Następnego dnia po debacie wyborczej dziennik zbliżony do opozycji „Rzeczpospolita” jako pierwszy ujawnił informację o rzekomej dymisji (w rzeczywistości miało miejsce wypowiedzenie stosunku służbowego) szefa Sztabu Generalnego Wojska Polskiego gen. Rajmunda Andrzejczaka i Dowódcy Operacyjnego Rodzajów Sił Zbrojnych (DO RSZ) gen. Tomasza Piotrowskiego. Chwilę później odezwał się Donald Tusk wieszcząc kolejne 10 dymisji w dowództwie armii. Wkrótce potem szef Biura Bezpieczeństwa Narodowego Jacek Siewiera wyjaśnił, że obaj generałowie złożyli nie dymisję, a wnioski o wypowiedzenie stosunku służbowego. Nie podali jednak powodów swoich decyzji. Różnica polega na tym, że dymisja ma skutek natychmiastowy, zaś wypowiedzenie stosunku służbowego skutkuje dopiero w chwili wyboru następców. To rozróżnienie ma fundamentalne znaczenie dla zachowania ciągłości dowodzenia. Chwilę potem miał miejsce zmasowany atak opozycyjnych mediów i polityków na ministra Mariusza Błaszczaka. Jeden z liderów ugrupowań przeciwnych partii rządzącej Władysław Kosiniak-Kamysz z PSL we wtorek na konferencji prasowej we Wrocławiu powiedział, że prezydent Andrzej Duda wobec tych „dymisji” powinien zwołać posiedzenie Rady Bezpieczeństwa Narodowego. Tak uzasadniał swoje stanowisko:
„Dymisja szefa Sztabu Generalnego, dymisja dowódcy operacyjnego, to jest po prostu trzęsienie ziemi. Coś, czego w polskiej armii nie było od 1989 roku. To jest zanegowanie podstawowego hasła partii rządzącej, że dbają o bezpieczeństwo. Runął ten mit, że oni potrafią zadbać o polskie bezpieczeństwo. Nie da się tak działać, nie da się tak sprawować władzy, że się upolitycznia każdą część życia. Żołnierze polscy od dawna nam mówili: nie chcemy być upolityczniani, nie chcemy stać na konferencjach prasowych i robić za tło, za dekorację”.
Jednak uważnym przyjrzeniu się całej tej historii z dwoma generałami można dojść do kompletnie innych wniosków niż rozumowanie Kosiniaka-Kamysza. Ale od początku.
Konflikt Ministerstwa Obrony Narodowej z Dowódcą Operacyjnym Rodzajów Sił Zbrojnych gen. Tomaszem Piotrowskim miał swój formalny początek 11 maja 2023. Wtedy to szef MON-u przekazał wyniki kontroli związane z okolicznościami upadku niezidentyfikowanego obiektu pod Bydgoszczą. Zgodnie z nimi winnym zaniechań jest dowódca operacyjny - gen. broni Tomasz Piotrowski, który nie poinformował ministra ani innych centrów decyzyjnych o szczątkach rakiety noszącej moskiewskie oznakowania. Mariusz Błaszczak oświadczył, że procedury i mechanizmy reagowania w sprawie znalezionego obiektu zadziałały prawidłowo do poziomu Dowódcy Operacyjnego Rodzajów Sił Zbrojnych, który nie poinformował go, „ani odpowiednich służb o obiekcie, który pojawił się w polskiej przestrzeni powietrznej”. W dodatku do kłamliwych tłumaczeń gen. Piotrowskiego przyłączył się ówczesny szef Sztabu Generalnego Wojska Polskiego gen. Rajmund Andrzejczak. Zapewnił, że on sam „poinformował swoich przełożonych [w MON]” o incydencie „wtedy, kiedy miało to miejsce”. Natomiast kompletnie inny przebieg wypadków opisała w swoim wystąpieniu pokontrolnym Najwyższa Izba Kontroli, która zbadała tę sprawę, i którą trudno posądzać o sympatię do partii rządzącej ze względu na postać szefa Izby Mariana Banasia. Raport NIK potwierdził to, co minister Błaszczak mówił publicznie zarówno 16 grudnia 2022 r. (dzień znalezienia rakiety pod Bydgoszczą), jak i później.
„Szef MON nie był informowany przez Dowódcę Operacyjnego ani Szefa Sztabu Generalnego o naruszeniu polskiej przestrzeni powietrznej ani upadku rakiety”
— czytamy w raporcie NIK. Minister Mariusz Błaszczak zażądał dymisji odpowiedzialnego za ten stan rzeczy DO RSZ gen. Tomasza Piotrowskiego. Niestety prezydent jako zwierzchnik sił zbrojnych RP odrzucił żądanie szefa MON i na tym sprawa wydawała się być zakończona.
