ale także we frekwencji.
Emocje zepchnęły argumenty merytoryczne?
Przykładów na to można podać wiele. Weźmiemy np. Bogatynię, która uratowana została przez ochronę z kopalni i elektrowni w Turowie. I Bogatynia w większości zagłosowała na opozycję, a nie na PiS. Jakie więc tu zwyciężały argumenty? Sądzę, że to były tylko emocje, które są chwilowe; mają to do siebie, że szybko rosną i szybko opadają. I bardzo szybko się zmieniają nie tylko co do swojej siły, ale i kierunku.
Jak tę najwyższą od wielu lat frekwencje wyborczą tłumaczyć?
Mieliśmy w przestrzeni publicznej potężny spór o Polskę. Ci, którzy zagłosowali na prawicę, rozumieją zagrożenia, jakie – niestety - stwarza np. terroryzm niesiony przez nielegalną migrację. Widzą też potrzebę wielkich inwestycji infrastrukturalnych, widzą pewne szanse polityczne i gospodarcze Polski z tym związane. Widzą co się zmieniło przez ostatnie lata w Polsce i w sposób naturalny chcieli tego bronić, chcieli dalszego rozwoju.
Ich przeciwnicy uważali, że to, czemu hołdowali zwolennicy PiS, ich odsuwa w jakiś sposób od władzy. Bardziej wierzyli w Berlin, w Brukselę. I to ich mobilizowało. Do tego doszedł obecny w Polsce spór kulturowy, z którym wcześniej mieliśmy do czynienia na Zachodzie, który obejmuje najbardziej podstawowe kwestie, jak życie ludzkie, co jest małżeństwem, a co nie itp. Wojna kulturowa rozgrzewa emocje, zwłaszcza ludzi młodych, do czerwoności. I to również pchało do udziału w wyborach.
Można powiedzieć że frekwencję mamy dzięki wciągnięciu w spór polityczny większej, niż dotąd, części społeczeństwa?
Z pewnością. Spór zwolenników i przeciwników PiS w pewnych aspektach jest realny. Nie jest dziwne, że się spieramy o wizję przyszłości Polski. Problem pojawił się, gdy włączono w ten spór wspomniane elementy czysto emocjonalne. Pompowano Polakom takie tematy, jak brak demokracji, rezolucje Parlamentu Europejskiego i Unię Europejską nakładającą na nas sankcje. Media lewicowo-liberalne nakłaniały Polaków do wychodzenia na ulice, z kolei młodzieży sączyło się, że tutaj jest niewola, bo nie ma aborcji i LGBT w szkołach. Te emocje bezsensownie pompowano odciągając nas od realnych spraw, które warte są dyskusji.
Adam Borowski w gorzkim w swojej wymowie wpisie w mediach społecznościowych pisze: „Niby wygraliśmy, ale to pyrrusowe zwycięstwo”. Co zawiodło?
Oprócz czegoś, co by „uwiodło” niezdecydowanych wyborców wskazałbym na niewypracowanie sobie przez PiS w ciągu ostatnich ośmiu lat koalicjanta – partii, z którą mógłby zawrzeć koalicję. Uważam to za błąd. Weźmy jako przykład partię Szymona Hołowni. On się pojawił z niczego, z telewizora. I zadziałał.
Zwróćmy uwagę, że praktycznie – właśnie ze względu na zmęczenie daną partią i przepływy emocjonalne - do rzadkości należą państwa, gdzie nie rządzą koalicje. Weźmy na Słowacji rząd Roberta Fico. Ta partia wygrała na poziomie ponad 20 procent, a tworzy rząd. PiS ma 35 proc, a mówi się, że nie ma szans na utworzenie rządu. Takie sprawy trzeba umieć czytać.
PiS mógł coś więcej zrobić? Mówiliśmy o „uwiedzeniu” elektoratu.
Prawo i Sprawiedliwość proponowało konkretny program. Pokazywało, co zrobiło przez ostatnie osiem lat. Umiało także przestraszyć Tuskiem. To, czego – moim zdaniem - zabrakło, to „uwiedzenie” czymś wyborców, jakimś powiewem świeżości, atrakcyjności, jakiejś niespodzianki. Tak, jak uwodzi, czaruje chłopak dziewczynę, lub odwrotnie. PiS stał się ofiarą własnego sukcesu przyzwyczajając wyborców do swojej skuteczności.
