12 października 2023 miał być jedną z najważniejszych dat w historii Unii Europejskiej. Na ten dzień zaplanowano bowiem głosowanie Komisji Konstytucyjnej Parlamentu Europejskiego nad Sprawozdaniem o Zmianie Traktatów Unii. Przełożono je jednak na 25 października, bo jak w swej spiskowej teorii, w którą absolutnie wierzę, przypuszcza Jacek Saryusz-Wolski, polska opozycja głosując za, pokazałaby, że jest za odbieraniem Polakom władztwa nad swym krajem, za kolejnym ograniczeniem suwerenności Polski. To zaś mogłoby mieć niekorzystny wpływ na wynik wyborczy.
Komisja dowodzona przez belgijskiego eurokratę Guy Verhovstadta chce zarekomendować 267 zmian w Traktacie o Unii Europejskiej (TUE) i w Traktacie o Funkcjonowaniu Unii Europejskiej (TFUE). Tutaj link do całego dokumentu Komisji.
Dotyczyć one mają też kilkunastu obszarów, w których Unia chce rozszerzyć swe kompetencje, bądź też zyskać wyłączne władztwo. Głosowanie to kolejny etap na drodze do zbudowania jednego państwa państwa europejskiego, imperium pod wodzą Niemiec i ich przystawek jak Belgia i Holandia oraz Francji. Nie ma się co czarować - docelowo ma powstać coś w rodzaju niemieckiej Unii Europejskiej.
Jedna sprawa to treść zmian, druga to kwestie proceduralne. W największym skrócie:
Unia ma być jeszcze bardziej scentralizowana i przejąć wiele z kompetencji państw członkowskich. To Bruksela ma m.in. decydować o tym ile i gdzie się w Polsce ziemie uprawia, a co ma być zalane, gdzie mają powstać rezerwaty, parki, etc.
Bruksela będzie narzucać ideologię gender i tak we wszystkich dokumentach Unii „równość kobiet i mężczyzn” zostanie zastąpiona „równością płci” i to rozumianej nie biologicznie, ale kulturowo. Inaczej mówiąc tak naprawdę w Unii będzie równość genderów, czego konsekwencją ma być też zaprowadzenie odpowiednich parytetów na unijnych stanowiskach, a pewnie i szerzej - we wszystkich instytucjach, które z Unią współpracują, czy też w firmach, które wykonują zlecenia, biorą udział w przetargach etc. Tak więc Bruksela będzie zmuszać, by zatrudniano nie tylko tyle i tyle pań, ale też jakichś transpań, transpanów - generalnie osoby po przejściach w te i nazad, a także mniejszości LGBTUE, narodowościowe, wszelakie.
(Komisja) proponuje zastąpienie wyrażenia „równość kobiet i mężczyzn” zwrotem „równouprawnienie płci” w całym tekście traktatów; podkreśla, że skład instytucji Unii oraz ich organów zarządzających i konsultacyjnych musi być niedyskryminacyjny i musi odzwierciedlać równouprawnienie płci oraz różnorodność społeczeństwa;
— brzmi odpowiedni fragment raportu Komisji Konstytucyjnej. Dalej jest to rozpisane na konkretne zmiany w tekstach traktatów.
Proponowane zmiany pokazują nierozwiązywalne sprzeczności ustroju samej Unii. To Parlament Europejski miałby teraz wybierać przewodniczącego Komisji Europejskiej, a on, albo i ona z kolei wedle uznania komisarzy, którzy mogliby być przez PE odwoływani. Z pozoru brzmi sensownie, zwłaszcza, że zachowane przynajmniej w teorii mają być wpływy poszczególnych państw. W praktyce zaś będzie to wyglądało tak, że Zjednoczona Prawica mogłaby do końca świata rządzić w Polsce, a polski komisarzem zawsze byłby wybierany Robert Biedroń, albo Tusk i nic nie mielibyśmy do gadania.
Ten mechanizm zadziałał już przy powołaniu Donalda Tuska na przewodniczącego Rady Europejskiej. Na drugą kadencję był on kandydatem Niemiec, a konkretnie jednej Niemki - Merkel, a nie Polski.
Partie europejskie miałyby mieć prawo udziału w referendach krajowych - finansowanie, prowadzenie agitacji, zgłaszanie wniosków formalnych etc. No więc wyobraźmy sobie teraz, że szef Europejskiej Partii Ludowej Niemiec Manfred Weber prowadzi kampanię w polskim referendum dotyczącym zgody na przymusową relokację imigrantów.
