15 października nie jest ważny dlatego, że władzę mogą objąć narodowi zdrajcy (ci kandydują w każdych wyborach, mniej więcej od trzystu lat), ale dlatego że czasy są niebezpieczne i wiele zależy od tego, czy Polska będzie kontynuować kurs wzmacniania suwerenności czy zda się na Berlin i na Brukselą jako mądrzejszych. I tam na Zachodzie już o tym zdecydowano, zaś na Wschodzie oczekuje się na to z cierpliwościa.
Nie Ribbentrop i nie Mołotow, ale…
Choć nie grozi nam porozumienie na linii Berlin-Moskwa tak krwawe jak pakt Ribbentrop-Mołotow, to jednak są powody przypuszczać, że w świecie XXI wieku nie tylko wróciła doktryna stref wpływów wielkich mocarstw, ale też precyzyjnie wytyczone granice komu i gdzie wolno urządzać życie w innych państwach. Mołdawia, Białoruś, Ukraina i Polska wydają się być polem szczególnej gry, gdzie o wyborze najwyższych władz decyduje się w ambasadach Niemiec i Rosji.
Mała Mołdawia
W piątek 7 czerwca 2019 roku rozpoczął się przedziwny kryzys parlamentarny w Mołdawii, który zakończył się w sposób jeszcze bardziej zaskakujący. Po marcowych wyborach do parlamentu nastąpił totalny pat - trzy główne partie były przeciwko sobie, a mniejsze nie wystarczały do stworzenia większościowej koalicji. Każda z dużych sił była uzależniona od zewnętrznych sił - socjaliści od Rosji (lider latał regularnie do Putina po porady), prozachodnie ugrupowanie Mai Sandu było uzależnione od Unii Europejskiej i Niemiec (liderzy mieli tam liczne interesy), zaś rządząca wcześniej Partia Demokratyczna Mołdawii była w rękach totalnie skorumpowanego oligarchy podejrzewanego o związku z tajnymi służbami Rumunii. Lider tej ostatniej, milioner Vlad Plahotniuc, mając w swoich rękach Trybunał Konstytucyjny, znalazł pewną niejasność w Konstytucji, która pozwoliła sędziom rozwiązać parlament i zorganizować nowe wybory. Trzy kłócące się ze sobą partię a w dodatku spór na linii Trybunał - parlament wywołały w Kiszyniowie totalny chaos i wojnę wszystkich ze wszystkimi. Dosłownie po wizytach mołdawskich w placówkach dyplomatycznych ogłoszono bezprecedensową współpracę dwóch zwalczających się partii o skrajnie odmiennych wektorach geopolitycznych.
Spokój przywrócono tydzień później - sędziowie uchylili własne decyzje i podali się do dymisji a dwie nienawidzące się partie - socjaliści od Putina i „Europejczycy” od Sandu stworzyli niemożliwą koalicję - oligarcha wypadł z gry i wyjechał na Cypr. Na te liczne zawiłości skorumpowanego parlamentaryzmu małego państwa między Ukrainą a Rumunią można by było machnąć ręką, gdyby nie jeden zdumiewający fakt - anulowanie decyzji Trybunału, trwanie parlamentu i powołanie koalicji ustalono…. w ambasadach innych państw, zwłaszcza w rosyjskiej i niemieckiej. Ci pierwsi nakazali socjalistom, a ci drudzy - przy wydatnym wsparciu USA - ludziom Mai Sandu wejść w koalicję.
Sprawa była dziwna z tego powodu, że oba europejskie mocarstwa rywalizowały o wpływy w małym kraju. Cztery lata temu postanowiły jednak się w tej kwestii porozumieć i Mołdawia pod rządami i prozachodnich, i prorosyjskich polityków skierowała się… ku Europie.
Wojenna Ukraina
Zbliżenie niemiecko-rosyjskie na fundamencie współpracy energetycznej Nord Stream jest wszystkim znane, ale pewne szczegóły pozwalają przypuszczać, że ustalenia wokół gazociągu wykraczały poza kwestię infrastruktury i gazu. Jeszcze w latach 90-tych Berlin forsował w Unii Europejskiej specjalne rozwiązania prawne dla swojego projektu. W 2000 roku Komisja Europejska uznała inwestycję za część transeuropejskich sieci energetycznych (TEN-E), w 2004 roku Rada Europejska wydała osobną dyrektywę (2004/67/WE), w które nadała kwestii pozyskiwania gazu szczególną rangę, zaś w raporcie Komisji Europejskiej znalazło się sformułowanie, że gazociąg „leży we wspólnym interesie UE”. Kiedy Donald Trump nałożył sankcje na firmy realizujące budowę rury, Angela Merkel pojawiła się w Moskwie, by zapewnić Putina, że nie zatrzyma to procesu budowy. Było to w czasie kolejnych zbrodni Moskwy - wojny w Czeczenii, w Gruzji, aneksji Krymu, mordowania przeciwników politycznych, fałszowania wyborów i wojny w Donbasie. Budowę ukończono w październiku 2021 roku - wtedy też zaczęły się przegrupowania rosyjskich wojsk nad granicę z Ukrainą, zaś od listopada przecieki na temat planowanej inwazji zaczęły pojawiać się w mediach. O postawie władz niemieckich, które po rozpoczęciu rosyjskiej ofensywy na Kijów, przekazały nieoficjalnie ambasadorowi Melnykowi, że Ukraina i tak się nie utrzyma pod naporem rosyjskim, polska prasa pisała zaraz po tych wydarzeniach. Można powiedzieć, że Niemcy były pogodzone z wpadnięciem Ukrainy w rosyjską strefę wpływów, bo pierwotnie planem Putina było obsadzenie w Kijowie posłusznych sobie ludzi. W marcu tego roku kanclerz Sholz przyznał w wywiadzie dla „Rheinische Post”, że… nadal odbywa rozmowy telefoniczne z Putinem.