A więc po pierwsze – PiS mógł „wyhodować” sobie koalicjanta. Rządy jednopartyjne zdarzają się w różnych państwach bardzo rzadko. Druga rzecz to „uwieść” czymś w obliczu negatywnej opowieści przeciwnika. To jest trochę tak, jak w dobrym małżeństwie. Wszystko niby się świetnie układa: mamy pieniądze, mamy jakieś plany, ale nagle żona mówi: „męczy mnie ten mój mąż; dużo dla mnie zrobił, ale kwiatka mi nie przyniósł, nie kupił już dawno pierścionka”. I co z tego, że on ma rację kiedy argumentuje, że ma dużo pracy, że się poświęca? Kwiatka nie ma, i tyle!
Co było tym kwiatkiem od opozycji dla swojego elektoratu?
Nie bagatelizowałbym „uwiedzenia” elektoratu „powiewem” ze strony mediów komercyjnych. Z kolei takim kwiatkiem Tuska dla elektoratu był np. Marsz Miliona Serc. Przypomnimy sobie kampanię Andrzeja Dudy. Była prowadzona z patriotycznym polotem, z ogromnym uniesieniem, z Polakami, których on zjednoczy. To był ten kwiatek i obecnie takiego kwiatka chyba zabrakło.
Jak może wyglądać przyszły rząd złożony z dzisiejszej opozycji?
Trudno na to pytanie odpowiedzieć. Dla przykładu - jaki jest program Trzeciej Drogi, która sama w sobie jest złożona z dwóch partii o sprzecznym w podstawowych kwestiach programie, jak np. w kwestii pakietu „Fit for 55”?
Szczerze mówiąc – przyszły, trwały rząd opozycji jest dla mnie trudny do wyobrażenia. Nawet jeśli powstanie, to raczej na chwilę. Opozycja może zorganizować igrzyska, by poznęcać się nad nad działaczami PIS-u i mówić, że jakieś wielkie afery rzekomo wykryli. To jednak zadziała na krotki czas. Gdyby takie argumenty działały długo, Tomasz Grodzki czy Roman Giertych nie byliby już dziś wybrani senatorami.
Sądzę, że po krótkim czasie napawania się przez opozycję i jej elektorat władzą Polacy zapytają: co z waszymi obietnicami, stoma punktami? Co zrealizowaliście z programu Lewicy? A co z rozwiązaniami Zielonego Ładu? Tych pytań, problemów dotykających konkretne grupy społeczne, będzie ogrom! Czym odpowie przyszła koalicja rządowa? Znów antyPiSowską emocją?
Czy w ogóle uda się jakiś bardziej trwały rząd skleić?
Jak mówiliśmy, emocja, trwa chwilę, zwłaszcza negatywna. Od wielkofrekwencyjnej miłości i głosowania na tych, którzy odsuną PiS od władzy, do zadowolenia z nowych rządów, jest przepaść. Tymczasem partie opozycyjne toną we wzajemnych sprzecznościach: personalnych czy programowych, gospodarczych czy światopoglądowych. Skleimy sobie Giertycha z Biedroniem, Czarzastego z Petru, w sensie chociażby socjalnym. To wszystko się rozjeżdża, nie ma szans się w czymkolwiek spiąć. Wyobraźmy sobie prokatolicki PSL z antyklerykalną Lewicą.
Uważam więc, że ten wózek daleko nie zejdzie. Od euforii antyPiSowskiej do tęsknych wspomnień za porządkiem, ładem i rozwojem za czasów PiS-u, jest tylko krok. Ad fascynacji politykami, którzy ten rząd atakowali, do rozczarowania nimi jest jeszcze bliżej. Dlatego czeka na ciekawy okres. Problem tylko w tym, że wszystko to się dzieje w momencie, gdy niedaleko od nas i w Izraelu toczą się wojny, trwa kryzys imigrancki, w Europie obecny jest terroryzm, mamy próbę budowania przez Berlin z Unii Europejskiej superpaństwa. Krótko mówiąc: mamy ogromne wyzwania i taki, a nie inny, stan polityki w Polsce.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/667305-wywiadprofryba-trwaly-rzad-opozycji-trudny-do-wyobrazenia