Zniknąć ma też całkowicie zasada jednomyślności. Tam gdzie obowiązuje konsensus wszystkich państw członkowskich będzie teraz większość kwalifikowana. Np. większość z Europejskiej Partii Ludowej razem z socjalistami, albo też kombinacja głosów Niemiec Francji i Holandii etc. będzie mogła narzucić Polsce i państwom członkowskim nowe podatki. I tak Komisja Konstytucyjna PE
proponuje, aby decyzje w sprawie podatków bezpośrednich i pośrednich były podejmowane w drodze zwykłej procedury ustawodawczej i głosowania większością kwalifikowaną; wzywa do ustanowienia wieloletnich ram finansowych obejmujących pięcioletni okres;
Większość zwykła będzie zaś rozstrzygać tam gdzie do tej pory była kwalifikowana. Zmian ma być 267 i tu zaledwie zasygnowaliśmy kilka. Będziemy je omawiać w kolejnych tekstach. Sprawa ma jednak jeszcze aspekt - formalny, czy też dotyczący procesu wprowadzania zmian. Niezależnie od tego w jakim tempie wprowadzane będą zmiany traktatowe, by budować niemiecką Unii i pozbawiać państwa suwerenności, Berlin będzie wykorzystywał same procedury w Parlamencie i Komisji, prace nad zmianą Traktatów do rozgrywek politycznych i budowania układów zależności. Inaczej mówiąc Niemcy będą ciągle gonić króliczka, choćby miały go nigdy nie złapać, bo sam pościg będzie wprowadzał zmiany jakich sobie życzą. Ot tak, bezprawnie, prawem kaduka, siłą jak do tej pory, łamiąc nadal obowiązujące Traktaty.
Pierwszym z brzegu przykładem jest tzw. pak imigracyjny który łamie art. 79 Traktatu mówiący o wyłącznej kompetencji państw członkowskich w kwestiach polityki imigracyjnej i tego kogo chcą do siebie przyjmować a kogo nie. No i co z tego, że pakt imigracyjny jest bezprawiem.
Propozycje zmian będą służyć wymuszaniu działań bieżących. Mechanizm obserwujemy przy okazji zaproszenia do Unii Ukrainy i państw Bałkanów Zachodnich, czy Mołdawii. Otóż wedle Niemiec rozszerzenie jest możliwe tylko po uchwaleniu zmian w Traktatach. Berlin nawet się z tym nie kryje. Albo zgodzicie się na nasz dyktat w Brukseli, albo Ukraina etc. do Unii nie zostaną przyjęte.
Rozszerzenie UE i przyjęcie do niej krajów z Bałkanów Zachodnich, Mołdawii i Ukrainy tylko wtedy nie spowoduje paraliżu Unii Europejskiej, jeżeli zostanie poprzedzone reformą Wspólnoty –
— powiedziała w wywiadzie tygodnika „Der Spiegel” niemiecka wiceminister spraw zagranicznych Anna Luehrmann. To ona i francuska wiceminister Laurence Boone bezpośrednio pilotują zniesienie zasady jednomyślności w polityce zagranicznej i bezpieczeństwa. Wyobrażacie sobie Drodzy Czytelnicy, że Niemcy mieliby decydujący głos w sprawie bezpieczeństwa Polski? Albo, że robią nam reset relacji z Rosją.
Polityk Zielonych jednoznacznie też dała do zrozumienia, że jeżeli Polska zainteresowana jest wejściem Ukrainy do Unii, to powinna zgodzić się na zmiany Traktatów. Tym będziemy szantażowani i Niemcy przedstawią nas w Kijowie - już to robią, jako przeciwnika wejścia Ukrainy do Unii. Będą zapewniać, że tylko Berlin może do tego doprowadzić. Stąd zwrot naiwnych i pogubionych polityków ukraińskich i ich służalcza wobec Niemiec postawa. Kijów jak pierwsza naiwna wierzy w obietnicę małżeństwa i nadstawia się. Ukraina zostanie oszukana i to jest jasne, bo Niemcom zależy tylko na tym by poszła na układy z krwawym tyranem Putinem, by wojna zakończyła się i można było wrócić do interesów z Rosją.
Tak czy owak szanse Ukrainy na wejście do Unii są praktycznie zerowe i dobrze by zrobiło to Kijowowi, gdyby to pojął. Unia to teraz miraż, fatamorgana. Kiedy w teorii, za ileś lat Ukraina może będzie gotowa, to jeśli się trendy nie odwrócą, Unia rozrywana wewnętrznymi i zewnętrznymi konfliktami praktycznie nie będzie istnieć, czy też wypełniać swe zadania.
Dlaczego pisząc o zmianach Traktatów wspominamy o sprawie ukraińskiej? Nie tylko dlatego, że Polska będzie szantażowana nią, by wymusić zgodę na nowy brukselsko-berliński reżim. Chodzi tez o to, że ten przypadek dobrze ilustruje to, że sama gra jest równie ważna co jej rezultat. I pokazuje też stan mentalny tych, którzy chcieliby być władcami Europy. Miasta kontynentu mogą płonąć, miliony obcych przybyszy mogą stać u jej bram, a unijni obłąkańcy będą równość genderową zaprowadzać, snuć jakieś rojenia o wieloletnich ramach finansowych, z globalnym ociepleniem walczyć i imperium europejskie budować. Ci, którzy sprowadzili na Europę nieszczęścia chcą jeszcze więcej władzy.
Moglibyśmy to zlekceważyć, ale niestety opozycja wykorzysta nasz sprzeciw do destabilizowania państwa tak, jak to robi do tej pory, więc musimy uczestniczyć w tej grze, albo przynajmniej mocno udawać, co też kosztuje. Ileż czasu, anergii, zasobów więcej mielibyśmy, gdybyśmy się nie musieli z brukselskim szaleństwem użerać.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/666436-wyrok-na-unie-o-dwa-tygodnie-odroczony