„To złamanie zasady bezstronności komisji. Dla jednych to techniczne pytanie, a dla drugich potwierdzenie, że nie bierzemy karty, że tak można. To pytanie nabiera wówczas materialnego znaczenia. Nie jest to już techniczne pytanie. Wiąże się to z szeroko zakrojoną akcją bojkotowania referendum. To nieobywatelskie zachowanie” – mówi w rozmowie z portalem wPolityce.pl mec. Marek Markiewicz, prawnik.
wPolityce.pl: Powszechne są już skargi, że komisje pytały wyborców, czy chcą otrzymać wszystkie karty do głosowania. Podobnie, czy nie chcą jednej konkretnej karty, czyli referendalnej. Wytyczne komisji wyborczych dotyczyły także postępowania w sytuacji, w której wyborca powie, że nie chce karty referendalnej. Wówczas komisji musi odnotować fakt, że dana osoba nie pobrała karty referendalnej. Czy ktoś mógł tak poinstruować komisje?
Mec. Marek Markiewicz: Nie wiadomo, jakie były wewnętrzne wytyczne. Wydaje się to jednak niemożliwe, by to było polecenie odgórne. Obowiązkiem komisji jest wydanie wszystkich kart. Ja się spotkałem z taką sytuacją w Łodzi, gdzie głosowałem. Zapytano mnie, czy chcę wszystkie karty do głosowania. A ja zapytałem, czy to zależy od mojej odpowiedzi, mojej woli. Wszyscy pytali, o co mi chodzi. Wytłumaczyłem komisji, że wyborca ma prawo decydować, której karty nie bierze. Obowiązkiem komisji natomiast jest dać mu komplet kart do głosowania, a więc kartę do wyborów do Sejmu, Senatu i referendalną. Niestety, usłyszałem, że wiele razy, w wielu miejscach, takie pytania były zadawane.
W takim razie jak to się stało?
Przypominam sobie, jak miesiąc temu, może nieco więcej, członek dawniej Trybunału Konstytucyjnego, publicznie pokazywał, jak można nie wziąć karty do głosowania i ją przedrzeć. To był adwokat, z wykształcenia bardzo znany człowiek, który sobie pozwolił na ten instruktaż. Głęboko poza plecami Państwowej Komisji Wyborczej ten instruktaż zapadł w pamięci wielu. I dlatego były i te pytania i ekscesy z podarciem karty referendalnej, o czym mówił wczoraj przewodniczący PKW.
Było także wiele instruktaży w sieci, czy przekazywanych sobie „pocztą pantoflową”, jak nie wziąć karty referendalnej. Czy zamieszanie mogło wziąć się, nie doszukując się złej woli, z nadgorliwości członków komisji, którzy chcieli wyprzedzić sytuację zadając pytanie o kartę referendalną?
To jest najbardziej łagodny wariant. Drugi jest taki, że to była znakomicie zaplanowana akcja, która zapadła wielu w głowy. Gdyby członek komisji zastanowił się dokładnie, co jest jego prawem, a co obowiązkiem, to by takiego problemu nie miał. Musiałby wykładać, a dopiero kiedy ktoś tej karty nie zechce, nie wydawać karty. Wtedy dopiero musiałby rozliczyć się z nadmiaru tych kart.
A co z sytuacjami zaświadczeń do głosowania poza swoim okręgiem wyborczym? Tam był zapis, że dokument uprawnia do udziału w wyborach do Sejmu i do Senatu. Nie zapisano słowa o referendum, w związku z czym członkowie komisji nie wydawali takiej karty. Jak do tego doszło?
Jeżeli tak było, to był to poważny błąd. My z żoną udaliśmy się do urzędu dzielnicy Warszawa Mokotów i tam bardzo szybko zaświadczenia wydano. Potem, po ich okazaniu, zagłosowaliśmy.
A jak nazwać samo sugerowanie wyborcy, czy powinien on pobrać kartę? Nierzadko w obecności sąsiadów w kolejce, innych członków komisji. To złamanie prawa?
To jest wyraźna sugestia, że można nie pobrać karty. To złamanie bezstronności komisji. Dla jednych to techniczne pytanie, a dla drugich potwierdzenie, że nie bierzemy karty, że tak można. To pytanie nabiera wówczas materialnego znaczenia. Nie jest to techniczne pytanie. Wiąże się to z szeroko zakrojoną akcją bojkotowania referendum. To nieobywatelskie zachowanie. Meldowano o licznych przypadkach darcia karty, wyrzucania karty. To zapadło w pamięć i wyborcom, i członkom komisji.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/666961-nasz-wywiad-mec-markiewicz-zlamanie-bezstronnosci-komisji