To nie była debata, lecz cykl zaplanowanych (w różnym stopniu) wystąpień. Jeśli wśród jej widzów było wielu niezdecydowanych wyborców, show w TVP może mieć znaczenie 15 października. I jest to dobra wiadomość dla PiS.
Debatę ogląda się zwykle raz. Nie da się więc spamiętać wszystkiego, co się w niej wydarzyło. Decydują momenty oraz wrażenia. Coś, co zostaje w pamięci. Co mi zostanie z tej debaty?
Zaskakująco słaby Donald Tusk. Stwierdzam to z głębokim niedowierzaniem. Raz, że odstawał od reszty. Nie odróżniał się, lecz właśnie odstawał. Wręcz złamał dress code, co takiemu mistrzowi elegancji nie przystoi. W Platformie zlekceważono występ bez marynarki w czasie jedynego takiego starcia przed wyborami. To błąd. Można też się zastanawiać, jak długo szef PO będzie chodził w samej koszuli, chłodno się zrobiło. Gorzej, że z jego występu pozostanie ze srogą miną wygłoszona obietnica osobistego pilnowania wieku emerytalnego, a przede wszystkim postulat „by żyło się jakoś znośnie”. To wręcz hasło – kwintesencja. Lapidarne zamknięcie ust tym wszystkim namolnym, pytającym o program. A, i jeszcze ta wpadka pod koniec pierwszej odpowiedzi/nie odpowiedzi, gdy okazało się, że chyba zjadła go trema i zapomniał języka w ustach.
Pozostanie mi w pamięci Mateusz Morawiecki, który z polityka teflonowego zmienił się w rewolwerowca teflon wplatającego w żarty, gdy trawestuje powiedzenia o wodzie. Wszedł w tę debatę z zestrachanym Tuskiem otwierając sobie drzwi kopniakiem, a potem strzelając bon motami i twardo stawiając kwestie bezpieczeństwa, które dziś są najistotniejsze. Ze swej perspektywy słusznie potraktował pozostałych uczestników jak przystawki, a skupił się na punktowaniu swego głównego adwersarza. I robił to bezlitośnie. Apel do widzów o odstawienie na dzień-dwa ekranów i rozejrzenie się wokół siebie był zwieńczeniem całego zestawu faktów przywoływanych przez Morawieckiego, porównujących rządy dwóch premierów. Fakty Tuska nokautujące.
Krzysztof Bosak jako jedyny sięgnął po ostrzejszą retorykę ws. ukraińskiej, co było z jego punktu widzenia sensownym (choć też oczywistym) posunięciem. Jako jedyny też wspomniał o covidzie, który miał się ponoć wiązać z tyloma aferami i łamaniem prawa. Tyle, że tak bardzo chciał wygłosić wszystkie postulaty, iż wciąż wspierał się notatkami, a mowę pożegnalną, podsumowującą, zachęcającą do wsparcia jego formacji, niemalże odczytał z kartki. Widocznie zabrakło czasu na przygotowanie. Poza tym jego ciągłe stawianie zarzutu, że kupujemy system HIMARS w amerykańskich, a nie polskich zakładach zbrojeniowych (bo do tego się on sprowadza), jest trochę dyskwalifikujące.
Szymon Hołownia poza tym, że przypomniał, iż chce likwidować pace domowe w szkołach, czym pokazał, jak nierozsądnym jest człowiekiem, to zarzucił rządowi kilka nieprawd i wygłosił kilka pięknych zdań o budowie żłobków, czym tylko trochę zamaskował inną część zdania, że pieniądze na to weźmie od tych, którym zlikwiduje 800+. A wszystko sprawnie, nienagannie aktorsko, jak za starych dobrych lat, gdy mówił na czas do kamer TVN. Idealnie, by wycisnąć te 7,9.
Joannę Scheuring-Wielgus poza wzruszającym wątkiem osobistym zapewne zapamiętam z tego, że chciała zbudować 300 mieszkań na wynajem, a o prawach kobiet przypomniała sobie w 51. minucie programu, zdaje się, że przy okazji tematu płac.
Krzysztofa Maja i Bezpartyjnych Samorządowców bym nie lekceważył. Może nawet nie lekceważyłbym losów ich subwencji – co miałoby znaczenie dla układanki ponad progiem. Kandydat BS wypadł nieco w dawnym stylu, polityków ultracentrowych, chętnych do rozmów z każdym i na każdy temat, ale swoją naturalnością i pozytywnym usposobieniem mógł zjednać sympatię. W warstwie merytorycznej głosił raczej postulaty, też jak w dawnym stylu.
TVP może i przygotowała pytania homeryckie, ale dotyczyły jednak spraw ważkich. Zresztą chyba żaden z kandydatów nie miał nic przeciwko nim, a przynajmniej tego nie artykułował (poza marudnym reprezentantem Koalicji Obywatelski, który raz poskarżył się na długość pytań).
Zapamiętam też, że Michał Rachoń nie pożarł Donalda Tuska, czego niektórzy nie wiedzieć czemu oczekiwali. Dziennikarz pokazał dużą klasę, gdy krótko i boleśnie odbił niewybredną piłeczkę zaserwowaną mu przez byłego premiera. Oboje prowadzący wypadli bardzo profesjonalnie, poza wspomnianym incydentem nie wchodzili w żadną polemikę i żaden z kandydatów nie może mieć do nich pretensji o nierówne traktowanie.
Tym bardziej dziwi, że Donald Tusk nawet w takich warunkach wypadł tak blado.
Jeśli 15 października jakieś znaczenie mają mieć niezdecydowani, którzy oglądali debatę, to w dobrych humorach mogą być przede wszystkim politycy PiS.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/665990-tusk-by-zylo-sie-jakos-znosnie-vs-szeryf-morawiecki