Odkąd w lipcu w Kijowie pojawił się nowy niemiecki ambasador Martin Jaeger, który odbył szereg spotkań z ukraińskimi ministrami, jego rozmówcy zaczęli w mediach krytykować Polskę w sprawie kryzysu zbożowego czy nawet współpracy politycznej i militarnej. Ostateczny geopolityczny wektor Ukrainy jeszcze się nie zdecydował - jak w przypadku Mołdawii - do której strefy wpływy mocarstwa zaliczą bombardowany kraj?
Wyborcza Polska
Coraz bardziej zależy od Putina Łukaszenka, coraz bardziej podatna na wpływy Berlina Ukraina, zatwierdzona obecność Mołdawii w strefie wpływów Niemiec i postawienie na Tuska przez Niemcy to kwestie zdecydowane, ale nierozstrzygnięte. Tylko w ostatnich dniach z Brukseli do Polski, dzięki pracy Dominiki Ćosić z TVP INFO, dotarły do nas informacje o obietnicach jakie Kijowowi mieli złożyć zachodni dyplomacji: wejście do UE ale w zamian za krytykę Polski. Olaf Sholz w publicznym wystąpieniu partyjnym atakował Polskę za - nadmuchaną przez opozycję - aferę wizową, zaś na początku października odbywała się debata plenarna na temat rzekomego zagrożenia emigracyjnego jakie ma na Unię sprowadzać Polska (!). Jak twierdzi Jacek Saryusz-Wolski, „Parlament Europejski gwałci tym samym własną decyzję KP że na 6 tygodni przed wyborami takie debaty są zakazane, a to ze względu na ingerencję polityczną w proces wyborczy”.
Niemieckie wsparcie dla partii Donalda Tuska przybiera gargantuiczne rozmiary - dość wspomnieć zaangażowanie mediów o niemieckim kapitale czy Fundacji Adenauera w działania promujące Platformę Obywatelską można wymieniać na dziesiątkach przykładów: fakenewsów, tendencyjnych wywiadów, finansowania Campusu Polska Rafała Trzaskowskiego, nacisków z Berlina i Brukseli. Czy po wyborach obudzimy się w strefie wpływów zachodniego sąsiada?
CZYTAJ WIĘCEJ:
Z kolei ze Wschodu nadal zmierzają nielegalni imigranci prowadzeni nad granicę w ramach, prowadzonej przez białoruskie KGB, operacji „Śluza”. Czy dziwi nas ponowna współpraca rosyjsko-niemiecka próbująca zdestabilizować kraj i zmienić władzę w Polsce?
Długopis zamiast szabli
Ale jest w tym wszystkim rzecz naprawdę szczerze pocieszająca. Mimo widma wpływów sąsiednich mocarstw krążącego nad Polską po raz pierwszy od naprawdę setek lat ochrona suwerenności państwa nie kosztowała tak mało. Mimo wszystko europejskie realia niedoskonałej demokracji i pełnych hipokryzji ale jednak przewidywalnych standardów praw człowieka sprawiają, że jak od dawien dawna zatrzymanie wpływów z Moskwy czy Berlina nie musi nas kosztować wysiłku militarnego ani nawet ulicznych protestów czy represji aparatu państwa, jak to było w 1981 roku.
Nie w mundurze, ani nie w piwnicach drukując ulotki ale z podniesioną przyłbicą, legalnie, oficjalnie i pokojowo możemy zmobilizować bliskich czy wreszcie, 15 października, sami oddać głos na kandydatów utożsamiających się z polskim interesem narodowym. Wystarczy wziąć do ręki długopis a nie broń - to w przypadku zagrożenia suwerenności przypadek niezwykle rzadki.
Choć pamiętajmy, że zwycięstwo wyborcze nie zamyka dalszych zmagań o pozycję Polski w Europie i na świecie.
NOWY ODCINEK „TRUCIZN KREMLA”. OBEJRZYJ PRZED WYBORAMI JAK ROSJANIE CHCĄ NAMI MANIPULOWAĆ:
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/666235-polskie-wybory-w-cieniu-niemiecko-rosyjskiego-paktu