Dziennikarz tygodnika „Sieci” i portalu wPolityce.pl Marcin Wikło napotkał na zaskakujące problemy w lokalu wyborczym na warszawskich Bielanach. Członkowie komisji obwodowej nr 814 dopytywali osoby, które chciały wziąć udział w głosowaniu – również naszego publicystę – czy chcą pobrać kartę referendalną.
Niewłaściwe pytania o referendum
Od rana w mediach społecznościowych pojawiały się niepokojące informacje o tym, że głosujący w wyborach są dopytywani przez członków komisji o to, czy chcą pobrać też kartę z pytaniami referendalnymi. Państwowa Komisja Wyborcza wprost podkreśliła, że takie zachowanie jest niewłaściwe.
Przewodniczący Państwowej Komisji Wyborczej Sylwester Marciniak powiedział w niedzielę, że niewłaściwe jest zadawanie pytania, czy wyborca chce kartę do referendum, do Sejmu, czy do Senatu.
Jeżeli wyborca zjawił się w lokalu wyborczym to chce głosować. Dopiero jeżeli wyraźnie odmówi odbioru którejkolwiek z kart, to wówczas komisja w uwagach zaznaczy taką informację
– podkreślił.
Także premier Mateusz Morawiecki wskazywał we wpisie zamieszczonym na Twittere/X, że dodatkowe pytania o kartę referendalną są łamaniem ciszy wyborczej i należy to zgłaszać.
CZYTAJ RÓWNIEZ:
Problemy z udziałem w głosowaniu dziennikarza wPolityce.pl
Okazuje się jednak, że komunikat PKW nie ukrócił procederu zadawania pytań przez członków komisji. Problemy z pobraniem karty referendalnej miał dziennikarz tygodnika „Sieci” i portalu wPolityce.pl Marcin Wikło.
Jak relacjonuje, po tym, jak został zapytany o to, czy chce pobrać wszystkie karty do głosowania, zapytał członków komisji nr 814 w Warszawie, jakim prawem jest o to pytany, a nie są od razu wręczane mu wszystkie trzy karty. W odpowiedzi najpierw usłyszał, że komisja zadaje pytanie kartę referendalną, bo inni wyborcy zgłaszali, że nie zostali o to zapytani.
Marcin Wikło przekazał, że w rozmowie z Kamilą Abramowską, przewodniczącą komisji, dowiedział się, że pytanie o kartę referendalną to „uprzejmość” i takie jest „polecenie z góry”. Kobieta jednak nie odpowiedziała na pytanie, co oznacza „polecenie z góry”.
Na tym jednak nie koniec. Nasz dziennikarz wskazał, że cała sytuacja trwała ok. 30 minut i po kilku telefonach przewodnicząca komisji stwierdziła, że można napisać oświadczenie, w który podkreślono, że „doszło do incydentu agitacji wyborczej w postaci zadania pytania wyborcy, czy chce pobrać wszystkie karty do głosowania”.
W odpowiedzi na pytania o podstawę prawną usłyszał, że taka jest praktyka wynikająca z polecenia z góry lub uprzejmości
– czytamy w oświadczeniu.
Sama przewodnicząca komisji, jak przekazał Marcin Wikło, przeprosiła go za zaistniałą sytuację i powiedziała, że to „nauczka na przyszłość”. Jednak kiedy chwilę później dziennikarz poprosił o wydanie kart do głosowania, zasiadająca w komisji Irena Jabłońska przy jego nazwisku zaczęła pisać „bez referendum”. Dopiero po zaprotestowaniu, Marcin Wikło otrzymał trzy karty do głosowania – do Sejmu, do Senatu i w referendum.
Dziennikarz dodał, że obserwował też, jak wydawane są karty przy stanowisku obok. Wikło zwrócił uwagę, że zasiadająca w komisji młoda kobieta każdemu zadawała pytanie o to, czy chce pobrać wszystkie karty. Kiedy jeden mężczyzna się zawahał i dopytał: „Czy wszystkie? A czego to ja nie chcę?”, kobieta – jak przekazał Wikło – powiedziała, że „chodzi o referendum” i wydała tylko dwie karty – do Sejmu i do Senatu.
wkt
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/666781-tylko-u-nas-problem-z-pobraniem-karty-do-referendum