Z kolei napięcia pomiędzy gen. Rajmundem Andrzejczakiem i sprawującym m.in. cywilną kontrolę nad armią ministerstwie obrony sięga jeszcze czasów organizacji i przebiegu ćwiczeń Zima-20, a więc przełomu lat 2020/2021. Według źródeł portalu wPolityce.pl odpowiedzialny za organizację manewrów szef sztabu generalnego opóźniał termin rozpoczęcia manewrów i tak je przygotował, że w efekcie zakończyły się one klęską polskiej armii. Obecni na manewrach wojskowi potwierdzają te informacje, dodając, że widoczna była wyraźna niechęć szefa sztabu WP w stosunku do ministra, z którą się nie krył. Wtedy to szef MON po raz pierwszy zwrócił się do prezydenta RP z żądaniem dymisji gen. Andrzejczaka. Jednak Pałac odrzucił wniosek i nie udzielił zgody na pozbawienie go stanowiska. Wówczas media opozycyjne na czele z nieprzychylnie nastawionym do min. Błaszczaka Onetem pisały o prowokacji ministerstwa w stosunku do szefa sztabu, której celem miała być dymisja oficera. Nawiasem mówiąc autorka tych enuncjacji zasłynęła później jako krytyk karabinku „Grot”, który mimo totalnej krytyki portalu zebrał pozytywne recenzje od żołnierzy Sił Zbrojnych Ukrainy, którzy mieli okazji sprawdzić broń w walce na froncie.
Aż w końcu na 5 dni przed ogłoszeniem ciszy wyborczej (w poniedziałek) dwóch generałów (szef sztabu i DO RSZ) wypowiada stosunek służbowy w sytuacji kiedy trwa lotnicza Operacja „NEON” przerzutu polskich obywateli z zagrożonego działaniami wojennymi Izraela. Jak to traktować?
Najpierw o konieczności cywilnej kontroli nad armią w kontekście działalności państwa demokratycznego.
„Siły zbrojne to organizacja hierarchiczna, zdyscyplinowana, o silnym poczuciu misji i ducha (w stopniu nie spotykanym w innych działach machiny państwowej); przejawia skłonność do alarmizmu, nacjonalizmu; wojskowi często mają poczucie wyższości nad resztą obywateli, zwłaszcza polityków. Wszystkie te cechy sprawiają, iż zwłaszcza, gdy państwo przeżywa problemy, armia ma skłonność do interweniowania i przejmowania władzy”
— czytamy w definicji problemu. By temu zapobiec, w państwie demokratycznym musi być przestrzegana przede wszystkim zasada „Pełnej zwierzchność i odpowiedzialność władz cywilnych - w kwestii kierunków obieranej polityki, ilości i rodzajów sił zbrojnych, pełna odpowiedzialność musi spoczywać na władzach cywilnych. Kierownictwo poszczególnych organów cywilnych nad armią nie może mieć charakteru czysto nominalnego”. Do tego dochodzi, podobnie jak w sądownictwie, zasada apolityczność sił zbrojnych - w armii nie może być prowadzona jakakolwiek działalność i agitacja polityczna, wojskowi nie mogą być członkami partii politycznych, armia nie może być angażowana w działalność polityczną. Jak widać obaj panowie generałowie mieli dość poważne problemy z przestrzeganiem obu tych reguł. Szczególnie zasady apolityczności. Co na to wskazuje? Po pierwsze: termin złożenia wypowiedzenia stosunku służbowego. Przecież, gdyby chcieli uniknąć posądzenia o wspieranie opozycji tuż przed głosowaniem wyborczym mogli swoje papiery złożyć tuż po wyborach. Po drugie: należałoby wziąć pod uwagę konotacje towarzyskie obu oficerów. Są dobrymi znajomymi gen. Mirosława Różańskiego doradcy politycznemu ds. bezpieczeństwa Szymona Hołowni. Będący już poza służbą Różański obecnie kandyduje z list Polski 2050 (Trzecia Droga) do Senatu w okręgu zielonogórskim. Wspomniany generał kilkakrotnie bronił oficjalnie w mediach postawy obu dowódców w konflikcie z MON-em. I ostatnie. Z przebiegu ich kariery widać wyraźnie, że już od samego początku piastowania najwyższych stanowisk w armii nie respektowali niektórych, ale istotnych poleceń ministerstwa, dopuszczając się jak w przypadku rakiety pod Bydgoszczą powielania kłamstw głoszonych przez opozycję i jej media, co nie świadczy o apolityczności, a także o dość kontrowersyjnym rozumieniu pojęcia honoru (mówienie publicznie nieprawdy). Choć służba obu panów oficerów daleka była od ideału pełnej zwierzchność i odpowiedzialność władz cywilnych nad armią oraz apolityczność sił zbrojnych chciałbym podziękować gen. Andrzejczakowi i gen. Piotrowskiemu za wieloletnią służbę dla Rzeczpospolitej. Ku chwale Ojczyzny!
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/666206-dzien-generalow-refleksje-po-odejsciu-ze-stanowisk